Nie tak Kajetan Duszyński wyobrażał sobie rywalizację sztafety 4x400 metrów w trakcie mistrzostw Europy w Rzymie. Po błędzie Maksymiliana Szweda biało-czerwoni zostali zdyskwalifikowani i nie znaleźli się w finale. – Jestem załamany tą sytuacją – przekazał mistrz olimpijski z Tokio.
Przez kilka minut biało-czerwoni cieszyli się z awansu do finału mistrzostw Starego Kontynentu. Niestety, radość szybko przerodziła się w smutek. "Jak zobaczą to samo, co jest na filmie u mnie, to będzie to nie do obrony" – napisał Filip Moterski, szef sędziów PZLA. Na nasze nieszczęście przewidział najgorszy scenariusz. Polacy zostali zdyskwalifikowani, a błąd – nadepnięcie na linię – popełnił 20-letni Szwed.
Biegacz ukończył zmagania z bardzo dobrym wynikiem – 45.39 sekundy – ale na nic się to zdało. Po przyjściu do dziennikarzy pozostało mu się kajać: – Oczywiście nie chciałem tego zrobić. Po prostu mi przykro. Miałem w sobie tyle adrenaliny, że prawie nic nie pamiętam. Następnym razem bardziej dopilnuję, żeby to już się nie powtórzyło. To nie powinno mieć miejsca na tak ważnej imprezie. Mimo błędu, uważam, iż to był najlepszy bieg w moim życiu. Czas jest satysfakcjonujący, a ja jestem załamany, że się nie dostaliśmy.
Zirytowany zaistniałą sytuacją był Duszyński, dla którego występ w Rzymie był jednym z kluczowych podczas olimpijskiego sezonu. – Na takie rzeczy trzeba zwracać uwagę i ich unikać. Mogą się jednak zdarzyć raz na kilkadziesiąt biegów. To nie jest kwestia losu, tylko odpowiedniego biegania wirażu. Będąc w formie i mając mocny skład, takich wpadek nie można popełniać. Są po prostu głupie. W sztafetach nigdy takich nie popełniamy. Unikanie ich pozwala nam wygrywać biegi. Jeżeli będziemy sobie dokładać przeszkód, wyjdzie niewiele dobrego z takiego biegania. Tego typu akcje podcinają skrzydła – oznajmił zdenerwowany lekkoatleta.
– Pomimo tego, że nie mamy pojedynczych gwiazd, walczących indywidualnie w finale, jesteśmy wszyscy na podobnym poziomie. Nie będę mówił, iż medal był w zasięgu, ale błąd był niepotrzebny. Często to inne kraje przez to odpadały. My odnajdywaliśmy się w "plątaninach". Potrafimy poprawiać się ze startu na start. Było to widać między innymi na Bahamach. Nastawialiśmy się na tę rywalizację po tym, jak w sztafecie mieszanej wystąpił rezerwowy skład. Jest mi naprawdę przykro. Jestem wkurzony. Muszę godzić się z przypadkowymi porażkami. Szkoda, bo czuję, że forma zwyżkuje. Nie jestem już w dołku, jak przez ostatnie dwa tygodnie – dodał 29-latek.
W obronie niedoświadczonego Polaka, który przekroczył przepisy na pierwszej zmianie, stanął drugi z mistrzów olimpijskich – Karol Zalewski. – Maksiu dał z siebie wszystko. Wkradł się mały błąd. Bieg układał się bardzo dobrze, jak po nitce. Spełniliśmy plan taktyczny. (...) Szkoda, że nie udało się obronić dyskwalifikacji. Mieliśmy chrapkę na jeszcze więcej w finale. (...) Optymalna forma ma nadejść w trakcie igrzysk. Jest jeszcze trochę czasu – tłumaczył z dużo większym spokojem.
Trzy grosze w tej dyskusji dorzucił także czwarty z Polaków. – Jeszcze muszę się nauczyć. Wiem, że stać mnie na dużo szybsze bieganie. Całą sztafetę też. Maksiu popełnił błąd. Nie możemy mu mieć tego za złe. Po prostu musimy uważać w przyszłych startach – podsumował Igor Bogaczyński.
Miejmy nadzieję, że wszystko, co złe już tę kadrę spotkało we Włoszech. Biało-czerwoni bez większych kłopotów zakwalifikowali się na igrzyska w Paryżu, a tam będą chcieli nawiązać rywalizację ze ścisłą światową czołówką