| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
To był najlepszy rok w mojej długiej karierze – mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL kapitan Jagiellonii Taras Romanczuk. Reprezentant Polski wspomina dzień zdobycia przez ekipę z Białegostoku mistrzostwa Polski, podsumowuje występ kadry podczas Euro 2024 i mówi o meczu założycielskim Jagiellonii.
👉 Gwiazda Jagiellonii celem transferowym wielokrotnego mistrza kraju
Robert Bońkowski, TVPSPORT.PL: – Ludzie piłki mówią, że w ostatnich meczach Jagiellonii brakowało na boisku Tarasa Romanczuka. Jak twoje zdrowie?
Taras Romaczuk: – Średnio. Jestem dwa tygodnie po zabiegu. Trudno mi cokolwiek powiedzieć.
– Jaki to był zabieg?
– Przeszedłem artroskopię kolana, ponieważ doszło do uszkodzenia chrząstki w stawie kolanowym. Nie wiem, jak długa będzie rekonwalescencja, bo nigdy nie miałem takiego zabiegu, ale na pewno nie będzie krócej niż sześć tygodni. Zobaczymy, czy zdążę wykurować się na pierwsze ligowe mecze. Wszystko zależy od tego, jak będę się czuł.
– Plany na Sylwestra masz już z góry przypisane?
– Przez zabieg mam codziennie rehabilitację. Raz w gabinecie u doktora, raz w bazie treningowej. Więc Sylwestra i Nowy Rok spędzę w Białymstoku. Nie mogę dużo chodzić. Mam też szynę, która mi pomaga w rehabilitacji. Dzięki temu staram się coś robić w domu i pomagać żonie w domowych obowiązkach. Nie lubię siedzieć na kanapie, ale niestety teraz jest taki czas, że muszę, więc przynajmniej w domu się krzątam. Poza domem nic nie mogę zrobić, bo chodzę o kulach.
– Wielu kibiców uważało, że Taras Romanczuk jest niezniszczalny…
– Kontuzję złapałem jeszcze na zgrupowaniu reprezentacji Polski. Myślałem, że uda się zregenerować kolano bez zabiegu. Próbowałem walczyć z czasem. Wydawało się, że z kolanem będzie wszystko okej, aż po jednym z treningów w klubie poczułem mocne ukłucie w kolanie. Bardzo mnie bolało następnego dnia. Przed meczem z Mladą Boleslav przyjechał do Czech doktor. Wówczas podjęliśmy decyzję, że trzeba będzie wykonać artroskopię kolana.
– Czy ta kontuzja jest też twoim zdaniem konsekwencją trudnego pod względem sportowym roku i dużej eksploatacji?
– Myślę, że to mogło przyspieszyć kontuzję, bo latem, gdy robiłem rezonans kolana, to już wtedy wychodziło, że coś może się stać. Byłem przygotowywany na to, że czekać mnie będzie artroskopia. Ale to też kwestia pecha. Podczas meczu reprezentacji zostałem uderzony przez rywala. Wówczas poczułem lekkie ukłucie, ale dopiero następnego dnia pojawił się mocny ból. A czy byłem zmęczony? Byłem. Wiedziałem, że gdy ja jadę na kadrę, to koledzy dostaną kilka dni wolnego.
– Nie grałeś w meczu z Rakowem Częstochowa.
– Wtedy mogłem sobie trochę odpocząć. Widać było po naszej drużynie, zwłaszcza w końcówce roku, że podróże zabierają nam wiele sił. To dla nas było jednak duże doświadczenie. Żałuję, że nie mogłem dograć ostatnich meczów w rundzie jesiennej, bo bardzo chciałem pomóc chłopakom w wywalczeniu awansu do 1/8 finału Ligi Konferencji. Niewiele zabrakło.
– Kibice pisali w mediach społecznościowych, że było widać na boisku brak Tarasa Romanczuka.
– Zbyt wiele nie czytam tego, co piszą kibice. Choć to miłe. Wiem, że gdybym był na boisku, to na pewno nasz środek pola i ofensywa czułyby się swobodniej, bo wiedzieliby, że z tyłu z obrońcami zawsze jakąś akcję rywali przerwiemy. Niestety, takie jest życie. Zdaję sobie sprawę, że nie da się rozegrać wszystkich meczów. Kontuzje to też część sportu.
– Myślę, że kibice trzymają kciuki za twój szybki powrót do zdrowia. Sportowo 2024 rok to bezapelacyjnie najlepszy rok w twojej karierze?
– Zdecydowanie tak. Za kolegów z drużyny nie chcę się wypowiadać, ale dla mnie był to rok pełen wielkich emocji, wielkich sukcesów i wielu radości. No może poza końcówką rundy jesiennej, gdy doznałem kontuzji. Oprócz mistrzostwa też nasze występy w europejskich pucharach okazały się dużym sukcesem. Oprócz tego byłem trzy razy na zgrupowaniu reprezentacji Polski.
