| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe
W szesnastozespołowej PlusLidze toczy się dyskusja na temat zmniejszenia liczby zespołów. 28 listopada ma odbyć się spotkanie akcjonariuszy rozgrywek, podczas którego prezesi mogą zagłosować za ewentualnymi zmianami. W TVPSPORT.PL Robert Prygiel z PSG Stal Nysa, Kryspin Baran z Aluron CMC Warta Zawiercie, Jakub Bochenek z GKS Katowice oraz Dariusz Gadomski z Trefla Gdańsk odpowiadają na pytania o reformy.
– Która przesłanka odnośnie do poszerzenia ligi wydawała się najkorzystniejsza?
Robert Prygiel (PSG Stal Nysa): – Z mojej perspektywy ważne było to, że Stal Nysa dzięki temu ruchowi miała większą szansę, by utrzymać się w PlusLidze. Pracę w klubie zacząłem w momencie, w którym drużyna była gotowa. Nie miałem więc dużego wpływu na poziom sportowy. Nie będę oszukiwał – ta decyzja dała możliwość utrzymania się w najwyższej klasie rozgrywkowej. Wykorzystaliśmy otrzymaną szansę.
Kryspin Baran (Aluron CMC Warta Zawiercie): – Trudno mi było przeszacowywać te argumenty, ponieważ byłem jednym z dwóch przedstawicieli akcjonariuszy, który głosował przeciwko rozszerzeniu PlusLigi. Za szesnastoma zespołami nie było dla mnie żadnego "kuszącego" argumentu. Przypomnę jednak, że za wspomnianą reformą rozgrywek nie stała sportowa motywacja. Chodziło o wpuszczenie do ligi zespołu z Lwowa jako elementu rozszerzenia popularności PlusLigi i popularyzacji jej poza granicami kraju, łącznie z uatrakcyjnieniem i poszerzeniem zasięgów dla sponsorów. To był element, który był atrakcyjny. Wtedy jeszcze nie zdawaliśmy sobie jednak sprawy, że tuż za rogiem czai się zagrożenie wojną. Ten element nie był w ogóle diagnozowany.
To, że klub zagraniczny będzie grał w PlusLidze, dając tym samym możliwość odwiedzania innego kraju kibicom, było atrakcyjne. Nie podobało mi się jednak to, że odbyło się to kosztem poszerzenia rozgrywek. Obecnie mogę powiedzieć ze smutną satysfakcją, że pojawiło się wiele głosów, które z perspektywy czasu ten ruch uważają za nietrafiony.
Dariusz Gadomski (Trefl Gdańsk): – Patrzyliśmy na to, że powstają ciekawe ośrodki w Suwałkach, Radomiu... To był też moment, w którym wydawało się, że zawodników na rynku jest dużo, więc podjęliśmy decyzję o rozszerzeniu ligi. Dokładnie nie pamiętam toczącej się wtedy dyskusji, ale nie było zbyt wielu głosów przeciwnych. Warto jednak zauważyć, że w tamtym momencie kalendarz światowy ustalany był z roku na rok. Podejmując decyzję, nie znaliśmy terminarza obowiązującego za dwa, trzy lata. Nie spodziewaliśmy się, że liga rozpocznie się tak późno, i że skończy się na takiej intensywności spotkań.
Jakub Bochenek (GKS Katowice): – Moim zdaniem dołączenie drużyny ze Lwowa. Trafiały do mnie argumenty przekazywane przez władze Polskiej Ligi Siatkówki, dotyczące możliwej ekspansji polskiego odłamu dyscypliny na Ukrainę. Wydawało mi się, że jest to krok naprzód w rozwoju i możliwość ożywienia naszego sportu również w Polsce. Nikt nie spodziewał się jednak tego, co wydarzyło się kilka miesięcy później. Gdyby nie to, nadal uważałbym, że był to dobry pomysł. Życie to jednak zweryfikowało.
– Jak dużym znakiem zapytania w zarządzaniu klubem jest płacenie za 10/12 miesięcy kontraktu w momencie, gdy w ten czas wlicza się też okres kadrowy?
