| Piłka nożna / Betclic 2 Liga
Pogoń Grodzisk Mazowiecki zachwyca w tym sezonie Betclic 2 Ligi. Beniaminek nie przegrał jeszcze żadnego spotkania i przewodzi ligowej tabeli. Kluczowym zawodnikiem grodziszczan jest 25-letni wahadłowy Jakub Apolinarski. W 2019 roku w barwach Rakowa Częstochowa debiutował w PKO BP Ekstraklasie. Później jego kariera nieco wyhamowała. W rozmowie z TVPSPORT.PL opowiada o głębokiej wewnętrznej przemianie, dominującym stylu Pogoni i szatni grodziskiej drużyny. – Pewien pociąg powoli odjeżdża, aczkolwiek nie powiem, że teraz albo nigdy, bo dwa lata temu nie dałbym sobie żadnych szans, na bycie w tym miejscu – wyznaje.
Frank Dzieniecki, TVPSPORT.PL: – Czy ty pamiętasz jeszcze ostatni przegrany mecz Pogoni Grodzisk u siebie w lidze?
Jakub Apolinarski, piłkarz Pogoni Grodzisk Mazowiecki: – Pamiętam. Często gdzieś do niego wracamy. Pierwsza kolejka III ligi w sezonie, w którym robiliśmy awans. Wracamy do tego meczu (0:1 z Lechią Tomaszów Mazowiecki przyp. red.), bo od tamtego czasu mocno zmieniło się nasze ustawienie i personalia. Dużo spotkań już minęło, ale my dobrze go pamiętamy.
– Patrząc na fakt, że w tym sezonie jesteście w lidze niepokonani również na wyjazdach, chyba nie robi wam już takiej różnicy, gdzie odbywa się mecz. Jakie ty masz do tego podejście?
– Mimo wszystko, nasze boisko i nasz dom w Grodzisku są dla nas dużym atutem. Wyniki na wyjazdach są dobre, ale różnica jest. Obecnie tego nie widać, bo jesteśmy w dobrej dyspozycji, ale w cięższych momentach, w stykowych meczach, łatwiej gra się w domu. Idealnie widać to na przykładzie Pucharu Polski, gdzie wyeliminowaliśmy u siebie Lechię Gdańsk, a na wyjeździe odpadliśmy z Sandecją Nowy Sącz. W Grodzisku trybuny nas niosą i w najważniejszych chwilach potrafimy wydobyć z siebie jeszcze więcej.
– Jesteście na szczycie tabeli Betclic 2 Ligi. Nie będę cię pytać, gdzie tkwi tajemnica waszego sukcesu. Chciałem natomiast dowiedzieć się, co ciebie w tym trwającym sezonie najmocniej do tej pory zaskoczyło?
– Najmniej spodziewałem się, że w tak wielu meczach będziemy dominować. Wiedziałem, że nie będziemy chłopcami do bicia, ale bardziej spodziewałem się, że będziemy bazować na fazach przejściowych, mieć mniejsze posiadanie piłki. W większości spotkań w drugich połowach bardzo mocno dominujemy rywali, spychamy ich do niskiej obrony. Zakładałem, że będziemy solidnym zespołem, który będzie mieć swoje momenty. Nie spodziewałem się takiej dominacji.
– W sezonie 2021/2022 w całych rozgrywkach zdobyliście 18 punktów mniej, niż macie ich teraz. Ty sam podczas jednej rundy strzeliłeś gola i zanotowałeś asystę. Obecnie masz na swoim koncie dwa trafienia i aż dziewięć ostatnich podań. Jaką przemianę przeszedł Jakub Apolinarski przez te 2.5 roku?
