| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Radovan Pankow stał się czołową postacią defensywy Legii Warszawa. – Tracimy sześć punktów do lidera, ale... to nic. Wszystko może się zmienić w dwa-trzy tygodnie. Chcemy zdobyć mistrzostwo Polski – zapowiada przed rundą wiosenną PKO BP Ekstraklasy obrońca Wojskowych. – Końcówka poprzedniej rundy była dla mnie trudna – przyznaje obrońca w szczerej rozmowie z TVPSPORT.PL.
Piotr Kamieniecki, TVPSPORT.PL: – Rozmawiamy, a za naszymi plecami widać transmisję z meczu Novaka Djokovicia. To heros dla każdego Serba?
Radovan Pankow: – Nikt nie ma z nim szans, gdy trybuny zaczną go wyzywać czy buczeć. To go w pełni napędza. Od 15 lat zdarzają się dla niego takie sytuacje, a on traktuje to jak paliwo. To wielki tenisista, najlepszy w historii. Sądzę, że zapracował już na miejsce w gronie dziesięciu najlepszych atletów na świecie. I to bez podziału na dyscypliny. Nasz kraj jest mały, więc trudno, by nie był z niego dumny.
– Masz podobnie? Czerpiesz paliwo z negatywnej atmosfery na trybunach? Nie ma nic bardziej motywującego niż na przykład mecz w Poznaniu z Lechem?
– Uwielbiam taką atmosferę i czuję wówczas niesamowitą energię. Lubię wielkie mecze. Trudno opisać te odczucia. Takie spotkania wywołują wiele emocji. Jestem fanem rywalizacji, w których dochodzi do większego rezonowania trybun. Wolę konfrontacje w Poznaniu, Łodzi, Gdańsku czy Wrocławiu od tego, co dzieje się choćby w Mielcu. Nie jestem fanem tych konkretnych warunków.
– Runda jesienna była dla ciebie specyficzna? Często podkreślano twoją dobrą formę, ale było też kilka trudnych chwil.
– Jestem naprawdę zadowolony ze swojej indywidualnej formy, choć mam świadomość, ze samemu w futbolu trudno coś osiągnąć. Legia to klub, w którym jest pragnienie sukcesu. Występy w europejskich pucharach są świętem, ale wiem, że dla wszystkich kluczowe jest mistrzostwo Polski. Wymagamy tego od siebie. Będę zadowolony tylko wtedy, jeśli na koniec rozgrywek podniesiemy trofeum za pierwsze miejsce w PKO BP Ekstraklasie.
– Wspominałem o trudnych chwilach. Mam w myślach choćby ostatnie tygodnie zeszłego roku. Wiem, że zmarł twój dziadek, który był dla ciebie ważną postacią. Do tego mecz z Lugano i szybkie pożegnanie z boiskiem.
– W grudniu odszedł mój dziadek. Był dla mnie niezwykle ważną osobą. To on wychował mnie po śmierci taty, który zginął w wypadku samochodowym kiedy miałem raptem jedenaście. Musiałem otrząsnąć się po wielkiej stracie. Nie mogłem z tym jednak nic zrobić. Takie jest po prostu życie.
Zagrałem w Łodzi właściwie tuż po śmierci dziadka. To chyba jeden z bardziej emocjonalnych, a może i najtrudniejszych meczów w życiu. Od początku trener Feio zrozumiał sytuację i dał mi wybór. Mogłem zostać lub jechać do swojej rodziny i szkoleniowiec nie miał z tym żadnego problemu. Ostatecznie zagrałem przeciwko ŁKS-owi. Potem ruszyłem do bliskich w Serbii i dlatego zabrakło mnie w spotkaniu z Zagłębiem.
– O co chodziło w spotkaniu ze Szwajcarami?
– Naprawdę rzadko wypowiadam się na temat pracy sędziów, ale przeciwko Lugano nie wyglądało to dobrze. Czujesz z boiska pewne rzeczy i wówczas trudno było nie mieć wrażenia, że arbiter inaczej traktuje zespoły. Tak było też w spotkaniu ze Szwajcarami.
Zapytałem arbitra wprost: dlaczego tak robisz? Nie chciał ze mną rozmawiać, bo nie byłem kapitanem. Powiedziałem mu, że przed chwilą nie gwizdnął identycznego faulu na naszym piłkarzu. Chodziło mi tylko o konsekwencje w podejmowaniu decyzji. Sędzia kazał mi odejść i nie dyskutować, bo inaczej dostaną kolejną żółtą kartkę. Mówiłem jednak dalej. Stwierdziłem, że "jeśli masz jaja, to pokaż mi drugą kartkę". No i pokazał. We wcześniejszej sytuacji popełnił błąd.
– Wniosek jest taki, że tyle mówiąc, musisz powalczyć o kapitańską opaskę.
– Oj nie wiem. Kapitan w takim klubie jak Legia powinien być przede wszystkim facetem, który pochodzi z tego kraju i jest mocno związany z otoczeniem. Jeśli kogoś takiego brakuje, to sądzę, że powinien to być gracz dobrze znający język, mający długi staż i rozumiejący nawyki drużyny. Może nie mam racji, ale takie mam odczucia.
