| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe
Wojciech Żaliński przez lata określany był jako solidny "ligowiec". Sezon 2023/2024 nie zostanie przez niego zapamiętany jednak najlepiej, ponieważ łączył z trudną kontuzją. Ostatecznie dwukrotny triumfator Ligi Mistrzów nie zdecydował się na kontynuację kariery. W TVPSPORT.PL mówi o powodach tej decyzji.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Jak tam życie siatkarskiego emeryta?
Wojciech Żaliński: – W zasadzie to niewiele się zmieniło, ponieważ przez prawie cały sezon ligowy zdążyłem się już przyzwyczaić do tego, jak to może wyglądać. Teraz muszę po prostu podjąć aktywność zawodową, na którą obecnie nie jestem jeszcze zdecydowany.
– Kiedy doznałeś kontuzji na początku sezonu, co sobie pomyślałeś?
– Po pierwsze nie zdawałem sobie sprawy z powagi mojej kontuzji. Myślałem, że to lżejszy uraz, łatwiejszy do wyleczenia. Nie byłem przygotowany na to, że w związku z nim będę musiał kończyć karierę. W mojej głowie takich myśli nie było jeszcze przez długi czas. Ostatecznie nie jest jednak tak, że kończę karierę, bo nie jestem w stanie po tej kontuzji dojść do siebie. Jestem i odzyskam sprawność w pełni. Głównym powodem mojej decyzji jest to, że miałem obawy, czy po wyleczeniu będę w stanie prezentować taki poziom, jakiego bym od siebie oczekiwał. Nie chciałem być pośmiewiskiem i irytować samego siebie.
– Miałeś ubytek w miejscu, gdzie rzepka styka się z głową kości udowej, tak?
– Tak.
– To typowa kontuzja siatkarska?
– Tak. To chondromalacja rzepki czwartego stopnia, czyli starta chrząstka.
– "Zapracowałeś" na to przez lata, co?
– Dokładnie. W nomenklaturze motoryzacyjnej – silnik się zatarł.
– Malwina Smarzek powiedziała mi ciekawą rzecz – że żaden sportowiec nie jest zdrowy, a jeżeli tak twierdzi, to po prostu nie trafił do dobrego ortopedy. Zgodziłbyś się z tym?
– Na pewno. Myślę, że każdy zawodowy sportowiec, jeszcze z takim stażem jak ja, bo mam za sobą osiemnaście zawodowych sezonów, jakby się przebadał od stóp do głów, na pewno znalazłby coś do wymiany (śmiech).
– Jak mentalnie przeżyłeś sezon 2023/2024?
– To najgorsze doświadczenie. To, co mnie boli, to to, że nie dość, że moja drużyna nie "dojechała", to jeszcze ja nie byłem w stanie jej pomóc. "Katowałem" sam siebie psychicznie, bijąc się z myślami. To nic przyjemnego. Mam nadzieję, że jak najszybciej to wyrzucę to z głowy. Na pewno części chłopaków będzie dużo łatwiej sobie z tym poradzić, bo znajdą nową drużynę, pojadą na zgrupowanie reprezentacji – udowodnią sobie, że to był przypadek, wypadek przy pracy. Ja z tym trochę zostałem. Całe szczęście ten sezon się zakończył. Teraz żyję innymi problemami.
– Po wielu miesiącach pracy w imię powrotu do zdrowia – na jakim etapie jesteś fizycznie?
– Na potrzeby zwykłego, zdrowego i aktywnego człowieka jestem w prawie stu procentach sprawny. Mogę wykonywać wszystkie aktywności, jakich potrzebuję. Mogę biegać, jeździć na rowerze... Nie jestem inwalidą, nie utykam na przejściu dla pieszych.
Niestety, jest to niewystarczający stan fizyczny do uprawiania zawodowego sportu. Nie mogłem na siebie narzucić większych obciążeń. Musiałbym kontynuować leczenie, może zrobić jeden zabieg, by prawdopodobnie było lepiej. Nie jestem jednak pewien, jaką drogę powinienem obrać, żeby wejść ponownie do zawodowego sportu. Słyszałem dwie różne diagnozy. Z jednej strony potrzebowałbym jeszcze jednego zabiegu, a z drugiej czasu, bo chrząstka po implantacji potrzebuje go najbardziej. Jestem pół roku po zabiegu, więc za pół roku się okaże, czy wszystko jest ok. To za duże ryzyko czasowe i za mała gwarancja powrotu do zawodowego sportu – tym bardziej w moim wieku.
– A gdyby klub powiedział: "Damy ci czas, dochodź do zdrowia ile chcesz" – kontynuowałbyś karierę?
– W ZAKSIE Kędzierzyn-Koźle na pewno bym nie kontynuował. To było naturalne, że ten klub nie będzie już zainteresowany moimi usługami. Już rok temu "ważyło się" do końca, czy ZAKSA będzie chciała, żebym w niej został, więc ani przez moment, nawet przez dzień tego sezonu nie układałem w głowie myśli, że będę jeszcze potrzebny w Kędzierzynie-Koźlu.