Robert Prygiel (PSG Stal Nysa): – Nie mam z tym problemu. Czy to będzie rozbite na dziesięć, dwanaście czy osiem pensji w naszym klubie nie ma znaczenia. Inną sprawą jest to, że nie mamy wielu kadrowiczów. Finansowo patrzymy więc na "kwotę globalną" kosztu zawodnika, a nie na to, ile wynoszą koszta miesięczne.
Kryspin Baran (Aluron CMC Warta Zawiercie): – Rozdzieliłbym te zagadnienia. Brak zawodników kadrowych nieco rozmydla sens przygotowań. W przypadku Aluron CMC Warta Zawiercie nie tylko brakuje blisko połowy składu, ale przede wszystkim sztabu szkoleniowego. Tym samym okres treningów przed sezonem nie miał realnego wpływu na zgranie przed startem PlusLigi, ponieważ nie było i kadry, i trenerów. To dotyczy nie tylko mojego klubu, ale też innych. Nałożenie się rozgrywek kadrowych na okres klubowych przygotowań sprawia, że te drugie stają się czysto teoretycznym wydarzeniem.
Co do samego płacenia, nie mam mentalnego problemu, aby finansować zawodnika, którego jeszcze na oczy nie wiedziałem, i który dołącza do klubu we wrześniu czy październiku. Podniesienie tego tematu jest jednak bardzo istotne, by uzmysłowić środowisku, że cały ten "pociąg" jest napędzany środkami klubów. Siatkarze, którzy tracą zdrowie i są zaangażowani w kadrach narodowych, wcale nie robią tego dla pieniędzy, bo ich wynagrodzenie w tym okresie to tylko diety. W związku z tym nasza dyscyplina finansowana jest w dużej mierze przez kluby. Władze światowej federacji nie mają z tym problemu, jednocześnie marginalizując dostępność zawodników dla klubowej siatkówki do okresu pięciu miesięcy. Nie trzeba być ekonomistą, by zrozumieć, że coś tu nie gra i proporcje są zaburzone.
W okresie kadrowym reprezentanta widzimy jedynie w telewizorze, promującego innych sponsorów niż klubowi, i jednocześnie mu za to płacimy. Jest to dla mnie dziwaczne. Ewidentnie te proporcje muszą się zmienić.
Dariusz Gadomski (Trefl Gdańsk): – To jest duży problem. Nie ukrywajmy, że kadrowicze są "magnesem" dla partnerów klubowych. Wszyscy chcieliby się "ogrzewać" w ich blasku. Trudno jednak oczekiwać, że reprezentant, który dopiero wrócił do klubu, będzie uczestniczył w akcjach marketingowych. Przecież on też potrzebuje odpoczynku i regeneracji.
Najlepsi zawodnicy zarabiają niemałe pieniądze. Myślę, że ktoś, kto je daje, zawsze liczy na to, że podczas meczów czy spotkań obecni będą Aleksander Śliwka, Łukasz Kaczmarek czy Bartosz Bednorz. Wynik sportowy dla nas jako kibiców jest ważny, ale każdy ze sponsorów kupuje usługę marketingową. Patrząc z ich perspektywy, sport jest na drugim miejscu.
Jakub Bochenek (GKS Katowice): – Nie mamy tego problemu jako GKS Katowice. Zazwyczaj płacimy siatkarzom od sierpnia do maja. Ktoś oczywiście może sobie życzyć rozbicia kontraktu na dwanaście miesięcy, ale mimo wybrania tego sposobu rozliczenia kwota zobowiązania nie ulega zmianie. Na pewno jednak jest to aspekt, który musi wziąć pod uwagę światowa federacja. Będę się upierał i przede wszystkim podkreślał, że problemem nie jest nasz terminarz, a kalendarz globalny. To, że rozgrywki reprezentacyjne prowadzone są od maja do października, a sezon klubowy od października do kwietnia, jest nieporozumieniem.