– A jak z twoim językiem? Miroslav Radović czy Mirko Poledica nawet jesienią przekonywali cię, że czas mówić po polsku.
– Rzeczywiście z nimi rozmawiałem i ten temat się przewijał. Miałem z nimi kontakt już wcześniej. Tak samo przed transferem do Legii zasięgałem zdania Aleksandara Todorovskiego, który grał w Zagłębiu i Polonii, a potem występowaliśmy wspólnie w FK Radnicki.
A język polski? Rozumiem coraz więcej. Jest jednak kłopot jest z mówieniem. Gdy będziesz do mnie mówił, to zrozumiem kontekst. Gorzej, gdy ktoś zaczyna gadać szybko. Piłkarskie zwroty rozumiem jednak wszystkie. Moja rodzina świetnie czuje się w Warszawie i fakt jest taki, że dzieci chodzą do przedszkola w stolicy i mówią po polsku. Czas chyba też na mnie.
– Muszę cię jeszcze dopytać o sędziów w Polsce. Dyskusje na ich temat są normą.
– Wiele dobrego mogę powiedzieć o Szymonie Marciniaku. To gwiazda w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wiadomo, że zdarzy mu się popełnić błąd, ale lubię jego styl prowadzenia meczów. W każdym spotkaniu ma te same kryteria, równo traktuje drużyny i ma podejście, przy którym rozumie zawodników. Potrafi utrzymać tempo gry, a mecze po prostu są płynne. Jest czołowym arbitrem na świecie i Polacy mogą być z niego dumni.
– Po meczu z TSC Baćka Topola trener Feio sugerował, że może zaistnieć temat twojego powołania do kadry. Był jakiś kontakt od selekcjonera Dragana Stojkovicia czy jego sztabu?
– Wydaje mi się, że byłem wówczas w takiej formie i momencie kariery, że trener Feio chciał nieco wpłynąć na temat powołania. Bardzo chciałbym reprezentować swój kraj. Nie mam już marzeń, by rozegrać 100 meczów w kadrze, ale byłoby miło posmakować gry choćby w kilku spotkaniach. To byłby jeden z aspektów pozwalający stwierdzić, że zrobiłem praktycznie wszystko w karierze.
Nie zagram w kadrze? Nic strasznego się nie stanie. Nadal będę szczęśliwy z tego, co przeżyłem w futbolu klubowym. Na razie temat reprezentacji zamyka się dla mnie na drużynie do lat 20, z którą w 2015 roku zdobyliśmy mistrzostwo świata. Niewielu graczy może się tym poszczycić. Zobaczymy czy drużyna narodowa i gra dla niej będą tematami, które się zrealizują. Jeśli dostanę powołanie, to zarezerwuję pierwszy samolot i ruszę na zgrupowanie. Droga do tego wiedzie tylko przez wysoką formę w Legii.
– Zimą chwalono cię za udział przy stałych fragmentach gry. Podkreślano, że swoim wyskokiem mocno pomagasz w polu karnym. Rzuty rożne i wolno mocno zmieniły się w ostatnich miesiącach?
– Za kadencji trenera Feio poświęcamy wiele czasu na stałe fragmenty gry. Tak jest w kontekście defensywnym, ale i ofensywnym. Jesteśmy pod tym kątem lepsi w ataku, choć pod własną bramkę mamy świadomość, że wiele zostało do poprawy.
– Legia straciła w tym sezonie blisko 30 procent bramek po stałych fragmentach gry.
– To zdecydowanie za dużo. Musimy stale pracować nad tą kwestią i szukać możliwości poprawy. Jeśli zredukujemy tę statystykę o 5 czy 10 procent, to siłą rzeczy będziemy tracili mniej goli i pomoże to w osiąganiu dobrych wyników. Mogliśmy mieć więcej punktów. Z Piastem straciliśmy gola po aucie i przez to przegraliśmy. Rzuty karne ze Stalą Mielec? Podobnie wpłynęły na rezultat i kwestię punktów. Chcemy się poprawić w tych aspektach.
– W eliminacjach Ligi Konferencji dorzuciłeś ważną bramkę w spotkaniu z Broendby. To najważniejsze trafienie w karierze?
– Ważne, ale… nie było najważniejsze. Muszę chwilę pomyśleć, ale za takie uznałbym trafienia z rzutów karnych w Crvenej zvezdzie, gdy mierzyliśmy się z FC Kopenhaga. Seria jedenastek była wówczas tak długa, że uderzałem dwa razy. Jedno z trafień dało awans do kolejnej rundy, a potem dostaliśmy się do fazy grupowej. To były kluczowe chwile dla historii klubu. Może wkrótce uda się strzelić jeszcze ważniejsze gole? Nie narzekałbym z tego powodu.
