Niekontrolowany wiatr, deszcz, odwilże – to od kilku lat norma podczas Pucharu Świata w Willingen. Skocznia na Muehlenkopf jest tak samo kultowa, co niedoinwestowana. FIS, która od innych gospodarzy PŚ wymaga złotych gór, wobec Niemców stosuje taryfę ulgową. Brakuje m.in. torów lodowych i siatek-wiatrołapów. – Cztery lata już z nimi dyskutuję. Ale rozumiem ich argumenty – odpiera zarzuty Sandro Pertile, dyrektor cyklu. Spytaliśmy go wprost o nierówne traktowanie organizatorów przez federację. – Muszę iść na kompromis.
Fatalny weekend Piotra Żyły w Willingen. Nie przeszedł kwalifikacji, w sobotę bez punktów
Willingen, które Niemcy lubią nazywać własnym Zakopanem, jest w skokach narciarskich tak samo sławne, co przeklęte. Wobec coraz słabszych zim w północnych Niemczech skocznia Muehlenkopf – a razem z nią ponad 20 tysięcy kibiców, które się tam bawią – pada ofiarą pogody. To ocieplenie klimatu, a z nim deszcz i wiatr. Żeby w ogóle przygotować obiekt do konkursów Pucharu Świata, potrzeba ogromu pracy ze sztucznym śniegiem. Naturalny pada coraz rzadziej.
W takim kontekście z pomocą do właścicieli skoczni przychodzą firmy, które produkują system sztucznego mrożenia torów na rozbieg. Albo te, które sprzedają siatki-wiatrołapy.
Ale Willingen z tej pomocy jakoś nie korzysta. I to z perspektywy kibiców i ekip jest decyzja fatalna.
Willingen. Arena Pucharu Świata w skandalu, kompromitacji, absurdzie i złym PR
Ostatnie pięć lat PŚ w tym miejscu wyglądało następująco: w 2020 roku cały weekend torpedował wiatr, w 2021 obejrzeliśmy kabaret zamiast zawodów w niedzielnym konkursie, a w 2022 – to samo przez wszystkie dni. Rok temu o mały włos Timi Zajc wróciłby stamtąd jako kaleka po szalonym, nieustanym i niekontrolowanym locie na 161,5 metra. A w tym sezonie nie wyciągnięto żadnych wniosków. Najpierw z sobotniej rywalizacji kobiet zrobiono niesprawiedliwą farsę, bo roztopił się śnieg na rozbiegu, później liderem po 1. serii u panów był słaby Antti Aalto, a na koniec – w niedzielę – ten sam Aalto w ogóle nie przebrnął kwalifikacji.
Coraz więcej ludzi wprost mówi o skandalu, kompromitacji, absurdzie i błazenadzie.
Według jednych winę – szczególnie za żeński festiwal żenady – ponosi szefowa tego cyklu PŚ Chika Yoshida. Tym bardziej, że to kolejna tej zimy wpadka, która idzie na jej konto. Inni wskazują Reeda Zuehlke, czyli pracującego tam delegata technicznego. Dla innych głównym winnym zawsze pozostaje Sandro Pertile, czyli dyrektor męskiej serii rywalizacji, przykrywający czapą decyzyjną całą dyscyplinę. Nie brakuje również opinii, że to sam obiekt w Hesji i jego niedoinwestowana infrastruktura pozostają główną osią kłopotów skoczków. Na końcu cierpi PR całego sportu. Tego momentami bowiem nie dało się w Willingen oglądać.
Momentami przykre widowisko odbywa się na 550 m n.p.m – kiedyś dla zimowych sportów wysoko, ale dziś zbyt nisko. Poza elementami ochrony, o których za chwilę, warto dodać, że obiekt nie był przebudowywany od czasów lotu na 151,5 m Adama Małysza. Bez użycia koparek przesunięto tylko punkt K na 130. metr, a HS ostatecznie na 147 m. Skocznia jest zbyt stroma dla obecnych standardów FIS, w dodatku – to też sprzeczne z przepisami – jest zbyt wysoka, aby przyznawać jej homologację. A jednak ją jej przyznano.
To wszystko rodzi powracające pytanie: czy Niemcom wolno więcej?
Na Kulm brak oświetlenia – nie szkodzi. U Niemców brak torów? "4 lata rozmów"
Niedawno Pertile przyznał, że Szczyrk jest za ciasny na to, aby gościć PŚ. Wcześniej Walter Hofer wymuszał na Wiśle czy Ruce instalację sztucznie mrożonych torów, grożąc odebraniem zawodów, a Malince dodatkowo kiwał głową na brak deptaka dla kibiców, którzy spacerują na obiekt z centrum. Wszędzie też, nawet na wyrost, wymagał kupna wiatrołapów. FIS dla mniejszych rynków zawsze była surowa. Ale tylko, jeśli federacja wiedziała, że zależy im na utrzymaniu PŚ lub że na zastępstwo ma szereg innych lokalizacji. Lecz Niemców i Austriaków nadal traktuje się z pobłażaniem. Niedawno na Kulm odwołano finał mistrzostw świata w lotach, bo zaszło słońce, a na skoczni nie było oświetlenia. A te same problemy, które teraz ma Willingen, rokrocznie obserwujemy też w Titisee-Neustadt.