– Jaki obrazek utkwił ci w pamięci z 25 maja 2024 roku?
– Mam jeden obrazek, który będzie tkwił mi w pamięci do końca życia. To nasz przyjazd na Rynek Kościuszki, by fetować mistrzostwo Polski. To moment, gdy wyszedłem z autokaru z pucharem i zaniosłem go na scenę. To też doping tych kilkunastu tysięcy ludzi na Rynku Kościuszki. Gdy o tym mówię, mam ciarki.
– Nie mogłeś chyba wymarzyć sobie lepszego zakończenia sezonu, niż zdobycie mistrzostwa, które przypieczętowałeś też swoim pierwszym w tamtym sezonie golem?
– To prawda. Dzień przed meczem podczas treningu strzeliłem głową gola z rzutu rożnego. Później trener Adrian Siemieniec roześmiał się, że brakuje mi tej bramki jeszcze w lidze. Trener mówił, że strzelam gole w ważnych meczach. Mecz z Wartą był ważnym meczem, no to strzeliłem…
– Po mistrzostwie nie miałeś czasu na odpoczynek, bo kilka dni później dostałeś powołanie na mistrzostwa Europy.
– To było dla mnie wielkie osiągnięcie. Jeszcze przed mistrzostwami Europy zdobyłem pierwszą bramkę w reprezentacji. Nie mogło się to stać w innym spotkaniu niż podczas meczu z Ukrainą. Samo Euro 2024, to dla mnie spełnienie sportowego marzenia. Cieszyłem się na sam udział w tym turnieju. Trzy godziny przed spotkaniem dowiedziałem się, że zagram w pierwszym składzie przeciwko Holendrom. Nie miałem żadnego stresu, bo jestem doświadczonym piłkarzem.
– Jak byś podsumował mistrzostwa Europy w wykonaniu reprezentacji?
– Nie ma co tu zbyt dużo podsumowywać... Uważam, że mecz z Holandią był do zremisowania. To spotkanie ustawiło nam resztę turnieju. Z Austrią nie mogliśmy przegrać. Tam wybiła nas druga stracona bramka, bo trzeba było przerwać faulem w środku pola ich akcję. Wydaje mi się jednak, że jeśli zdobylibyśmy trzy remisy, to dałoby to nam awans z grupy.
– Z nowym sezonem niewielu kibiców w Polsce stawiało na to, że Jagiellonia zakwalifikuje się do europejskich pucharów, a wy jak burza przeszliście FK Poniewież i wiadomo było już, że przed wami na pewno faza ligowa Ligi Konferencji.
– Tego nie było wcześniej w Białymstoku. Można powiedzieć, że stworzyliśmy historię. Szkoda, że nie udało nam się przejść Bodoe/Glimt. Rozmawialiśmy z Hansenem o tej drużynie. Widać było, że przyjechali do Białegostoku przytrzymać piłkę, po to, by u siebie nas zdominować. W Lidze Konferencji pokazaliśmy za to wielki charakter i wolę walki. Wyciągnęliśmy naukę z meczów eliminacyjnych. Żałuję tylko, że nie udało nam się utrzymać w pierwszej ósemce ligowej tabeli, choć niewiele zabrakło, by bezpośredni awans do 1/8 finału dał nam bramkarz Basaksehiru. Taka jest piłka, dorzuciliśmy sobie dwa mecze więcej.
CZYTAJ WIĘCEJ: Gol Piątka nie wystarczył. Ani Basaksehirowi, ani Jagiellonii...
– Dziś, po czasie, powiesz coś na temat tego gorszego okresu, kiedy przegraliście sześć meczów z rzędu, w tym cztery mecze w eliminacjach do europejskich pucharów?
– To kolejny raz, kiedy podnoszono narrację, że Jagiellonia ma jakiś kryzys. Każdy może mówić, co mu się podoba. Dla nas nie był to problem. Wiedzieliśmy, że musimy dograć mecze do przerwy na kadrę. Wywalczyliśmy resztkami sił mecz z Widzewem (1:0 – przyp. red.). Później pojechaliśmy do Poznania i wydaje mi się, że czerwona kartka dla Adriana Diegueza nas wybiła, choć nie wiem, czy była ona zasłużona. Później pojawiła się dobra seria.
– Mówi się o mitycznym meczu założycielskim. Uwierzyliście ponownie w siebie i w to, że możecie wiele zdobyć po meczu na Parken w Kopenhadze?
– Nie zastanawiałem się nad tym, ale rzeczywiście może coś w tym być. Podkreśliłbym jeszcze wagę meczu w Gliwicach, gdzie wygraliśmy 1:0. Natomiast mogę się z tobą zgodzić, że mecz na Parken dodał nam niesamowitych skrzydeł. Nawet stwierdzę, że na całą rundę jesienną.
