Wyobraź sobie, że możesz porzucać do kosza z LeBronem Jamesem. Albo poodbijać piłkę na korcie tenisowym z Igą Świątek. A może chciałbyś pokopać z Leo Messim? W Warszawie, przed turniejem Superbet Rapid & Blitz Poland niektórzy mieli okazję zagrać z najlepszymi szachistami na świecie. I ja też miałem to szczęście.
Wstałem, podałem dłoń i zaczęliśmy grę, jak gdyby nigdy nic. Mimo, że oprócz mnie z arcymistrzami w Warszawie grało jeszcze 29 śmiałków, to przez chwilę w swojej wyobraźni przy szachownicy byłem tylko ja i Magnus Carlsen, być może najwybitniejszy szachista w historii.
Towarzyska symultana, tradycyjnie będąca elementem otwarcia prestiżowego turnieju w stolicy, nie była klasyczna. Dziesięciu arcymistrzów zmieniało się, a Norweg wykonał tylko 3 pierwsze ruchy. I to był ukłon dla nas, zwykłych śmiertelników, bo każdy znający podstawy królewskiej gry na tak krótkim dystansie nie da się ograć nawet norweskiemu arcymistrzowi.
Wracając do porównań do innych sportów trzeba przyznać, że początek partii rozgrywany z Carlsenem, którego później zmienił Jan-Krzysztof Duda, był jak rozgrzewka czy też spokojne podawanie piłki. Z biegiem czasu arcymistrzowie zaczęli dryblować, a wtedy szachownica dla takich jak ja stawała się za duża. Gdy potrzebowałem kilku minut na policzenie wariantów, oni niczym fotograf podchodzili i pstrykali ruch, który ja skrzętnie zapisywałem. Dzięki temu wiem, że rysy na mojej grze zaczęły pojawiać się po 14 ruchu czyli wtedy, gdy zawodnicy podchodzili do mojej deski coraz szybciej. Okazało się, że genialnie zagrał Rumun Kirył Szewczenko w 16 ruchu, natomiast ja już tak błyskotliwie nie odpowiedziałem. To właśnie w tym momencie prowadzący ceremonię otwarcia Tomasz Smokowski zapytał szachowego youtubera Tomasza Jaskółkę na ile ocenia moje szansę na remis w tej partii. Tomek zbyt hojny nie był – wycenił je na 0,1%. Pocieszeniem było to, że spec od cyferek w piłkarskim świecie, który również usiadł do szachownicy Paweł Mogielnicki miał podobne szanse.
Obok mnie grał iluzjonista Y, ale nawet on nie był w stanie wyczarować mi pomocy. Owszem, zamieniał ogień w hetmana, ale niewiele by mi to pomogło. Moment małego triumfu przeżyłem tylko raz, gdy Wei Yi dłużej musiał zastanowić się nad przebiegiem mojej partii. Największy respekt budzili Rameshbabu Praggnanandhaa oraz Nodirbek Abdusattorov. Ten drugi przesuwał figury zdecydowanie, jakby zamiast nich brał w dłonie sztylety. Paradoksalnie rozerwał moją obronę oddając mi wieżę. Śmietankę spił Dommaraju Gukesh. Mimo, że jego trenerem jest Polak, taryfy ulgowej nie zastosował. Dał mi mata i mógł podpisać zapis partii. Nie ukrywam, że może to być cenna pamiątka. Hindus lada moment zagra o mistrzostwo świata, a jest dwa razy młodszy ode mnie.
Wstydu jednak nie było. Arcymistrzowie wygrali 28 partii. Zwykłym śmiertelnikom pozwolili zremisować dwie pozostałe, a tymi szczęśliwcami zostali wiceprezes Śląskiego Związku Szachowego Michał Paździora oraz Piotr Jan Czajkowski, współzałożyciel Warsaw Chess Club.
Mimo sportowej ambicji mi w zupełności wystarczy, że mogłem pogłówkować z Messim. Przepraszam, oczywiście chodziło mi o największe umysły na świecie.