I co? I nic. Oba te obiekty mają pewne miejsce w kalendarzach, jeżeli tylko zażyczy sobie tego Deutscher Skiverband.
Uznaliśmy, że o te wątpliwości i rozbieżności w wymogach warto w końcu wprost zapytać samego Pertile.
– Siatki wiatrowe? Rozmawiam o nich z Willingen od czterech lat. Tylko że ich kontrargumenty są zasadne – zaczyna swoją analizę działacz.
Wystarczyło wyciąć rowki – mówi szef PŚ. Czemu Willingen znów zapomniało?
Pertile nie obraził się za wbijane jemu oraz FIS szpilki. Zrozumiał je, zwłaszcza w kontekście porównań do innych organizatorów. W przypadku ochrony przed wiatrem wspomina jednak o analizach pogodowych, które przedstawiają Niemcy.
– Tu niemal zawsze wieje pod narty. Odkąd jestem dyrektorem PŚ, było tak w trzech na cztery wizyty. Siatki chronią wyłącznie przed wiatrem bocznym, który po prawdzie jest dużo groźniejszy – mówi.
Oddzielną kwestią jest instalacja mrożonych torów.
– Tak, żeński konkurs w sobotę, a zwłaszcza końcówka 1. serii, wyszła kiepsko. Najazd, który tutaj szykuje się, pokrywając śniegiem system rur chłodzących, nie jest odporny na deszcze. Kłopoty pojawiły się, bo gospodarze nie wykonali zawczasu poprzecznych nacięć, które odprowadzają opady na boki. To był błąd. Jednak odkąd te zostały zrobione, było już dobrze. Popołudniu, pomimo ulewy, system nie był już niebezpieczny dla zawodników – przedstawia swoje stanowisko dyrektor.
Ten błąd, warto zauważyć, w Willingen zdarzył się drugi raz z rzędu.
– Narty do torów lepiły się tak mocno, że było to na skraju zagrożenia – to przed rokiem mówił o Muehlenkopf trener Thomas Thurnbichler.
Może to z wyciąganiem wniosków przez organizatorów jest większy problem, a nie z samym obiektem? To jednak jest jedynie temat poboczny.
FIS między młotem a kowadłem. Willingen obnaża słabość całych skoków jako dyscypliny
Gospodarze skoczni w Willingen w rozmowach z FIS nadal mają kluczowy argument: widzów i pieniądze od sponsorów. Zwłaszcza w tak majętnym regionie jak Hesja. Dopóki udaje im się naśnieżać obiekt, dopóki zawody jakoś się toczą i obywa się bez groźnych urazów, to w oczach federacji Muehlenkopf pozostanie wartościowym rynkiem.
– Wiem, czego wymagano od Ruki czy zwłaszcza Wisły. To jednak całoroczne obiekty, a tu czy w Titisee skacze się przez tydzień lub dwa w trakcie roku – wskazuje Pertile i dodaje: – system sztucznego mrożenia torów nie jest tani, siatki także. A kto wie, czy za jakiś czas zmiany klimatyczne całkowicie nie zablokują nam tej lokalizacji? I co, wtedy skocznia zostanie z drogim systemem, z którego w ogóle nie będzie się dało korzystać? Jestem zdania, że dopóki skocznia – odpowiednio zadbana – działa w obecnym kształcie, nie powinniśmy wymagać takich inwestycji za wszelką cenę.
Z drugiej strony, kiosk z przekąskami, most wiszący i toalety dla turystów też swoje kosztowały. A na to Willingen miało pieniądze. Na tym samym obiekcie na jeden, góra dwa weekendy w roku. Widać, że ta logika tu nieco się rozjeżdża.
Obecny szef PŚ ma wyraźnie inne podejście od Hofera.
Pertile między wierszami próbuje powiedzieć, że poszedł na kompromis. A to trudny dylemat: trzymać się restrykcyjnych wymogów i stracić show na 23 tys. kibiców każdego dnia, czy przymykać oko w imię święta zarządzanej przez niego dyscypliny? Gdyby ta była wizerunkowo mocniejsza, a rynek bogatszy i większy, to konkurencja w walce o goszczenie PŚ byłaby inna. I inne byłyby też wymogi. Problem w tym, że skoki takie dziś nie są, więc kompromisy wydają się koniecznością. Pertile wyszedł z założenia, że przaśne i stare Willingen nawet w takim kształcie jest skokom potrzebne.
Kibicom i ekipom pozostaje debata, a tym przyciśniętym za niedoróbki infrastrukturalne – poczucie traktowania nie fair. Jednak w gruncie rzeczy ta debata jest już zakończona. Zamyka ją fakt, że weekendów z taką otoczką jak Willingen FIS na podmiankę po prostu nie znajdzie.
Inną sprawą jest, jak i czy w ogóle szuka.