{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Bachleda-Curuś: nie jesteśmy żadną potęgą

Członkini srebrnej drużyny z igrzysk olimpijskich w Soczi, Katarzyna Bachleda-Curuś, w obszernej rozmowie z "Przeglądem Sportowym" opowiada o stanie polskiego łyżwiarstwa szybkiego, nerwówce związanej z uprawianiem tego sportu i relacjach z Holenderkami. Okazuje się, że wcale nie są takie złe.
Według doświadczonej panczenistki, pomimo widocznych sukcesów, daleko nam do statusu choćby zbliżonego do Holendrów. – Nie jesteśmy żadną potęgą. Oprócz wyników musi być jeszcze zaplecze. Mówię o młodzieży, kolejnych zawodnikach, którzy będą w stanie jeździć na tym poziomie. Tego brakuje – powiedziała szczerze.
Problemem, jak to bywa w sportach niszowych, pozostają pieniądze. – W łyżwiarstwie nie ma takich środków jak w skokach czy biegach. Dla nas igrzyska to walka nie tylko o medale, ale także finansowanie na kolejny rok. Brakuje nam trochę luzu fizycznego. Artur W Soczi był na przykład dziewiąty i nie ma pieniędzy ze źródeł ministerialnych – żali się.
A jak wyglądają relację z tymi, które zdobyły olimpijskie złoto? – Holenderki nam gratulowały. To są normalne, fajne relacje. Startujemy, trenujemy, one się z nami liczą. Cieszyły się, że jesteśmy na drugim miejscu, że medal mają Rosjanki. To były pozytywne emocje. W Holandii nie zdają sobie sprawy z tego w jakich warunkach trenujemy. Niektóre są przekonane, że mamy halę, a przecież jej nie ma. Im się to nie mieści w głowach – zakończyła.
