Żadna inna reprezentacja w trzy lata od Tokio nie zaliczyła takiego zjazdu jak Polska. Zawodników, którzy na igrzyskach olimpijskich w Paryżu sprawili niespodziankę, można wyliczyć na palcach rąk. Jeżeli w social mediach wszystkie smutne oświadczenia już zostały opublikowane, pora podnieść się z kolan. Ale weryfikacja nie przyjdzie szybciej niż za cztery lata. To jednak plus – jest sporo czasu na sprzątanie. Trzeba jednak wybrać ludzi, którzy potrafiliby się za to zabrać.
Wielkie święto na Śląsku już w niedzielę! Gwiazdy na listach startowych
Optymiści przed Paryżem twierdzili, że polskich medali w lekkoatletyce – a zwłaszcza po tak udanym Tokio – będzie nawet pięć albo sześć. Realiści liczyli na trzy albo cztery, a pesymiści uważali, że na Stade de France powtórzymy wyłącznie dorobek z Budapesztu: czyli podia Wojciecha Nowickiego i Natalii Kaczmarek. Wariantu, że będzie jeden, nie przewidział nikt. Odkąd we Francji stało się jasne, że nawet w męskim młocie skończyła się polska era, humory były tak fatalne, że ostrożność i zwątpienie przyszły nawet przed decydującym biegiem Natalii.
Jej sukces jest jak aloes. Niestety aloes wystarcza na zadrapanie, a nam w Paryżu przestrzelono nogi i pourywano ręce.
Paryż jak ciężki nokaut. Tak drastycznie względem Tokio nie spadł nikt
Chociaż minęło trochę czasu, a krew przestała lecieć, to czas tej kontuzji nie zaleczy. Tak jak bokserowi o klęsce przypominają powtórki wideo, tak tu podobną funkcję spełniają liczby: 0 triumfów, 1 medal, 1 czwarte miejsce, 1 piąte, a w sumie w TOP8 – czyli na pozycjach punktowanych – żałosne sześć polskich akcentów i to już liczone z wynikami sztafet. Ostatnie igrzyska, z których PZLA wywiozła ledwie jedno podium, zdarzyły się 32 lata temu w Barcelonie – tam ratunkiem, podobnie jak teraz w przypadku Kaczmarek, okazał się brąz Artura Partyki.
To wszystko, co powyżej wyszczególnione, dało tej drużynie sumę 20 pkt. O tym, gdzie aktualnie jesteśmy, może powiedzieć nie tyle suma oczek zdobytych przez Amerykanów (322), Brytyjczyków (100) czy Holendrów (65), ile przede wszystkim nasz dorobek sprzed trzech lat w Tokio. W Tokio punkty były aż 74, a w gabinetach strzelały korki od szampanów. Teraz w biurze PZLA co najwyżej strzelały zatrzaskiwane drzwi. Zdumiewa to, tym bardziej że najważniejsze gabinety względem poprzednich igrzysk obstawiają ci sami ludzie, co poprzednio, na czele z prezesem Henrykiem Olszewskim i szefem szkolenia Krzysztofem Kęckim. To ostatnia duża impreza tego zarządu, bo wybory wyłonią nowy. Odchodzący w najgorszych snach nie mogli przewidzieć, że pożegnanie będzie dla nich tak dojmujące.
– Spadek z 74 do 20 pkt to największy regres punktowy jakiegokolwiek z dwustu krajów, w jakimkolwiek z ponad 40 sportów w Paryżu – brutalnie obnażył na X AbsurDB, publicysta portalu weszlo.com. W tekście na ten temat wykazał, że krytykowana za wyniki polska misja olimpijska wypadła w Paryżu lepiej, niż przyjęło się uważać, ale pod warunkiem, że z porównań 2021 do 2024 wyjmie się dorobek PZLA.
Trzy lata to zadziwiająco krótko na przejście od sloganów o Wunderteamie 2.0 do szarego ogona sportowego świata. Z koła ratunkowego dla wizerunku PKOl do funkcji hamulcowych. Z narodowej dumy do wskazywanych palcami. Z "na szczęście" do "niestety".
Paryż 2024 u lekkoatletów. Krótka lista tych, którym tam wyszło
Oczywiście wszystko, co powyżej, jest ogólnym krajobrazem po nokaucie; opisem całości, a jak wiadomo, w tej całości pojawiły się miłe wyjątki. Tyle że lista osób, które w Paryżu w biało-czerwonych strojach sprawiły niespodziankę in plus, jest niestety krótka.