– O kurczę, ogromna zmiana. Zaczynając od spraw osobistych, moja nowa partnerka ma na mnie bardzo duży wpływ. Poprzez to, jak klub się zmienił, jak trener Marcin Sasal mnie rozwinął i jak bardzo zżyłem się przez ten czas z chłopakami. Dużo lepiej się również prowadzę, bardziej profesjonalnie. Zawsze starałem się być profesjonalistą, ale teraz śruba jest jeszcze mocniej dokręcona. Moja świadomość, tego co można osiągnąć, że ciężka praca popłaca. Mojej obecnej partnerce zawdzięczam tak naprawdę wszystko. Były momenty, że zastanawiałem się, czy ciągnąć jeszcze grę w piłkę. Nie zawsze jest to przyjemne, granie w III lidze na drugim końcu Polski, bo też nie jestem stąd. Ona wiele zmieniła w moim podejściu. To były podstawowe rzeczy, na które ja nie do końca zwracałem uwagę. Albo nie potrafiłem wprowadzić ich w życie. Później przyszedł trener Marcin Sasal i poukładał nas taktycznie. Dał mi swobodę w ataku. Na dużo rzeczy czasami przymyka oko, ale ja wtedy odpłacam mu się w jakimś innym aspekcie. To wszystko jakoś zatrybiło.
– Jak zareagowałeś wtedy na spadek Pogoni z II Ligi w 2022 roku? Jakie myśli towarzyszyły ci w kontekście Twojej kariery? Po trzech latach od debiutu w Ekstraklasie znalazłeś się w III Lidze.
– Sam spadek nie był aż tak dużym ciosem. Przychodząc wtedy do Pogoni spodziewałem się, że może być ciężko wywalczyć utrzymanie. W tamtym momencie Pogoń nie była gotowa na ten poziom rozgrywkowy. Zupełnie inny poziom pod kątem organizacyjnym, taktycznym i kadrowym. Gorzej było na samym początku sezonu w III Lidze. Doznałem kontuzji, straciłem pół roku, a po kolejnych sześciu miesiącach nie wywalczyliśmy awansu. Zacząłem się zastanawiać, szukać... Myślałem, że może trzeba wrócić gdzieś bliżej domu, zmienić priorytety, zająć się czymś innym. Finalnie zostałem, za rok wywalczyliśmy awans i od tego momentu to wszystko idzie w górę. Bardzo doceniam ten czas. Wiele się dowiedziałem i wiele się nauczyłem. Dużo zawdzięczam osobom, które namówiły mnie na pozostanie w Grodzisku. Na początku mojej przygody z Pogonią na pewno nie dawałem bowiem tyle, ile ode mnie oczekiwano.
– W 2019 roku zadebiutowałeś w Ekstraklasie w barwach Rakowa Częstochowa. Skończyło się na pięciu występach. Po tym co mówisz, wnioskuję, że nie byłeś po prostu gotowy na Ekstraklasę.
– Nie byłem. To był duży przeskok, z III Ligi do Ekstraklasy. I to jeszcze do zespołu, który pomału wchodził już na szczyt. Duże wymagania i duże oczekiwania. Byłem młodym chłopakiem. Nie zdawałem sobie jeszcze sprawy, ile pracy trzeba wkładać, by utrzymać się na tym poziomie. Wiele rzeczy nie zagrało. Na dłuższą metę nie byłem gotowy, by utrzymać się na poziomie Ekstraklasy. Zarówno pod względem piłkarskim, jak i świadomości oraz praktyki życiowej. Żałuję, że ktoś wtedy nie chwycił mnie mocniej za rękę i nie pokierował.
– Mówisz o ogromnej zmianie w podejściu. Co mógłby zarzucić sobie z tamtego okresu? Przychodziłeś niewyspany na treningi? Nie przykładałeś się wystarczająco?
– Więcej czasu poświęciłbym na siebie i swój rozwój. Z pewnymi sytuacjami sobie po prostu nie radziłem. Wiedziałem, że to nie jest jeszcze mój czas na ten poziom, ale nie potrafiłem sobie tego wytłumaczyć: "Jak ja mogę nie grać? Jak mogę nie łapać się do osiemnastki? Jak mogę być wysyłany na rezerwy?". Nie byłem w stanie sobie przetłumaczyć, że tak już musi być. Nie odbierałem odpowiednio bodźców, nie radziłem sobie z tym mentalnie. Zniechęcałem się, negatywnie nakręcałem, tworzyła się taka spirala.
– Jak współpracowało Ci się z trenerem Markiem Papszunem?
