| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Papszun, Skorża... Miałem najlepszych nauczycieli trenerskiego rzemiosła. Codziennie coś mnie zaskakuje, ale byłem przygotowany na wejście do szatni. Sporo wiedziałem o zawodnikach Radomiaka Radom. Teraz chcę postawić na ewolucję i długofalowość – przyznaje w rozmowie z TVPSPORT.PL Maciej Kędziorek, który na początku grudnia rozpoczął swoją pierwszą samodzielną pracę w PKO BP Ekstraklasie.
Korespondencja z Belek
Piotr Kamieniecki, TVPSPORT.PL: – To prawda, że rozpoczął pan pracę w Radomiaku Radom od przygotowania indywidualnego planu dotarcia do każdego zawodnika? Na każdego pan coś ma?
Maciej Kędziorek (trener Radomiaka): – Na każdego? Trzeba wtedy pracować w służbach albo Instytucie Pamięci Narodowej! Mówiąc poważnie, to miałem szczęście w nieszczęściu, że dostałem nieco czasu, by przygotować się do pracy w Radomiu. Rozmowy z klubem trwały już od jakiegoś czasu, trochę się przeciągały, ale… przyznaję, że zrobiłem dobry research. Moi informatorzy solidnie mnie przygotowali. Wchodząc do szatni, wiedziałem z kim się spotykam.
Byłem przygotowany na wejście do nowego klubu. Sporo wiedziałem o zawodnikach tworzących szatnię Radomiaka. W ten sposób mogłem ułożyć w głowie portrety psychologiczne tych ludzi. Miałem wieści, które mogły wskazywać, co zespół lubi, czego nie, co może zadziałać. Taki był mój plan od samego początku. Czas odegrał sporą rolę.
– Łączenie pana nazwiska z Radomiakiem zaczęło się znacznie wcześniej przed zatrudnieniem. To przeciąganie nie irytowało?
– Irytacja? Nie wiem czy to dobre słowo. Taka jest po prostu piłka nożna. Stawiam, że każdy trener mógłby opowiedzieć historię o tym, że doszedł już z kimś do porozumienia, a jednak coś się nie udawało. Z drugiej strony nie miałem się czym stresować. Miałem dobrą pracę i byłem w Lechu, czyli klubie, który ma europejski potencjał. Musiałem wykazać się dawką cierpliwości, ale przebieranie nogami nie było potrzebne. Nerwy nigdy nie są dobrym doradcą. Jestem zwolennikiem i wciąż się uczę tego, by emocje odkładać na bok.
– Łatwiej przejmuje się zespół po trenerze, który… zostawił w szatni raczej przeciętne wspomnienia?
– Wrażenie? Nie wiem jakie było. Na pewno nigdy nie będę oceniał publicznie i prywatnie innych trenerów. Uznajmy, że nie znam odpowiedzi na to pytanie.
– Rozmowy z zawodnikami stały się ważną częścią dnia i pracy?
– Preferuję kontakt i rozmowy z piłkarzami. Od początku im powtarzam, że moje drzwi są dla nich otwarte. Zawsze możemy usiąść i pogadać. Nie boję się mieć dobrych relacji z zespołem. Nie boję się, że ktoś wejdzie mi na głowę. Wszystko trzeba odpowiednio tworzyć, a na to składa się też budowanie granic. Nie można przesadzać. Powiedziałbym, że umiar i normalność pozwalają na wypośrodkowanie wszelkich zachowań.
– Droga do Radomiaka wiodła przez pracę w sztabach kilku klubów. Szefowie? Bardzo ciekawi. W Rakowie był Marek Papszun, w Lechu spotkał się pan z Maciejem Skorżą i Johnem van den Bromem. To była najlepsza możliwa szkoła?
– Nie mam wątpliwości, że w kontekście polskiej myśli szkoleniowej miałem najlepszych nauczycieli. Fajne było to, że trenerzy byli jednocześnie tak różni: zawodowo, i osobowościowo. Nauczyło mnie to tego, że nie ma jednej drogi czy recepty w futbolu. Piłka to nie alchemia, że wymyśli się jeden sposób i zawsze będzie działało. To fascynujące, że są skrzyżowania, opcje różnych ścieżek, a na końcu można i tak dojść do odpowiedniego celu.
