Przejdź do pełnej wersji artykułu

Polak mówi wprost: podejrzewam, że już nigdy nie będę w pełni zdrowy

/ Konrad Bukowiecki i Natalia Kaczmarek (fot. Getty Images/Instagram.com) Konrad Bukowiecki (fot. Getty Images/Instagram.com)

Podejrzewam, że już nigdy nie będę w pełni zdrowy – mówi Konrad Bukowiecki na początku roku olimpijskiego. Kulomiot jest jednak przekonany, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i stać go na śrubowanie życiowego rekordu. W powrocie na szczyt pomaga mu narzeczona – Natalia Kaczmarek. 26-latek opowiedział nam również o zaręczynach i zdradził, jak ma wyglądać wesele lekkoatletów.

Pojednanie mistrzów olimpijskich. Kluczowe rozmowy za nimi

Czytaj też:

Victoria Kalitta (fot. Getty Images)

Musiała na nowo uczyć się chodzić. "Operacja była poważna"

Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Pod względem sportowym 2023 rok nie był dla ciebie wymarzony. Na co nastawiasz się w sezonie olimpijskim?
Konrad Bukowiecki:
– Fizyczne, siłowo, motorycznie, szybkościowo i technicznie czuję się bardzo dobrze. Mam wrażenie, że dawno nie było u mnie takiego momentu. Pojawiła się "czutka". Wiem, co mam robić w kole. Cieszę się, że to odzyskałem. Nie będę jednak ukrywał, że ze zdrowiem jest wszystko dobrze w 100 procentach. Etap, w którym miałem w głowie czarne myśli, dotyczące kontynuowania kariery, juz za mną. Widzę, że wykonywana praca ma sens. Gdy mogę wykonać trening bez większych przeszkód to efekty przychodzą w szybkim tempie. 

– Mówisz o kłopotach zdrowotnych. Co masz na myśli?
– Po piętnastu latach ciężkiej pracy w pchnięciu kulą podejrzewam, że już nigdy nie będę zdrowy. Urazy, których nabawiłem się w przeszłości dają o sobie znać. Odczuwam lekki dyskomfort w trakcie ćwiczeń i zawodów. Dobrym przykładem jest fakt, że nie mam... więzadła w kolanie. Finalnie nie zdecydowałem się na operację. Koniec końców to nie jest poważny kłopot. Biegam, skaczę, robię przysiady, kręcę się w kole. Nie muszę się ograniczać. Problemem jest ręka, którą pcham. Pojawiają się bóle w palcu, nadgarstku i łokciu. Na tę chwilę nie mogę wykonać próby na maksa. Na tym mi zależy. Nie jest sztuką jechać na mityng i pchać na pół gwizdka. Chciałbym robić to tak, jak przed laty. Na 110 procent.

– Masz dopiero 26 lat, ale w sporcie przeżyłeś już wzloty i upadki. 
– Mam wrażenie, że ostatnie lata były szalone. Miałem przebłyski. Potrafiłem pchać daleko w hali i na otwartym stadionie. Jestem przekonany, że jeśli będę zdrowy, będę pchał daleko.

Czytaj też:

Piotr Lisek podczas zawodów w Chorzowie (fot. Getty).

Skacze niżej od Duplantisa i... nie ma z tym problemu

– Co cię motywuje, by zostać w sporcie?
– Lubię to, co robię. Lubię pokazywać, że jestem w czymś dobry. Nieskromnie powiem, ale uważam, że właśnie taki jestem w pchnięciu kulą. Staram się, jak mogę. Wiem, że nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Mój rekord życiowy (22,25 metra – przyp. red.) jest do poprawienia. Jeśli cały sezon przepracuję bez kontuzji w trakcie zmagań może być bardzo dobrze. Nie boję się mocnego treningu. Lubię go. Fajnie jest się od czasu do czasu "zajechać". Kulomioci męczą się inaczej niż biegacze, ale też potrafimy być wyczerpani.

– W ostatnich miesiącach twoje wyniki nie powalały na kolana. Miałeś styczność z hejtem?
– W bezpośredniej konfrontacji osoby, które nie życzą mi najlepiej nie są na tyle odważne, by mówić mi to w twarz. W Internecie jest nieco inaczej. Gdy kibic jest anonimowy zdarza się mu "odpalić". Ostatni udzieliłem wywiadu. Wszedłem w komentarze i 9 na 10 było negatywnych.