– Jagiellonia i Legia pokazały, że można godnie połączyć grę w lidze, w Pucharze Polski i w europejskich pucharach, ale pewnie kosztem sił?
– Na pewno kosztem sił i zdrowia, jak w moim przypadku. Natomiast z perspektywy zawodnika powiem, że dobrze jest grać co trzy dni. Jasne, że pojawią się w szatni głosy, że dla mnie to fajnie, bo gram zawsze całe spotkania, a inni grają mniej lub w ogóle. Natomiast po to też jest Puchar Polski i rozgrywki ligowe, by inni dostawali szansę. Uważam, że trener rozsądnie rotował składem.
– Jak byś podsumował 2024 rok?
– Jednym zdaniem? Najlepszy piłkarsko rok w mojej karierze.
– Już w lutym na poważnie zaczniecie dalszą walkę. Jaki Jaga stawia przed sobą cel? To obrona mistrzostwa Polski?
– Jesteśmy w stanie powalczyć o obronę tytułu, jesteśmy w stanie powalczyć na wszystkich frontach. Chcemy wycisnąć z tego sezonu tyle, ile się da. Pokazaliśmy, że z Jagiellonią muszą się liczyć nie tylko drużyny z Polski, ale też i z Europy. Na pewno w lidze czeka nas trudna końcówka sezonu, bo czeka nas Raków Częstochowa na wyjeździe, a ostatni mecz ligowy zagramy z Pogonią Szczecin. Najważniejsze jednak, żeby było zdrowie. Wtedy sobie poradzimy.
– TSC Backa Topola, to zespół w waszym zasięgu?
– Myślę, że Serbowie są w naszym zasięgu, ale nie możemy ich zlekceważyć. Mecze przeciwko drużynom z Serbii są trudne piłkarsko. Są nieustępliwi, bardzo fizyczni. Spotkanie z Baćką będzie na pewno kosztowało nas wiele sił. Do tego pamiętajmy, że już w fazie ligowej pokazali, na co ich stać.
– Jeśli uda się wam przejść Baćkę, to możliwe, że traficie na Legię Warszawa. Pod względem logistycznym byłby to na pewno korzystniejszy wyjazd?
– Wolałbym z Legią nie spotykać się w Lidze Konferencji, bo i tak czekać będą nas mecze w lidze i Pucharze Polski. Jeśli mógłbym wybierać, to wolałbym silny zespół z innego kraju.
– Miałeś moment w tym roku, że nie chciało ci się już grać w piłkę przez natłok meczów i wyjazdów?
– Przyznam, że nie. Grać w piłkę mi się nie odechciało, natomiast jestem też kibicem piłkarskim i lubię oglądać mecze. Zauważyłem jesienią, że przestałem to robić. Miałem za dużo piłki na co dzień, żeby jeszcze oglądać mecze innych. To jedyna zmiana, która spowodowana była tak dużą liczbą meczów w rundzie jesiennej. Pamiętajmy, że Jaga zagrała jesienią tego roku blisko 30 meczów, a to dopiero półmetek. Natomiast teraz, gdy siedzę w domu i leczę kolano, to najchętniej poszedłbym pograć w piłkę.
– Jesus Imaz po przedłużeniu kontraktu powiedział, że raczej zakończy karierę w Jagiellonii. To samo może powiedzieć Taras Romanczuk?
– Mam kontrakt do czerwca 2026 roku. Wtedy będę miał 34 lata. Chciałbym jeszcze pograć w piłkę. Nie chcę zbyt daleko wybiegać do przodu. Zobaczymy, jak potoczy się moje życie. Jasne, że chciałbym zostać w Jagiellonii. Tyle lat tu spędziłem, że trudno byłoby się rozstawać. Gdziekolwiek nie skończę kariery, to i tak resztę życia spędzę w Białymstoku.
– Udało się wam hucznie pożegnać prezesa Pertkiewicza?
– Mieliśmy pożegnalne spotkanie. Podczas ostatniego meczu z Olimpiją Lublana siedziałem na trybunie z kibicami. W przerwie meczu pojawiły się jakieś fajerwerki. Pomyślałem, że do końca roku jeszcze trochę czasu. Później okazało się, że to kibice żegnali prezesa Pertkiewicza. Na pewno był to zasłużony dla klubu człowiek. Przychodził, gdy klub miał duże zobowiązania, a odszedł, zostawiając klub z dużym finansowym plusem. Szkoda, że musiał zdecydować o odejściu.
– Czego życzysz sobie na 2025 rok?
– Tylko jednego: byle było zdrowie. Chcę jak najszybciej wrócić na boisko.