Wiem, że ten klub potrzebuje zmian, odmłodzenia. Tematu pozostania nie było więc nigdy. Już chyba mogę powiedzieć o innym pomyśle. Chciałem wrócić do Radomia i wspomóc Czarnych w walce o powrót do PlusLigi. Przy obecnym stanie zdrowia to byłby jednak problem.
– Czujesz się siatkarzem spełnionym?
– Nie wiem, czy jest na świecie sportowiec, który powie, że jest spełniony. Zawsze można wygrać więcej. Nie skończyłem nie wiadomo jak utytułowany, więc nie czuję się spełniony. Wiem jednak, że wykorzystałem w większości swój potencjał. Gdyby był on wyższy, dostałbym więcej szans na grę w reprezentacji Polski siatkarzy czy też odgrywałbym większą rolę w ZAKSIE. Oceniam więc, że nie miałem nie wiadomo jakiego potencjału, ale na pewno wykorzystałem swoje możliwości w sposób, do którego byłem predysponowany.
– Dużo o tym myślałeś?
– To nie jest efekt zakończenia kariery i tego, że spojrzałem dwadzieścia lat wstecz i doszedłem do wniosku, że byłem za słaby. To rezultat lat grania i świadomości tego, że na przestrzeni roku o wielu aspektach może zadecydować szczęście lub jego brak. Na przestrzeni prawie dwudziestu lat można jednak mówić o pewnym schemacie, prawidłowości. Nie mam więc wrażenia, żebym mógłbym zrobić więcej. Byłem po prostu słabszy od tych, którzy zdobywali to, czego ja nie dałem rady.
– Który moment z reprezentacji Polski siatkarzy zapamiętasz najbardziej pozytywnie?
– Najmilszy był ten za Stephane'a Antigi, kiedy raz jedyny załapałem się do ścisłej kadry. Pojechałem na bardzo ważny turniej kwalifikacji olimpijskich do Berlina. To wspomnienie emocji zostanie ze mną na całe życie. To nie był turniej Ligi Narodów. Choć nie umniejszam żadnemu siatkarzowi, który gra w VNL, bo mi nigdy nie było to nawet dane, to wyobrażam sobie, że mecze, które decydują o tym, czy zagrasz na igrzyskach to inne emocje, inna gradacja grania. Dodatkowo Stephane, który wcześniej mnie nie znał, zaufał mi na tyle, żeby wziąć mnie na te zmagania.
Drugi fajny moment był wtedy, kiedy miałem około dwudziestu lat i Raul Lozano powołał mnie do kadry. Wtedy polska siatkówka może już nie raczkowała, ale wstawała z kolan. Dwa lata po wicemistrzostwie świata w Japonii pojechałem na zgrupowanie, na którym spotkałem generację swoich idoli. Trenowanie z Pawłem Zagubnym, Piotrkiem Gruszką, Sebastianem Świderskim – to było coś, co wydawało mi się nierealne do osiągnięcia. Dosłownie kilka lat wcześniej w Spodku stałem w kolejce po autografy do tych chłopaków, a nagle mogłem z nimi trenować. Nie było mi dane zagrać wtedy w żadnym meczu, czy nawet w żadnym sparingu, ale bardzo dobrze pamiętam ten moment.
– Możesz mówić, że byłeś szeregowym, ligowym, solidnym zawodnikiem, ale sukcesów klubowych masz trochę – i to takich, za które wielu dałoby się "pokroić".
– Wszystkie te sukcesy są związane z dwuletnim – mówię o dwuletnim, bo o ostatnim roku wolę zapomnieć – pobytem w ZAKSIE Kędzierzyn-Koźle. Moja lista sukcesów nie jest może zbyt imponująca, ale były to cenne trofea.
– Teraz idziesz w politykę?
– Nie, ale wiem, do tego się odnosisz. Mój znajomy startował w wyborach na prezydenta miasta Radomia, poprosił mnie o wsparcie. Byłem niezbyt aktywnym kandydatem na radnego, nie prowadziłem zbyt dużej kampanii. Traktowałem to jako publiczne wsparcie dla Roberta Prygla, który był w moich oczach dobrym wyborem. Nie mam więc planów na przyszłość związanych z polityką.
– To jak masz plan?
– Bardzo chciałbym zostać przy siatkówce. To coś, co kocham, co robię od zawsze i naturalnie ze wszystkich swoich życiowych umiejętności na tym znam się najlepiej. Nie chcę teraz jednak zdradzać nic konkretnego. Mam pomysły, prowadzę rozmowy, ale nie chcę zapeszać.
Czytaj również:
– Pierwszy test siatkarek przed igrzyskami. Znamy skład kadry!
– Pierwsze wyzwanie w sezonie olimpijskim. Znamy plany kadry
– Tak wcześnie?! Znamy skład rywali Polaków na igrzyskach