Kadrowicze są "zajechani". Wcale się nie dziwię ich negatywnym komentarzom odnośnie do sytuacji z nagromadzeniem meczów. Mają sto procent racji. Przez światowy terminarz, który jest patologiczny, dochodzi do sytuacji, w której jedni grają co trzy dni przez cały rok, a drudzy co trzy dni przez pół roku i mają kilka miesięcy wakacji. Tu leży problem, który należy rozwiązać.
Z tego, co do nas dochodzi wynika, że światowa federacja zamierza z tym w końcu zrobić porządek. Dopóki jednak nie stanie się to faktem – nie uwierzę w to.
– Czy długa przerwa kadrowa może wpływać na zdrowie zawodników będących poza reprezentacją? Czy rozciągnięcie ligi kosztem sezonu kadrowego mogłoby według pana pomóc?
Robert Prygiel (PSG Stal Nysa): – Tak, zdecydowanie tak. Pamiętam czas, kiedy rotacja między klubami była trochę mniejsza. Wtedy gdy kończyliśmy sezon, jeśli ktoś nie jechał na zgrupowanie kadry, obowiązywał go regularny okres roztrenowania mniej więcej do połowy czerwca. Dzięki temu zawodnicy byli dziesięć miesięcy w ruchu. Przerwa dla siatkarza, który nie był jednocześnie graczem kadrowym, wynosiła około miesiąca, półtora realnych wakacji. Teraz sezon się kończy, wszyscy rozjeżdżają się do domów. Jeśli stopujemy rozgrywki w połowie kwietnia, grupa znów się zbiera dopiero na około osiem tygodni przed startem sezonu. Ten aspekt zmienił się bardzo. W tej chwili nie znam klubu, który przeprowadzałby realne roztrenowanie, co jest bardzo dziwne.
Kryspin Baran (Aluron CMC Warta Zawiercie): – Można krytykować, że dany zawodnik przez pięć miesięcy przerwy nie był w stanie pozostać w świetnej formie. Przypominam jednak, że funkcjonujemy w sporcie, który wymaga fizycznej wszechstronności, nie tylko siłowni co dwa dni. W naszej dyscyplinie działają nie tylko mięśnie, ale również ścięgna i przyczepy, które wzmacniają się podczas treningu typowo siatkarskiego. Nawet więc przy najlepszych profesjonalistach praktycznie niemożliwym jest, by przez pięć miesięcy przerwy zachować formę, która po okresie przygotowawczym zamieni się eksplozywną siatkówkę.
Może będę trochę złośliwy, ale dochodzą do mnie głosy osób, które mają doświadczenie i mówią, że oni to dawno temu grali w sobotę i w niedzielę. To była jednak całkiem inna siatkówka. Takie porównania z brodą są absolutnie nieprofesjonalne i niezgodne z prawdą. Dziś mamy do czynienia z jedną z najbardziej dynamicznych i eksplozywnych dyscyplin. To w kontekście organizmu, który na kilka miesięcy został odstawiony od swojego rytmu, jest bardzo trudne do utrzymania. Przy powrotach następują więc kontuzje.
Dariusz Gadomski (Trefl Gdańsk): – To jest też kwestia tego, jak każdy zawodnik podchodzi do sezonu. U mnie w klubie trener przygotowania fizycznego kontaktuje się z siatkarzami i prezentuje indywidualny plan. Dzięki temu, kiedy dany gracz przyjeżdża na pierwszą część zajęć przygotowawczych, ma gotową bazę. Nie wiem jednak, jak to wygląda w innych klubach. U nas od kilku sezonów szkoleniowiec łączy się z każdym z siatkarzy i pyta, jak wyglądają postępy.
Warto też zauważyć, że mamy mnóstwo kontuzji, które wynikają ze specyfiki gry. Ktoś źle stanie, inny na niego wpadnie... Co do urazów mięśni brzucha, które ostatnio się pojawiły, to są one bardzo trudne do wyleczenia. Mogą być mniejszym problemem przez wiele lat i nagle pod wpływem bodźca wyłączyć z gry. Nigdy nie wiadomo, kiedy one "puszczą". Taka jest jednak specyfika wykonywania ataków w siatkówce. Pewnie wydłużenie ligi mogłoby trochę pomóc, ale nie wiem czy rozwiązałoby to wszystkie problemy zawodników.