Poza wielką Kaczmarek na tej liście można ująć jeszcze:
– Anitę Włodarczyk, która w wieku 39 lat była o centymetry od medalu,
– Waleczną Justynę Święty-Ersetic, która wstała jak Feniks,
– Klaudię Kazimierską – finalistkę biegu na 1500 m w jej życiowym sezonie,
– nową rekordzistkę Polski na 1500 m Weronikę Lizakowską,
– siostry Konieczek i Kingę Królik w biegu z przeszkodami, bo wszystkie poprawiły życiówki, a Alicja Konieczek dodatkowo dogoniła wreszcie rekord Polski,
– Marię Andrejczyk, bo po wielu komplikacjach znów pokazała (niestety nie w finale), że może się liczyć.
Pozytywny – choć raczej przez jej pogoń po macierzyństwie, a nie suche wyniki – był też start Adrianny Sułek-Schubert w siedmioboju. Ponadto dziewiąte pozycje Ewy Swobody i Pii Skrzyszowskiej w ich konkurencjach są stemplem przynależności do światowej czołówki. Oczywiście, można też stwierdzić, że obie po prostu wystąpiły na swoim, choć nie życiowym poziomie, a przesadą było wymaganie od nich cudów, jednak na tle reszty osądzanie po Paryżu akurat tych zawodniczek byłoby – delikatnie mówiąc – nietaktem. Są częścią elity, tyle że szerokiej.
Niestety (to słowo pada w tym artykule już czwarty raz) zbiór tych, którzy byli bezbarwni, jest znacznie obszerniejszy. Podobnie jak tych, którzy zawiedli. To m.in. rozczarowująca postawa na bieżni Damiana Czykiera i Jakuba Szymańskiego, dodatkowo wsparta miejscami kuriozalną aktywnością medialną. To miotacze bez iskry (Marii Andrejczyk wystarczyło jej na świetne eliminacje), blok skoków bez ani jednego (!) awansu do finału, a do tego słabi chodziarze i co najwyżej przeciętne sztafety. Nawet jeżeli za częścią tych wyników stoją osobiste historie, kontuzje itd., to Paryż – poza wyjątkami wymienionymi wyżej – wyszedł Polakom jak festiwal marazmu i niemocy.
I jest na to konkretna statystyka. Spośród 44 startujących tam indywidualnie tylko 12 uzyskało najlepszy rezultat w sezonie, przy czym Sułek-Schubert startowała dopiero drugi raz w pełnym siedmioboju, a obie maratonki dopiero pierwszy, więc nie ma z czym porównać. Kolejnych 3 naszych reprezentantów w Paryżu zaliczyło "wicenajlepszy" wynik w sezonie.
Równocześnie pięcioro kadrowiczów postarało się o łącznie siedem rekordów życiowych.
To nie brzmi jak trzy lata przygotowań do najważniejszej sportowej imprezy świata. To brzmi jak plan, który ogółem ujmując, mocno nie wypalił, ale o tym będzie za chwilę.
Jakościowa praca zespołowa – to jest coś, czego Polska nie ma
Efekty tornada, jakie poprzetrącało naszej lekkoatletyce kości, na pewno jakieś przyjdą. Wiemy, że część zawodników (m.in. maratonka Aleksandra Lisowska) już szuka nowych trenerów. Inni, jak np. Wojciech Nowicki, stoją za swoimi murem i przed kolejnym rokiem spróbują wyciągnąć lekcję z tego, co się wydarzyło we Francji, w dotychczasowej obsadzie.
Spokój i zaufanie mają wartość o tyle, że przed IO oczekiwanie worka medali na podstawie analizy ostatnich lat było nierozsądne. Dlaczego? PISALIŚMY O TYM W TYM ARTYKULE – JESZCZE PRZED PARYŻEM.
– Są duże spadki, ale to nie tak, że cała lekkoatletyka jest beznadziejna i już. Bo my mamy wartościowych zawodników, obiecującą młodzież, która idzie w górę. Tylko że świat poszedł w górę szybciej od nas, a my zostaliśmy tam, gdzie byliśmy. I może to jest okazja, żeby odpowiedzieć na pytanie: dlaczego? – zauważała Anna Kiełbasińska, członek komisji zawodniczej PZLA, a we Francji ekspertka TVP Sport.