– Same superlatywy. Jako trener nauczył mnie większości rzeczy. Jak się poruszać po boisku, jak znajdywać wolne przestrzenie. Wiele z tych rzeczy pamiętam do dzisiaj i ułatwiają mi obecnie grę. Żaden model gry, z którym się dotychczas spotkałem, nie był tak precyzyjny, jak ten trenera Papszuna. Trenerski top w Polsce, każdy chyba tak uważa i ja się z tym zgadzam. Bardzo doceniłem to, dopiero odchodząc z Rakowa. Każdy na boisku wiedział, jak w danej sytuacji ma się zachować. Dopiero wtedy otworzyły mi się oczy i zrozumiałem, jak ważne to było w tym zespole.
– A widzisz jakieś podobieństwa między trenerem Papszunem a trenerem Sasalem?
– Nasz model gry, jak na standardy II Ligi, ma dużo podobnych cech do tego, który preferuje Raków. Też gramy trójką z tyłu, fajnie operujemy piłką. My trochę bardziej ryzykujemy, często zostajemy na czterech zawodników z tyłu. Wahadłowi mają bardzo dużo do powiedzenia w ofensywie. Trener Sasal daje więcej swobody, szczególnie zawodnikom ofensywnym. Nie wymaga aż tyle pod względem taktycznym w grze defensywnej. Wiadomo, nie jesteśmy całkiem zwolnieni z defensywy, ale czasami przymyka na to oko, bo my możemy odpłacić się czymś innym. Trochę podobieństw jest, ale myślę, że są to dwaj różni szkoleniowcy. Z inną wizją i inną myślą. Na razie obaj są jednak skuteczni.
– Wróćmy jeszcze do obecnego sezonu. Wahadło to niezwykle wymagająca kondycyjnie i fizycznie pozycja. Tymczasem w lidze masz komplet meczów rozegranych od pierwszej minuty, tylko trzy razy schodziłeś przed końcowym gwizdkiem z boiska. Naturalne predyspozycje czy jednak większy nacisk na przygotowanie kondycyjne?
– To jest moja bardzo mocna strona. Bieganie, wytrzymałość, fizyczność, szybkość - to są takie moje naturalne atuty. Sam bardzo wiele zrobiłem też, żeby na 19 spotkań zagrać tak naprawdę wszystko (97% rozegranych minut przyp. red.) Jak na wahadło uważam to za kosmiczny wynik. Bardzo dużo zmieniło się w moim podejściu do regeneracji i dbania o siebie. Odpowiednie odżywianie, zimna woda, masaże, witaminy... Dzięki temu nie mam później problemów, by wytrzymywać całe mecze. Nasza kadra też niestety jest dość wąska, nie mamy aż takiej swobody, nie zawsze mamy jak rotować. Zdajemy sobie sprawę, że mamy pod numerami 16., 17. czy 18. wielu młodych zawodników. Oni pewnie jeszcze nie są gotowi. Niestety albo stety zmieniły się nasze cele i trzeba zrobić wszystko, by być zdrowym i dawać z siebie 100% na boisku. Pojawiła się szansa na awans, więc trzeba jeszcze mocniej przyłożyć się do regeneracji i odnowy, żeby ta druga runda wyglądała tak samo.
– Awans jest zatem jasnym celem? Nikt w Grodzisku już się z tym nie kryje?
– Skłamałbym, gdybym powiedział, że cel jest inny. Brakuje nam kilku punktów, by na pewno zagrać przynajmniej w barażach. Ciężko mówić po 15 wygranych i 4 remisach w 19 meczach, że nie będziemy grali o awans. Dużo na ten temat rozmawiamy. Cel minimum to baraże, ale jesteśmy w bardzo dobrej sytuacji i chcielibyśmy awansować bezpośrednio.
– Wiemy już, że świetnie radzisz sobie w Pogoni na pozycji wahadłowego. Czy nagła zmiana i powrót na skrzydło w formacji z czterema obrońcami byłyby dla ciebie dużym problemem?
– Myślę, że ta pozycja wahadłowego u nas jest trochę fałszywa. To jest bardziej taki skrzydłowy, ja często gram bardzo wysoko. Nawet na pomeczowych mapkach ze średnim ustawieniem często jestem w linii z dziesiątką. Zdarzają się oczywiście takie mecze, jak z Polonią Bytom, gdzie w defensywie trzeba zrobić trochę więcej. Kwestia przyzwyczajenia, dwa-trzy tygodnie, zmiana pewnych nawyków i nie byłby to dla mnie aż tak duży problem. Nie ukrywam jednak, że bardzo dobrze czuje się na pozycji wahadłowego. Wiele zachowań jest już naturalnych, wypracowanych.
