{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Syn wygrał w Innsbrucku, ojciec ratował skocznię. Sprawa honoru w Bischofshofen
Michał Chmielewski /Przez siedem dni nie schodziliśmy ze skoczni. Pracował mistrz olimpijski, był ojciec Jana Hoerla, byli wszyscy. Nikt nie myślał o odwołaniu zawodów. Każdym kosztem – tak Manfred Schutzenhofer, prezydent klubu SC Bischofshofen opowiada o akcji ratunkowej skoczni po zejściu lawiny na zeskoku. Austriacy oddali serce dla Turnieju Czterech Skoczni. Teraz już tylko czekają na start.
Wygnana liderka kadry przerywa milczenie. "Strzeliłam focha? Nieprawda"
Korespondencja z Austrii
Dramat na skoczni Paula Ausserleitnera w Bischofshofen rozegrał się w nocy z 17 na 18 grudnia. Nikomu nic się nie stało, ale kiedy ok. tysiąca metrów sześciennych śniegu zerwało się z buli i zsunęło na dół, ucierpiał zeskok, igelit pod spodem, bandy, a także siatki, które nie wytrzymały ciężaru pokrywy.
Akcja ratunkowa, jaką ogłoszono w klubie SC Bischofshofen, zajęła siedem dni. Nie we wszystkie jej uczestnicy poszli w ogóle spać.
Jak Bischofshofen walczyło z lawiną. Ojciec Jana Hoerla chwycił za sprzęt
– Oni oddali za ten konkurs serca, ale to była sprawa honoru. Tu nikt ani razu nie powiedział o planie B – opowiada teraz, już spokojny, prezydent organizacji Manfred Schutzenhofer.
Gdy poprosiliśmy o rozmowę z Austriakiem, w pomieszczeniu, w którym akurat siedział, były już słyszalne śmiechy. W Bischofshofen po południu 4 stycznia wiedzieli już, że zdążyli i oszukali przeznaczenie. Na dobry humor jednak pracowało tutaj w sumie momentami nawet do 120-130 osób. Ten humor daje im biały język od progu do ostatnich band na dole wybiegu. Na dobę przed pierwszymi treningami elity Pucharu Świata w tym miejscu komitet zdążył już nawet wyrysować klubowe logo na buli. Z liniami czekają do końca, gdyby trzeba było raz jeszcze użyć ratraka. Ale przy tym, co działo się tutaj przed Bożym Narodzeniem, takie problemy wydają się żadne.
– Zawsze mogliśmy przenieść zawody do Hallein. Jak w 1956, gdy u nas nie było śniegu – rzucił ktoś w tle, kiedy na poważnie zapytaliśmy o rozwiązanie awaryjne. – W Hallein od dawna nie ma śladu po skoczni. Widzicie? My nie mogliśmy zostawić tego tematu i się poddać – oponuje Schutzenhofer. Starszy mężczyzna, który od lat pozostaje mózgiem przygotowań kolejnych finałów TCS, ma tutaj wyraźny posłuch.
To jego decyzją była walka o skocznię.
– Powiedziałem: musimy to zrobić za wszelką cenę. I ludzie za tym poszli. Z bezinteresowną pomocą zgłosili się m.in. mistrz olimpijski w kombinacji norweskiej Michael Gruber czy ojciec Jana Hoerla, który jest naszym wychowankiem i reprezentantem. Rachunek końcowy wyniósł 150 tys. euro, a to nie wszystko, bo siatki, które wymieniliśmy po zerwaniu się poprzednich, zostały pożyczone z Klingenthal. Wysłaliśmy ciężarówkę po trzy sztuki i wiosną trzeba będzie je oddać. A nas czeka zakup nowych. Mocniejszych – zaznacza działacz.
Śnieg tak ciężki, że koparki nie wbijały łopat. To jest przyczyna lawiny
Niedawno na łamach TVPSPORT.PL o przypadku Bischofshofen opowiadał Krzysztof Horecki, członek komisji ds. obiektów FIS.
– Na ostatnim posiedzeniu uznaliśmy, że ich wytrzymałość należy regulaminowo zwiększyć. Sądzę, że wiosną może przyjść taka decyzja – przekazał Polak.
Schutzenhofer śmieje się, że nawet bez przymusu ze strony światowej federacji sam też by takie zamówił. Klub, który stanął w obliczu problemu, szybko wykonał analizę wypadku i zrozumiał, że za pęknięcie siatek jest odpowiedzialny cały ciąg zdarzeń. Po pierwsze, na buli zalegało za dużo śniegu – takiego, który dopiero czekał na rozprowadzenie i ubicie. Gdy przyszły deszcze i odwilż, ten nasiąknął wodą i zrobił się zbyt ciężki. Na tyle, że gdy za jego sprzątanie na dole wzięły się koparki, z trudem były w stanie w ogóle wbić w tę skorupę łopaty.
– Część tego, co już mieliśmy, trafiło z powrotem na zeskok. Resztę dorobiły armatki. To nie był problem. Na koniec do załatwienia zostało wyłącznie zbicie nowych band, które – jak pewnie zobaczycie – trochę różnią się kolorem drewna – opowiada Schutzenhofer.
– Musieliście mieć tu wesołe święta? – ironizujemy.
– Boże Narodzenie faktycznie było nerwowe. Za to Trzech Króli uda się na sto procent – puszcza oko.
Ostatnia bitwa o Złotego Orła. Czy Hoerl dogoni Ryoyu i Wellingera?
Po wygranej Hoerla w Innsbrucku i wobec prowadzenia w klasyfikacji Pucharu Świata kolejnego zawodnika z regionu – Stefana Krafta – organizatorzy spodziewają się na finale TCS najazdu fanów skoków. Już teraz z kas zniknęło 15 tysięcy biletów. To wprawdzie najniższa frekwencja w 72. edycji tournée, ale i miejsce na widowni jest mocno ograniczone względem poprzednich lokalizacji. Piątkowe kwalifikacje ma obejrzeć co najmniej 4,5 tys. ludzi.
Liderem TCS po trzech etapach jest Ryoyu Kobayashi. Ma 4,8 punktu przewagi nad Andreasem Wellingerem.
Seria, która wyłoni pary KO w Bischofshofen, zacznie się w piątek o 16.30. Wcześniej zaplanowano dwa treningi.