Jakub Bochenek (GKS Katowice): – Moim zdaniem troszkę tak. Mikrourazy nawarstwiają się, kiedy gramy co trzy dni, kiedy nie ma czasu, by przeprowadzić mikrocykl treningowy oraz regenerację. Jeśli gralibyśmy normalnym trybem ligowym, raz na tydzień z przerwami na rozgrywki reprezentacyjne, które miałyby miejsce kilka razy w roku, według mnie urazów byłoby mniej. Nie jestem lekarzem, fizjoterapeutą, ale wydaje mi się, że gdyby w terminarzu było miejsce na odpoczynek, wszystko wyglądałoby inaczej. Kontuzji byłoby mniej i byłby też czas na ich wyleczenie.
– Co pan uważa o pomyśle, który pojawił się odnośnie do zabezpieczenia w kontrakcie większej ilości wolnego w klubie dla kadrowicza? Realny czy nie?
Robert Prygiel (PSG Stal Nysa): – U mnie w klubie byłoby to niemożliwe.
Kryspin Baran (Aluron CMC Warta Zawiercie): – To jest chyba najgorsza forma rozważań, kiedy zbudujemy terminarz kadrowo i ligowo napakowany po granice możliwości, a następnie zaczniemy się wzajemnie podjudzać, która ze stron powinna dać zawodnikowi wolne. Jako kluby odbijemy piłeczkę, pytając, dlaczego to wolne ma być właśnie z naszego "koszyka"? Dlaczego prawo do przerwy nie ma dotyczyć czasu, w którym zawodnik jest do dyspozycji reprezentacji?
Przypominam, że powołania płyną z Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Kluby nie mają w tej kwestii prawa głosu, a jedynie obowiązek zwalniania zawodnika na rozgrywki kadrowe. Byłbym więc zwolennikiem tego, by skupić się na wygospodarowaniu wolnego dla wszystkich reprezentantów w sposób rozsądny i przewidywalny niż żeby licytować się, mając przed sobą nieprawdopodobnie nabity terminarz całoroczny. Zawodnikom należy się wolne pomiędzy rozgrywkami i ono powinno być zapewnione odgórnie.
Dariusz Gadomski (Trefl Gdańsk): – Z tego, co się orientuję, powoli, całe szczęście, będzie to wynikało z przepisów ogólnoświatowych. Będą to "minima" wolnego, które należeć się będą zawodnikom kadrowym. Założenia wynoszą około dwóch tygodni po ostatniej imprezie sezonu reprezentacyjnego. Nie sądzę, żeby którykolwiek z prezesów miał się zgodzić na to, by takie wolne wpisać w kontrakt.
Jakub Bochenek (GKS Katowice): – Ciągle będę się odwoływał do tego, że warunkiem rozmów na temat jakichkolwiek zmian w kontraktach czy systemie rozgrywek, jest zmiana w światowym terminarzu. Jeśli będą "ludzkie" ramy gier kadrowych, wtedy takie zapisy będą zbędne. Jeżeli do roszad nie dojdzie, liga znów będzie musiała dostosować się do terminarza globalnego.
Czy tego typu zapis byłby logiczny? Myślę, że tak. Kadrowicze są bardzo przeciążeni. Należy im się odpoczynek. Najważniejsze jest ich zdrowie. Z drugiej strony, to w klubach zawodnicy zarabiają największe pieniądze. Reprezentacja jest honorem, zaszczytem, ale kluby skoro płacą, mogą wymagać dyspozycyjności i tego, by gracze przyciągali kibiców i sponsorów.
– Czy jeśli pod koniec listopada dojdzie do głosowania za zmniejszeniem ligi, do jakiej opcji będzie się pan skłaniać?
