| Piłka nożna / Betclic 1 Liga
Sebastien Thill jest autorem jednej z piękniejszych bramek w ostatnich latach na Santiago Bernabeu. Jego życie nabrało tempa, gdy trafił do Sheriffa Tyraspol. Z półprofesjonalnego piłkarza nagle stał się zawodowcem i wystąpił w Lidze Mistrzów. Pisały o nim największe media w Europie. Teraz jest gwiazdą 1. ligi w Stali Rzeszów. O swojej historii opowiedział w rozmowie dla TVPSPORT.PL
Dominik Pasternak, TVPSPORT.PL:– Jak to się stało, że 2,5 roku temu strzeliłeś gola na Santiago Bernabeu oraz San Siro, a dziś grasz w 1. lidze polskiej?
Sebastien Thill (Stal Rzeszów): – Gdybym ja to wiedział… Zdecydowałem się na zmianę ligi, bo w Niemczech nie grałem zbyt dużo. Zacząłem poszukiwania nowego klubu, ale nie było to łatwe. Priorytetem dla mnie była regularna gra. Wreszcie mi się to udało i w taki sposób dołączyłem do Stali Rzeszów.
– Miałeś wcześniej oferty z innych polskich klubów?
– Nie, nie było żadnego zainteresowania.
– Co czuje piłkarz, który strzela gola przeciwko Realowi Madryt i to na Santiago Bernabeu?
– To był wyjątkowy moment, bo oprócz strzelonego gola, także wygraliśmy ten mecz. Na pewno masz czasami w życiu takie chwile, że marzysz o czymś, co wydaje się nierealne. Ja dokładnie tak miałem, tylko nagle to się wydarzyło. Nie potrafiłem tego opisać. Absolutnie szalona noc.
– To najpiękniejszy moment twojej kariery?
– Na pewno w klubowej karierze. W reprezentacji również przeżywałem piękne chwile.
– Ile razy oglądałeś powtórkę tego gola?
– Kto by to zliczył (śmiech). Pamiętam, że przez cały tydzień po meczu oglądałem go bardzo często. Cieszyłem się jak dziecko. Później oczywiście trochę mniej, ale nie da się o tym zapomnieć. Znajomi często włączają powtórki przy mnie. Kibice, gdy mnie spotykają, przypominają o tym golu i pytają o niego. Stało się to nieodłącznym elementem mojego życia.
– Podejrzewam, że po wejściu do szatni Stali Rzeszów pierwsze pytanie było też właśnie o to.
– Tak, oczywiście były o to pytania. Generalnie, ludzie gdy do mnie podchodzą, to częściej słyszę “wow, świetny gol przeciwko Realowi Madryt”, niż “miło cię poznać” (śmiech). Nie sądziłem, że to urośnie aż do tego stopnia.
– Ale masz za to genialny sposób na poprawę humoru!
– Tak, zgadza się, ale na szczęście rzadko miewam gorsze dni.
– Twój telefon wibrował od powiadomień po tym spotkaniu?
– To był absolutnie szalony czas. Setki powiadomień, mój Instagram oszalał. Udzieliłem wielu wywiadów. Nagle zacząłem budzić ogromne zainteresowanie. W końcu będąc zawodnikiem najmniejszego klubu w rozgrywkach, strzelasz gola na Santiago Bernabeu. To jak wygranie losu na loterii.
– Jesteś też pierwszym piłkarzem z Luksemburga, który strzelił gola w Lidze Mistrzów.
– Zagrało tylko trzech, ale tak, jestem tym pierwszym, który zdobył bramkę. To dodatkowy powód do dumy, bo świat mógł wreszcie usłyszeć o Luksemburczyku strzelającym w Lidze Mistrzów.
– Szalona jest ta historia, biorąc pod uwagę, że jeszcze nie tak dawno pracowałeś w Luksemburgu jako greenkeeper.
– Tak, było to cztery lub pięć lat temu. W Luksemburgu trudno być piłkarzem na pełen etat, to liga półprofesjonalna. Przed treningami chodziłem do pracy, żeby zarobić dodatkowe pieniądze. To było czymś normalnym. Nie narzekałem.
– Słyszałem, że teraz dzięki zdobytemu doświadczeniu dokładnie sprawdzasz murawę przed meczem.
– Mam w tym duże doświadczenie. Potrafię dobrze ocenić stan boiska. Dzięki temu dobrze dobieram buty. Lubię to robić. Być może to jeszcze jakieś zboczenie zawodowe z dawnych czasów. Myślę, że boisko w Rzeszowie stoi na wysokim poziomie. Zauważyłem, że w Polsce jest z tym różnie. Gdy graliśmy latem, to większość była całkiem niezła. Im zimnej, tym sytuacja się pogarszała.
– Twoja historia to dobry materiał na książkę…
– (śmiech) Jeszcze o tym nie myślałem, ale może w przyszłości faktycznie coś napiszę…
– Jakie jest twoje motto życiowe?
– Jestem prostym i skromnym człowiekiem. Przede wszystkim chcę być zawsze uśmiechnięty. To dla mnie najistotniejsze. Skupiam się też na relacji z przyjaciółmi oraz rodziną, a poza tym piję dużo kawy!