– Praca pierwszego trenera zdążyła już zaskoczyć wieloletniego asystenta?
– Codziennie jestem czymś zaskakiwany! Bywa, że dziwie się, jak wiele czasu zajmują każdego dnia rzeczy, które teoretycznie nie są stricte związane z futbolem i samym treningiem. Wiedziałem, że jest tego sporo, ale nie, że tak dużo.
– Przy okazji pracy w Radomiu to pan musiał skompletować sztab szkoleniowy, który na pewno nie jest tak liczny, jak w Częstochowie czy Poznaniu.
– Licznego sztabu nie będzie, ale… na początku w Częstochowie też było podobnie. Zaczynaliśmy w trójkę i musieliśmy dzielić pracę na małe grono współpracowników. Początkowo zajmowaliśmy się wieloma aspektami: zajęciami motorycznymi, pobieraniem krwi czy nawet siłownią, którą ze względu na swoje zamiłowanie i gabaryty opiekował się Maciej Sikorski. Mniejszy sztab ma też przed sobą perspektywę rozwoju. Człowiek musi się uczyć rzeczy, z którymi nie zawsze miał styczność. Tak było choćby z analizą, która przydała się w późniejszych latach.
Minusy? Łatwiej mieć fachowców w każdej z poszczególnych dyscyplin. Wtedy każdy poświęca ciut mniej czasu na swoje działania, a dodatkowo ma gwarancję wykonania zadań w bardzo dobry sposób. Jest jak jest, ale to dla mnie żadna niespodzianka. Współpracownicy na pewno będą mieli możliwość, by wyjść czasem ze strefy komfortu i swoich ról.
– Padło na ludzi bez większego doświadczenia w piłce na poziomie centralnym. Mateusz Tereszczyński trafił do Radomia z Mazura Karczew, a Damian Tucin był w Huraganie Wołomin.
– Z jednej strony doświadczenia nie ma, ale… W sztabie są też ludzie, którzy byli w Radomiu wcześniej. Tak jest z Maciejem Daszkiewiczem, drugim analitykiem, jak i kierownikami czy trenerem bramkarzy. To miks doświadczenia z młodością. Moi asystenci są ludźmi, którzy mają wprowadzać świeże spojrzenie na piłkę, ale też energię. To coś, co jest dla mnie ważne. Bycie w nowych miejscach tworzy werwę i to z pewnością nam się przyda.
– Radomiakowi są potrzebne nowa energia i szeroko otwarte okna? Mam wrażenie, że postrzega pan tę kwestię jako dość istotną.
– Tak. Bez tego trudno cokolwiek osiągnąć. Narzekać mógłbym zawsze i na wszystko. Da się znajdować problemy: tu kwestia boiska, tam sprawa relatywnie małego składu, tego i tamtego. Mogę na tym spędzić pół dnia, ale… po co? Z tego nic nie wyniknie. Czasami nie da się mieć wpływu na wszystko. Wolę skupiać się na tym, co jest zależne ode mnie.
Znalazłem się w miejscu, w którym zawsze chciałem być trenerem. Mam szansę prowadzenia ekstraklasowego klubu i spełniam swoje marzenia. To mnie mocno nakręca do pracy. I… kawa. Czasem trzy, czasem osiem. A w Turcji na obozie? Nawet nie zliczę liczby filiżanek.
– Radomiak jest na etapie ewolucji czy rewolucji?
– Ewolucji. Założyłem sobie, że chcę pracować długofalowo. To wszystko ma być oparte minimum o dwa-trzy okna transferowe. Chciałbym zmienić sposób grania i usprawnić pewne kwestie w drużynie. Trzeba wprowadzać własne założenia i zamierzam być w nich konsekwentny. Uważam, że w Radomiaku jest potencjał, który chcemy wydobyć.