– Jak duża jest wiara w mistrzostwo Polski? Legia po rundzie jesiennej traci sześć punktów do liderującego Lecha Poznań.
– Przecież znacie tę ligę... Sześć punktów przewagi w PKO BP Ekstraklasie to nic. W Serbii taki wynik jest niczym 20 "oczek", ale nie tutaj. Wszystko może się zmienić w dwa-trzy tygodnie. Cieszy mnie fakt, że w lutym będziemy grali co tydzień. To ważny czas i musimy być wówczas bardzo skoncentrowani.
Ten czas pozwoli nam mieć dwa-trzy treningi więcej w tygodniu. Wierzę, że w PKO BP Ekstraklasie każdy może pokonać każdego. Musimy zrobić wszystko, by w tym czasie nikt nie mógł sobie z nami poradzić. Czekam na rundę wiosenną i fakt jest też taki, że z głównymi rywalami zmierzymy się wtedy przede wszystkim na własnym terenie. Inaczej będzie tylko z Rakowem Częstochowa. Wierzę, że wciąż możemy zostać mistrzami Polski.
– Kto będzie największym rywalem w walce o tytuł? Lech? Raków? Jagiellonia?
– Szanuję te drużyny. Jagiellonia prezentuje atrakcyjny styl w lidze, ale też w europejskich pucharach. Uważam jednak, że będziemy prowadzili zaciętą walkę o tytuł z Lechem i Rakowem. Najgroźniejsza może się wręcz okazać ekipa z Częstochowy. Marek Papszun dobrze zna specyfikę ligi, a jego zespół będzie gotowy na każde wyzwanie.
– Jaka będzie Legia wiosną? W poprzedniej rundzie kluczowe okazało się przejście na system z czterema obrońcami. Dla ciebie to korzystne ustawienie?
– Grałem w przeszłości w różnych formacjach, więc nie mam problemu z dostosowaniem. W rozegraniu piłki łatwiej jest w czwórce. Boczni obrońcy są bliżej nas i ma się więcej rozwiązań. To sprawia, że ma się lepszy przegląd całego boiska. W trójce łatwiej jest zgubić pozycję i zostawić wolną przestrzeń. Patrząc na wszystkie aspekty, lepiej gra mi się w obecnym systemie. W rundzie wiosennej wszystko będzie zależało od nas.
– Jak możesz ocenić pracę z Goncalo Feio?
– Do Legii sprowadzał mnie trener Kosta Runjaic i jestem mu za to wdzięczny. Mam dobre relacje z Feio, ale to tyczy się całej drużyny. Szkoleniowiec poświęca nam wiele czasu i energii. Daje wiele celnych wskazówek i czuję, że się rozwijam. Taką drogą powinien podążać każdy trener. Jeśli po zakończeniu kariery zdecyduję się na taką drogę, to pewnie w jakichś 80 procentach będę czerpał od Portugalczyka. Ma szansę, by być topowym w swojej roli, a przecież jest raptem pięć lat starszy ode mnie.
Jestem przekonany, że stać go na pracę w topowej lidze. W przyszłości może prowadzić naprawdę mocny klub. Powiedziałem mu kilka dni temu, że jest szkoleniowcem, z którym chciałbym pracować przez długi czas.
– Masz kontrakt do końca przyszłego sezonu. Po drodze były już jakieś oferty? Jak patrzysz na przyszłość w Legii?
– Dostawałem różne oferty od agentów, ale nie uważam, by od czasu transferu do Legii pojawiła się jakaś poważna oferta. Nigdzie zresztą nie chce uciekać. Lubię Warszawę i warunki w klubie. Nie spieszy mi się, ani nie patrzę daleko w przyszłość. Ucieszy mnie perspektywa nowej umowy z Legią. Będzie inaczej? Też trzeba będzie się przystosować, bo to ważny aspekt futbolu. Na dziś mogę powiedzieć, że większe pieniądze nie robią na mnie większego wrażenia i gdybym miał wybierać, to ich kosztem wolałbym zostać w Polsce. To prosta odpowiedź. Na razie jednak nie musimy o tym wiele dyskutować, bo klub ma na głowie zawodników, którzy mają umowy tylko do końca obecnych rozgrywek.
– Doprecyzujmy na koniec temat Alkmaar. Ta sprawa jest już w pełni zamknięta?
– Tak. Sprawa została zakończona. Stanęło na karze i tyle. Wszystko odeszło do przeszłości i pasuje do tego jedno słowo – nareszcie!
Czytaj więcej o Legii Warszawa przed startem rundy wiosennej:
– Legia Warszawa pozyska nowego napastnika? Padły mocne słowa! "Możecie skreślić te nazwiska"
– Czech zostanie nowym dyrektorem sportowym Legii? Rozmowa już się odbyła!
– To najbardziej krytykowany piłkarz w Polsce? Jest odpowiedź!
– Będzie przełom w transferach? Mioduski mówi wprost. "To może zmienić polską piłkę"
– Najlepszy zimowy transfer Legii jest już gotowy? "Inne oferty mnie nie interesowały"