Kiełbasińska jest o tyle cennym głosem, że w trakcie długiej kariery poznała polskie szkolenie od podszewki. A kończyła ze sportem już z Holendrami – przykładem narodowego skoku jakościowego w lekkoatletyce. Ma porównanie, jak działają oba systemy. Tam, wskazuje, otwarto się na nowości i wiedzę ekspertów zagranicznych (np. Tomasza Lewandowskiego). Tam nie obraża się na wskazówki z zewnątrz, na system mentoringowy, na masowe wykorzystanie nowoczesnych technologii. Kadry narodowe, jak wszystko, sprofesjonalizowały się pod kątem ich obsługi; działają jak intratne przedsiębiorstwa – z jasnym podziałem ról i specjalistami w różnych dziedzinach, włącznie z obsługą PR i "head huntingiem", czyli wyłowem talentów, które Polsce akurat masowo uciekają do innych dyscyplin. Ci specjaliści są poddawani stałej kontroli i wspólnej analizie. Przy czym słowo "wspólny" jest kluczem zwłaszcza w kontekście porównania do tego, jak funkcjonuje szkolenie w Polsce.
W naszej lekkoatletyce nie brakuje pieniędzy ani możliwości. Są zagraniczne zgrupowania, opieka medyczna, wypłaty na czas, a stroje startowe – w przeciwieństwie do patologicznego kolarstwa – przekazywane z wyprzedzeniem do tych, którzy ich potrzebują. Po Tokio była też dobra prasa i zainteresowanie mediów. To określenia takie jak "wspólny", "razem" czy "współpraca" występują zbyt rzadko. I dziewięć medali z Japonii niczego w tej materii nie zmieniło.
Nadal pracują w Polsce szkoleniowcy, którzy organizowane przez PZLA konferencje z udziałem gwiazd trenerskich potrafią kwitować krótkim: – co on pierd... I dalej układać treningi po swojemu, bo przecież "kiedyś im to działało".
Szef szkolenia i sekretarz w jednym. Na jedno musiało być mniej czasu
– Wynik nie zawsze jest winą samego zawodnika – powiedziała Kiełbasińska ostatnio w Kanale Zero. – Po drodze, tak uważam, zawodzi system. Każdy, kto trenuje na poziomie olimpijskim, chce sukcesu i daje z siebie sto procent. Mam wrażenie jednak, że nie zawsze tyle samo może liczyć ze strony trenerów czy działaczy. Nie będzie lepszej okazji, żeby poważnie się nad tym pochylić […] Tylko że ciężko jest zmieniać coś, co już zostało ulepione – analizuje również sprinterka.
Wątpliwości, co od dłuższego czasu dało się usłyszeć z wewnątrz środowiska, koncentrują się głównie na wspomnianej profesjonalizacji. Na współdziałaniu specjalistów, których jako supervisorzy kontrolują inni specjaliści, czyli w domyśle pion szkolenia kierowany przez Krzysztofa Kęckiego. Problem w tym, że dyrektor sportowy od roku był w PZLA również sekretarzem. A to funkcje, na których połączenie w jedno potrzeba albo dziesięciodniowego tygodnia pracy, albo armii fachowców, której można przekazywać część zadań. Niestety, w tym wypadku zaplecze Kęckiego okazało się zbyt małe, a tygodnia pracy wydłużyć się nie dało. Dlatego coś musiało ucierpieć. Przynajmniej w teorii szef szkolenia – także oczami zaufanych ludzi – powinien stać na czele machiny, która ma bieżącą kontrolę nad tym, jak się w Polsce szkoli. Jego sztab powinien współuczestniczyć w układaniu planów treningowych, pokazywać nowe rozwiązania i ich szukać, i – co równie istotne – przestrzegać przed ryzykiem; zapalać lampki ostrzegawcze, np. widząc, że któryś z trenerów zanadto uwierzył w trening wysokogórski lub siłowy. Niestety, Paryż dowiódł, że to ciało kontrolno-doradcze stało się niewydolne.
