Są ludźmi z cienia, ale bez nich nie może odbyć się żadna gala bokserska. To ich umiejętności i doświadczenie mogą zadecydować o przebiegu i wyniku walki. Mowa o cutmanach, czyli osobach, które są odpowiedzialne za leczenie urazów i tamowanie krwawień u zawodników w trakcie walki. O tym trudnym i jakże odpowiedzialnym fachu opowiedział nam ceniony polski cutman Łukasz Toborek.
Do boksu trafił nieco przypadkowo – podczas studiów w ramach praktyk uczęszczał do klubu bokserskiego 06 Kleofas Katowice, gdzie był wolontariuszem. Tak się wciągnął, że jest związany z pięściarstwem do dziś.
– Miałem pracować tam jako fizjoterapeuta z zawodnikami z boksu olimpijskiego. Po pomoc zwrócił się do mnie Tomasz Gromadzki, który miał kontuzję ręki. Popracowaliśmy razem, udało nam się wyleczyć jego uraz i pewnego dnia powiedział: "słuchaj, przechodzę na zawodowstwo i przydałby mi się w narożniku ktoś mający pojęcie medyczne". Zapytałem, co miałbym robić. "No, byłbyś moim cutmanem" - odpowiedział Tomek. Pomyślałem sobie: kim? Totalnie nie wiedziałem o co chodzi, nie miałem o tym bladego pojęcia, ale podjąłem rękawicę – opowiada nam Toborek, który na początku czerpał wiedzę z... filmików z Internetu.
– Jakoś trzeba było nauczyć się tego "cutmanowania", dlatego odpaliłem sobie nagrania Jacoba "Stitcha" Durana, najsłynniejszego cutmana na świecie. Tak naprawdę nie ma nawet żadnych wytycznych, które regulują naszą pracę. To znaczy nie ma obowiązku ukończenia studiów medycznych. Oczywiście, wykształcenie okołomedyczne bardzo się przydaje, ale w głównej mierze decydująca jest wprawa, doświadczenie i praktyka. Przyznaję, że przy pierwszym poważniejszym rozcięciu u zawodnika trochę ręce się trzęsły, ale z każdym kolejnym jest łatwiej – opowiada Toborek, który miał zresztą okazję poznać słynnego "Stitcha" Durana na jednej z gal Top Rank w Stanach Zjednoczonych. – Udało nam się zamienić kilka słów. Bardzo ciepło wypowiada się o Polsce.
Wazelina na pół ręki
Jak zaznacza, praca cutmana nie ogranicza się jedynie do racy przy ringu.
– Nasza praca zaczyna się już w szatni, gdzie musimy zabandażować ręce zawodnikom. Robi się to po to, by zminimalizować ryzyko kontuzji dłoni – opowiada cutman, który pokazał nam metalową walizkę, z którą praktycznie nie rozstaje się podczas gal. Co znajduje się w środku? – W tej walizeczce mieści się multum sekretów. Przede wszystkim opatrunki, gazy jałowe, wazelina i adrenalina. Adrenalina to jedyny dozwolony specyfik, pozwalający tamować krwawienia. Do tego zawsze mam przy sobie worek z lodem oraz tzw. żelazko, za pomocą którego walczymy z opuchliznami. To bardzo ważne, bo jeśli opuchlizna jest zbyt duża i nachodzi na oko, sędzia ma prawo przerwać walkę – opowiada.
Cutmani na wykonanie swojej pracy mają tylko minutowe przerwy między rundami, ale w praktyce to trwa jeszcze krócej. Jak w tak krótkim czasie zatamować obfite krwawienia?
– Tak naprawdę mamy około 40 sekund, bo zanim wejdziemy do tego narożnika, po chwili jesteśmy przeganiani przez sędziego. Przede wszystkim należy oczyścić okolice rany. W trakcie walki widzimy zakrwawione twarze zawodników, ale dopiero po oczyszczeniu widać, czy to małe rozcięcie, ale mocno krwawiące, czy też kontuzja na pół czoła. W przypadku rozcięć trzeba w tym czasie "wpakować" do rany adrenalinę, by doszło do skurczu naczyń krwionośnych. Adrenalina jest na nasączonym waciku i zasada jest taka, że taki opatrunek powinien być w tej ranie jak najdłużej. Następnie okolice tej rany należy zabezpieczyć wazeliną, żeby zwiększyć poślizg i zamknąć ranę. To się łatwo mówi, ale jak masz na to 40 sekund i nieraz jest tak, że masz do zatamowania 2-3 rany, to nie jest to proste. Dlatego doświadczenie, wprawa i opanowanie są tak ważne w tej robocie – tłumaczy.
Tomasz Adamek kiedyś powiedział, że cutmani powinni być bardziej doceniani, bo ich praca może mieć wpływ na wynik walki. Toborek, który pracuje nie tylko przy boksie, ale również przy MMA, w pełni popiera tę opinię:
– Nawet zwycięską walkę można przegrać przez niezatamowane rozcięcie. Przykład? Cutman Jorge Capetillo w walce Tyson Fury – Otto Walin. Fury po walce miał założone 47 szwów, ale walka została uratowana przez cutmana.
Najgorsze są krwawiące nosy
Łukasz zapytany o najpoważniejsze kontuzje u zawodników, z jakimi przyszło mu się zmierzyć, bez zawahania odpowiedział:
– Miałem kiedyś zawodnika, który doznał potężnego rozcięcia czoła. Do narożnika wrócił cały zalany krwią, a po oczyszczeniu rany okazało się, że to rozcięcie na 7 centymetrów. Udało mi się zatamować krwawienie. Walka potrwała pełen dystans i nasz zawodnik wygrał, a po wszystkim podszedł do mnie sędzia ringowy i pogratulował roboty, bo jak przyznał, był gotów przerwać tę walkę. Takie słowa budują i motywują do dalszej pracy. Z kolei najbardziej nie lubię... krwawiących nosów. To o tyle nieprzyjemne kontuzje, że nie widzisz, co krwawi i nie wiesz czym to krwawienie jest spowodowane. Czy nos jest złamany? Wtedy choćbyś stanął na rzęsach, to nic nie poradzisz – opowiada.
Osoby takie jak Łukasz podczas gal mają zazwyczaj pełne ręce roboty, bo to nie jest tak, że każdy zawodnik ma własnego cutmana. Zdarza się, że zawodnicy (najczęściej zagraniczni) przylatują sami, lub tylko z trenerem i dopiero na kilkanaście minut przed wyjściem do ringu dowiadują się, kto i czy w ogóle ktoś, będzie próbował im pomóc w przypadku kontuzji.
– Hasło "cutman gali" to nowa tradycja w boksie, rodem z MMA. Tak jest od czasów pandemii, gdy promotorzy musieli do minimum ograniczyć liczbę osób, pracujących na galach. Niestety, nie każdy zawodnik jest na tyle świadomy, żeby zadbać w ten sposób o swoje zdrowie, ale wtedy z pomocą przychodzi promotor, który dba o to, by był "cutman gali".
Na koniec zapytaliśmy Toborka, jakie są jego zawodowe marzenia. Zaproponowaliśmy: praca przy walce o mistrzostwo świata, zatamowanie trzech krwawień i walka zakończona zdobyciem pasa.
– Nikomu nie życzę źle, niech mistrzowie zdobywają tytuły bez żadnych skaz, ale nie ukrywam, że taki scenariusz byłby spełnieniem marzeń dla każdego cutmana – podsumowuje.