– Pytam o to, bo da się zauważyć, że jesteś typem marzyciela. To też pokazuje twój tatuaż na łydce.
– To mój jedyny piłkarski tatuaż. Moim idolem jest Bastian Schweinsteiger i dlatego też gram z numerem 31. Tatuaż pokazuje chłopaka marzącego o grze w Lidze Mistrzów, zdobywaniu tytułów i strzelaniu wielu goli. Dodam, że oczywiście powstał przed tym, jak zdobyłem bramkę z Realem Madryt. Czułem się spełniony w tamtej chwili.
– Nie bez znaczenia w twojej karierze jest zapewne to, że pochodzisz z piłkarskiej rodziny.
– Rodzice grali w reprezentacji Luksemburga. Nawet babcia była piłkarką. Moich trzech braci wciąż zawodowo gra. Dorastaliśmy z piłką przy nodze. Byliśmy chyba skazani na ten sport. Nie było dnia, żebyśmy nie kopali lub nie rozmawiali o piłce nożnej. To na pewno dużo nam dało. Mieliśmy z kim rywalizować. Teraz są z tego pozytywne efekty.
– Może kiedyś razem z młodszym bratem zagracie w Polsce.
– W piłce nożnej wszystko jest możliwe. W tym momencie jednak ma on klub i ważny kontrakt.
– 100-procentowym piłkarzem stałeś się po transferze do Sheriffa Tyraspol?
– Myślę, że było to wcześniej, gdy trafiłem do Rosji. Dostałem informację, że szukają zawodnika na pozycję numer “10”. Polecono mnie i wyjechałem tam. Wtedy tak naprawdę zacząłem poważną karierę. W Luksemburgu jednak też nie było tak źle. Może zarobki nie były ogromne, ale graliśmy w europejskich pucharach. Można było dotknąć dużego futbolu.
– Nie było szans, żebyś szybciej wyjechał z kraju?
– Być może były, ale przez długi czas nie miałem agenta. Zdawałem się na siebie. Pojawiały się propozycje z niższych lig europejskich, ale nie akceptowałem ich. Wolałem zostać w Luksemburgu.
– A jak wspominasz czas spędzony w Mołdawii?
– To był dla mnie bardzo dobry czas. Graliśmy w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Byliśmy absolutnym kopciuszkiem, a pokonaliśmy wielki Real Madryt. Poza tym trzy razy sięgnęliśmy po tytuł na krajowym podwórku. Staliśmy się potęgą. Miło to wspominam.
– Ale pewnie zauważasz spore różnice między Polską a Mołdawią.
– Zdecydowanie, Polska to zupełnie inny kraj. Poziom ligi też jest o wiele wyższy. W Mołdawii trybuny świeciły pustkami. Tutaj można poczuć się jak na najlepszych stadionach w Europie. Podoba mi się to, ponieważ jestem ważną częścią zespołu, a nie obserwuję mecze tylko z ławki rezerwowych.
– Gdy grałeś w Sheriffie Tyraspol, czułeś się gwiazdą w swoim kraju?
– Zawsze jestem tą samą osobą, niezależnie od osiąganych sukcesów. Gdy strzeliłem gola z Realem Madryt i było głośno o mnie w mediach w całej Europie, to nie zmieniło mnie to. Wiadomo, że można odlecieć, ale mam wartości, których się trzymam i tak pozostanie.
– Jak będzie wyglądała twoja przyszłość w Polsce?
– Mam ważny kontrakt do końca sezonu. Zobaczymy, co będzie dalej. Polubiłem Polskę, dobrze się tu czuję. Stal Rzeszów to klub, w którym się odnalazłem i razem z kolegami zmierzamy w tym samym celu. Poza tym organizacyjnie też wygląda to dobrze. Dostałem pomoc w znalezieniu mieszkania, naprawie samochodu itp. Nie mogę narzekać.
– Szybko odnalazłeś się w szatni z tak młodymi zawodnikami?
– Sam jestem jeszcze młodym piłkarzem w głowie (śmiech). To na pewno dobre, że jest w szatni tylu młodych chłopaków. Gdy podpisywałem kontrakt, byłem tego świadomy.
– Po drugiej stronie Rzeszowa gra twój reprezentacyjny kolega Edvin Muratović. Dopytywał cię, czy warto dołączyć do Resovii?
– Dzwonił do mnie przed transferem i powiedział, że ma ofertę z Polski. Padło na Rzeszów, więc się ucieszyłem, ale potem okazało się, że to jednak nie ta drużyna, o której myślałem. Później opowiedziałem mu o poziomie polskiej ligi i wszystko, co chciał wiedzieć. Pomógł mu też Dylan Lempereur, który grał w Luksemburgu.
– Podejrzewam, że wasza rozmowa po derbach nie była dla niego przyjemna.
– To normalne w piłce nożnej. Poza boiskiem jesteśmy kolegami, ale na boisku nie ma taryfy ulgowej. Po derbach ja byłem szczęśliwy, a on wściekły. Taki już ten los.