Robert Prygiel (PSG Stal Nysa): – Jestem za utrzymaniem szesnastu drużyn przy jednoczesnej próbie zmniejszenia liczby spotkań lub czasowego rozszerzenia rozgrywek. Dla mnie szesnaście drużyn i dłuższe rozgrywki są najlepszym wyjściem.
Kryspin Baran (Aluron CMC Warta Zawiercie): – Za największy problem uważam okres rozgrywania ligi. Nie mam jeszcze wiążących informacji odnośnie do startu w przyszłym sezonie. Niby powinniśmy móc zacząć grać od połowy września, ale nie przedstawiono jeszcze nic wiążącego. Ostatni projekt zakładał natomiast start... 15 października.
Będę optował za każdym rozwiązaniem, które pozwoli rozegrać ligę w dłuższym czasie i mniejszej intensywności meczów. To może automatycznie sprawić, że spotkania będą rozciągnięte w czasie. Idealnym wyjściem będzie opcja, za którą tęsknią i kibice, i zawodnicy – że spotkania rozgrywane będą raz w tygodniu w okolicach weekendu. Wówczas siatkarze będą mieli czas na trenowanie. Tego obecnie nie mają. Zespoły grające w europejskich pucharach będą miały z kolei przestrzeń, by rozgrywać mecze.
Jestem zwolennikiem rozwiązania, w którym będzie czternaście zespołów. Dzięki temu liga będzie bardziej profesjonalna i prestiżowa. Zaoszczędzone w ten sposób kilka kolejek powinno być przesunięte do fazy play-off, która jest zbyt krótka, a w tym sezonie wręcz skandalicznie krótka. To w końcu creme de la creme rozgrywek. Ogromna część wartości medialnej klubów, wizerunku zawodników produkowana jest podczas tego etapu rozgrywek. Należy się nam więc czternastozespołowa, siedmio, ośmiomiesięczna liga z wydłużoną fazą play-off.
Dariusz Gadomski (Trefl Gdańsk): – Z tego, co słyszałem, to kluby "środka" zadecydują. Myślę, że nieuniknione jest, by PlusLiga była czternastozespołowa. Patrząc na stopień przemęczenia, redukcja wydaje się konieczna. Zależy mi jednak na tym, by mądrze zarządzić młodymi chłopakami. Dwa kluby mniej na najwyższym szczeblu to mniejsze szanse na dostanie kontraktu. Pierwsza liga jest na niższym poziomie organizacyjnym niż PlusLiga. Wspólnie musimy więc to wszystko monitorować. Mimo to według mnie przejdzie czternaście zespołów.
Jakub Bochenek (GKS Katowice): – W tej chwili jeszcze nie wiem. Chcę się mocno włączyć w dyskusję i wysłuchać racji obu stron. To będzie decyzja, którą podejmiemy wspólnie z zarządem klubu.
Każda z grup niewątpliwie ma swoje argumenty. Z jednej strony ograniczenie do czternastu drużyn na pewno uzdrowi ligę – pod warunkiem, że zmianie nie ulegnie światowy terminarz. Po drugie, może dzięki temu ruchowi nieco wzrosnąć konkurencyjność. Zupełnie inną optykę mają jednak kluby z mniejszym budżetem. Niestety, są w dolnej części tabeli, co wiąże się dla nich z dużym ryzykiem spadku. Dlaczego tacy akcjonariusze mają się zgadzać na rozwiązanie, które może w nich mocno uderzyć?
Kierując się interesem polskiej siatkówki, czternastozespołowa liga broni się mocnymi argumentami. Jako pracownicy klubów musimy jednak dbać o dobro spółek. W ich interesie jest utrzymanie się w najlepszej lidze, najlepiej nie zajmując czternastego czy trzynastego miejsca, by nie drżeć przed widmem spadku. Realia mamy takie, a nie inne, więc dyskusja w tym temacie jest bardzo trudna. Spodziewam się, że podzieli ona kluby.
Jeśli po reformie kalendarza światowego pojawi się opcja grania w szesnastozespołowej lidze, ale przy mniejszej intensywności spotkań, to wtedy będę skłaniał się ku temu rozwiązaniu.