– Chciałem Cię zapytać o jeszcze osobę Damiana Jaronia, bo to jednak centralny punkt drużyny, kapitan, niekwestionowana legenda. Jaki jest w szatni? Kim jest Damian Jaroń dla Pogoni Grodzisk Mazowiecki?
– Żywa legenda, kapitan z krwi i kości. Tak dobrego kapitana nie miałem wcześniej w żadnej drużynie i to pod wieloma aspektami. Zaczynając od względów mentalnych. Tego, jak trzyma tę drużynę. Jaki ma kontakt w klubie z różnymi osobami: od prezesów, po księgowych i trenera. Poprzez osoby, które zna w mieście, ile załatwia dla tego klubu... Śmiejemy się, że to jest burmistrz Grodziska. Z każdym problemem można się do niego zgłosić. Mi też udało się nawiązać z nim super kontakt, mamy bardzo dobrą relację. Zarówno na boisku, jak i poza nim. Każdy, kto przychodzi do Grodziska, czuje się dobrze w tej szatni, bo jest zaopiekowany przez Damiana.
– Mówisz, że jest coś w stanie załatwić również poza klubem, "na mieście"?
– Były już takie sytuacje, że ktoś potrzebował dentystę albo wymienić opony. Chłopaki zgłaszali się do Damiana, a on to wszystko załatwiał.
– W tym roku skończysz 26 lat. Myślisz, że to ostatni pociąg do zrobienia wielkiej kariery? Teraz albo nigdy?
– Pewien pociąg powoli odjeżdża, aczkolwiek nie powiem, że teraz albo nigdy, bo dwa lata temu nie dałbym sobie żadnych szans, na bycie w tym miejscu, w którym znajduje się obecnie. Lider II Ligi, historyczny wynik, ja jestem jedną z kluczowych postaci w zespole. Chcę ciężko pracować. Mój kontrakt obowiązuje do czerwca, nie ma żadnej opcji przedłużenia, więc zobaczymy, co z tego wyjdzie. Skupiam się na tu i teraz, ale muszę też myśleć o przyszłości. Nie jestem starym zawodnikiem, ale też nie jestem już najmłodszy. Pik formy mam teraz, co może wynikać z tego, że później dojrzewam fizycznie i mentalnie. Na pewno bardzo ważny czas przede mną i bardzo ważne decyzje, które będę musiał podjąć za jakiś czas.
– Nie było w twoim przypadku tematu, żeby odejść gdzieś wyżej już podczas tego okienka transferowego?
– Z tego co wiem, pojawiało się wiele zapytań. Wiedzieliśmy, co musi się wydarzyć, żebym musiał odejść. Na dzień dzisiejszy byłoby to bardzo trudne do zrealizowania.
– Mówimy o wysokości opłaty za twój transfer?
– Kwota podana przez klub, którą trzeba byłoby za mnie zapłacić, była na tyle duża, że pewnie nikt nie byłby w stanie wyłożyć tyle za chłopaka, któremu za pół roku kończy się kontrakt.
– Gdybyś miał przekonać kogoś, kto nigdy nie widział na żywo żadnego waszego spotkania - dlaczego warto na wiosnę obejrzeć mecz Pogoni Grodzisk Mazowiecki?
– Bo kibicuje się trochę tym biedniejszym i mniejszym, robiącym psikusa wielkim markom. Polonia Bytom czy Wieczysta Kraków to przecież większe kluby. O Pogoni może dopiero teraz ktoś usłyszał. Gramy fajną i atrakcyjną piłkę, wiele się u nas dzieje. To jest "piłka na tak", ofensywna, nowoczesna, z dużą liczbą dośrodkowań, strzałów i wejść w pole karne. Nie tracimy dużo bramek, ale wiele ich strzelamy. Jesteśmy grupą fajnych zawodników z małego klubu, który robi psikusy większym.