Miałem pewną pokusę w głowie, by robić wszystko jednocześnie. Usprawnić to, to, to, to i tamto. Nie chcę jednak zajmować się od razu każdą rzeczą. Uczyłem się jednak – jako asystent, ale też teraz – że więcej nie oznacza lepiej. Trzeba regularnie zajmować się kolejnymi aspektami. Sztab, piłkarze… wszyscy są tylko ludźmi i muszę wprowadzać zmiany w logiczny i mądry sposób.
– Jak charakteryzować docelowy styl gry? Da się konkretnie określić założenia Radomiaka Macieja Kędziorka?
– Radomiak był bardzo ofensywną drużyną będącą w czołówce pod względem liczby stworzonych sytuacji. To coś, co kibice chcą oglądać. Moim celem na rundę wiosenną będzie usprawnienie gry w defensywie. Chodzi mi przede wszystkim o zachowania po stracie i odbiorze piłki. Sądzę, że to aspekty, w których możemy wiele zmienić i poprawić. Myślę też o roszadach w mechanizmach ofensywnych, choć wiele rzeczy funkcjonowało w ciekawy sposób. Mówiąc szeroko, zależy mi na polepszeniu organizacji gry w obronie i fazach przejściowych.
– Ma pan łatkę trenera od stałych fragmentów gry. Można się spodziewać Radomiaka mocnego w tym aspekcie? A może takie określenie po prostu nieco przeszkadza i deprecjonuje?
– Był moment, w którym cieszyłem się tymi określeniami. Potem zaczęło mnie to irytować. Teraz? To nie ma znaczenia. Chyba mogę to nazwać ewolucją myślenia. Pewnie za jakiś czas dostanę inną łatkę. Oby była pozytywna! Nie obrażę się za określanie mnie trenerem, który robi dobre wyniki z Radomiakiem. Będę na to mocno pracował.
– Pod znakiem zapytania znajduje się sytuacja Pedro Henrique, który strzelił osiem goli jesienią. Możliwy jest transfer… Co z nim będzie i kto może potem zdobywać bramki?
– Pedro to piłkarz, który zalicza się do czołowej dwójki napastników w PKO BP Ekstraklasie. Plus całej sytuacji jest taki, że mamy w kadrze Leonardo Rochę. To piłkarz, który pokazał w swojej karierze, że jest bramkostrzelny. Wystarczy spojrzeć na jego wyczyny w Belgii. Ma to coś i może być naszym snajperem. Do tego dochodzi druga linia, Rafał Wolski, Lisandro Semedo czy Vagner Dias, który do nas dołączył. Wartością będzie także Rafael Rossi, który dobrze sobie radzi przy okazji stałych fragmentów gry. Mamy sporą grupę zawodników potrafiących trafiać do siatki rywali.
– Zna pan przyszłość Henrique? Do tego dochodzi Pedro Justiniano, który może odejść na wypożyczenie.
– Nie znam, ale jestem przygotowany na to, że nie będę miał obu zawodników do swojej dyspozycji.
– Co z Albertem Posiadałą, którym interesuje się Molde?
– Ma za sobą świetną rundę. Faktycznie interesuje się nim dobry klub, a ma raptem pół roku do końca kontraktu. Byłoby fajnie, gdyby został w Radomiu, ale… też muszę być gotowy na to, że go nie będzie.
– Vagner Dias jest jedynym zimowym nabytkiem Radomiaka. Można spodziewać się kogoś jeszcze?
– Na zgrupowaniu pojawił się już prezes. Mam nadzieję, że w jego walizce znajdzie się coś dodatkowego. Uśmiecham się, ale wierzę, że sprawy transferów mocno przyśpieszą. Jednocześnie mam świadomość, że Radomiakowi trudno jest stawać do licytacji z bogatszymi klubami. Z tego powodu trzeba czasem poczekać na kolejne nabytki. Mam jednak nadzieję, że już za chwilę, za moment, coś się jeszcze wyarzy. Do startu ligi pozostaje coraz mniej czasu. PKO BP Ekstraklasa jest intensywną ligą. Narzeka się na rozgrywki, ale to fakt, że wiele biega się bez piłki. Potrzebny jest czas na adaptację do tych warunków, a rzadko kiedy dzieje się to w sekundę.