– Może warto odpuścić czytanie opinii innych?
– To bardzo dobry pomysł, ale koniec końców i tak, i tak to czytam. Nie przejmuję się tym do końca. Nie siedzę w kącie i nie płaczę, gdy ktoś mówi, że jestem słaby i się na mnie zawiódł. Nie rozumiem wylewania frustracji w sieci. Nie tylko mnie spotykają takie historie. Nie walczę z hejtem. Nie nakręcam tych osób. Wpada jednym uchem, wypada drugim.

– Myślisz, że w kolejnych miesiącach osoby, które mają do ciebie zarzuty pozytywnie się zaskoczą? Czy świat zbyt mocno nam uciekł?
– Wyniki, które padają są kosmiczne. Widać to po tabelach historycznych. Moja "życiówka" to 22. wynik od początku pomiarów. Trzynastu zawodników przede mną nadal pcha. To idealny obraz, w jakich czasach przyszło mi rywalizować. Niektórzy mówią, że Tomasz Majewski miał łatwiej. Nie do końca tak jest. Konkurował w momencie, w którym wystarczyło pchnąć 21,51 metra, by zostać mistrzem olimpijskim. Chwała mu za to, że umiał wykorzystać szansę. Gdy ja pojawiłem się na najwyższym poziomie dużo się zmieniło. Pierwszy poważny seniorski start miałem w trakcie halowych mistrzostw Europy w Pradze. Osiągnąłem wynik 20,46 metra, co dało mi szóstą lokatę. Z poprzedniej edycji wyjechałbym z medalem na szyi. Nie ma co narzekać. Muszę się dostosować do realiów.

Czytaj też:

Fajdek zdecydował się na zmianę. "Chciałem się odmłodzić"

– Jak z twojej perspektywy wygląda sytuacja na polskim podwórku?
– Obudził się Szymon Mazur. Wygrał ze mną w mistrzostwach Polski. To niezaprzeczalny fakt. Lekkoatletyka jest wymiernym sportem. Niekiedy decydują centymetry. Rywalizacja z Michałem Haratykiem mnie nakręca. Kiedyś w koszykówce byli Michael Jordan i Scottie Pippen. Teraz na mniejszą skalę w innej dyscyplinie jesteśmy ja i Michał. On nie ma ostatnio lepszego czasu. Od 2019 roku, gdy byliśmy w życiowych dyspozycjach, minęło już trochę czasu. Dobrze byłoby wrócić do tych chwil. Bardzo lubię statystyki. Analizuję je. Mam ich mnóstwo w telefonie. Wiem, na jakie wyniki było mnie stać. Chcę ponownie zapisywać równie dobre wyniki. 

– Widać, że na nowo cieszysz się mówiąc o sporcie. Czy to również zasługa zmian w życiu prywatnym?
– Wychodzi na to, że tak. Stresowałem się, gdy miałem prosić Natalię o rękę (Kaczmarek – przyp. red.). Planowałem to bardzo długo. Pierścionek miałem kupiony zdecydowanie wcześniej. Oddałem go tacie, żeby Natalia nie znalazła go w domu. Czekałem na odpowiedni moment. To odpowiednia kobieta. Chcę z nią spędzić resztę życia. Jest cudownie. Lepiej, niż sobie wymarzyłem w głowie. Jesteśmy szczęśliwi. Nie jestem osobą, która bez powodu by się oświadczyła. Podjąłem przemyślaną, dojrzałą decyzję. Raz wystarczy. Więcej tego nie zrobię.

– Wesele będzie huczne?
– Zapraszamy najbliższą rodzinę, znajomych i kolegów. Ustaliliśmy, że nie będzie tam osób, z którymi nie mamy kontaktu. Chcemy, żeby to był najbardziej wyjątkowy dzień w życiu. Nie dążymy do tego, by było hucznie jak w trakcie na przykład Gali Mistrzów Sportu.

– Natalia ma za sobą najlepszy sezon w życiu. Zdobyła srebrny medal mistrzostw świata w biegu na 400 metrów. Przyszła żona dodatkowo cię motywuje?
– Jest cudowną osobą, ale to nie wszystko. Nie znam drugiej tak profesjonalnej persony w zawodowym sporcie. Imponuje mi tym, co robi. Kiedy zaczęliśmy naszą relację nie była na topie. Wtedy to ja byłem na wyższych lokatach. Nie zmienia to jednak faktu, że progres, który przeszła jest niesamowity. Każdy, kto ją zna i widzi, jak trenuje, wie, iż w kolejnych latach może zdobyć jeszcze kilka medali. Jest przykładem dla większości sportowców w Polsce.

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także