Analiza porażki priorytetem? Tak, w teorii. W praktyce to teraz idą wybory
To tę część biur PZLA powinno się usprawnić w pierwszej kolejności w ramach wniosków poolimpijskich. Ale to nie jest proste, bo żeby to wykonać, najpierw musiałoby dojść do okrągłego stołu z udziałem wszystkich zaangażowanych w "projekt igrzyska" – takiego, w którym wszyscy wspólnie przeanalizują, gdzie i dlaczego Polska popełniła błędy. Niestety, coś, co powinno być priorytetem, w najbliższych tygodniach może zostać przesunięte na później z uwagi na nadchodzące wybory nowych władz. Odbędą się 30 listopada. Jak można przewidywać, kampania będzie tym bardziej zażarta, że po dwóch kadencjach pod przewodnictwem Olszewskiego biura na pewno zyskają nowe twarze. To okazja do przewietrzenia układów i kadr. Ale i ryzyko, że walka o mandaty przesłoni bieżące zadania w momencie, w którym dyscyplina chwilowo stanęła nad przepaścią.
Najpoważniejsza obawa z faktu, że zbliżają się wybory, dotyczy ryzyka obiecywania stołków za mandaty. A stołki tzw. trenerów blokowych (rzutów, skoków, biegów długich, krótkich itd.) – czyli ludzi mających być w założeniu przedłużeniami oczu i rąk szefa szkolenia – mogą być wyjątkowo chodliwe.
Tymczasem to tam w szczególności powinni pracować najlepsi z najlepszych, jeżeli po paryskim nokaucie nasza lekkoatletyka ma niebawem odbić w górę. Przy czym mowa o najlepszych trenerach i autorytetach, a nie najskuteczniejszych baronach z regionów.
Czy tak było dotychczas? Nikt nikomu niczego nie udowodni, nazwiska pod nazwiskami nigdy nie padną. Realiów pozostaje się domyślać.
Zmęczeni gonieniem rankingu, żeby w ogóle w Paryżu wystąpić. Zamknięte koło
Sezon lekkoatletyczny mimo wszystko trwa. W niedzielę na Stadionie Śląskim czeka nas największe polskie święto tej dyscypliny – Diamentowa Liga. Już wiadomo, że w gronie startujących będzie m.in. Natalia Kaczmarek, Ewa Swoboda, Pia Skrzyszowska, młociarze, Maria Andrejczyk, Piotr Lisek i kilkoro innych, którzy na swoim terenie i przed swoją publicznością zmierzą się z absolutnym światowym topem. Poza tą imprezą czekają nas MŚ juniorów, kilka mniejszych mityngów krajowych, a dla najlepszych jeszcze finał cyklu DL.
– Myślę, że sporo ludzi sportowo po Paryżu będzie miało coś jeszcze do udowodnienia – uważa Swoboda na jednym z promocyjnych nagrań przed Memoriałem Kamili Skolimowskiej. I to prawda.
Wnioski z tego roku dla naszej lekkoatletyki powinny być jednak jeszcze inne. Ci, którym nie wyszło, a nie mają minimów na MŚ w Tokio (wywalczyło je w Paryżu raptem dziewięcioro Polaków!), absolutnie nie powinni kończyć sezonu. Ostatnie kwalifikacje olimpijskie pokazały, że póki jest jako taka forma, warto wykorzystać ją na budowanie punktów rankingowych. Bo one wiosną mogą dać komfort przygotowań do imprezy docelowej. Przed Paryżem na masową skalę Polacy, zamiast budować dyspozycję na kluczowy start, eksploatowali ją wcześniej, żeby zbudować ranking i w ogóle do Francji pojechać. A było tak, bo w poprzednim roku – po MŚ w Budapeszcie – zamiast szukać kilku dobrych mityngów, zakończyli sezon i rozpoczęli wakacje. Potem tych kilku okazji z jesieni im zabrakło, a tym, którym udało się ranking dogonić, na Stade de France zabrakło świeżości i formy.
Swoją drogą, to też zawodnikom powinien doradzić teraz pion szkolenia w PZLA. Pytanie, czy doradzi – i ten, który kończy kadencję, i ten, który w listopadzie ją zacznie.
Warto podjąć próbę. Polska lekkoatletyka nie jest wprawdzie tak dobra, jak sugerowało Tokio, ale na pewno nie jest też tak fatalna, jak zasugerował Paryż, a wcześniej ME w Rzymie i ostatnie dwie edycje MŚ. Tylko że to trzeba teraz udowodnić na stadionach.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1019 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (93 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.