W latach 90-tych był ambasadorem Polski na europejskich boiskach. Krzysztof Warzycha przez historię zostanie zapamiętany jako legenda Panathinaikosu Ateny i gracz niespełniony w reprezentacji, z którą mimo 50 występów nie zdołał awansować na wielki turniej. 3 kwietnia 1996 roku strzelił – jak sam przyznał – najważniejszego gola w karierze, zapewniając greckiemu zespołowi wygraną (1:0) z Ajaksem Amsterdam w półfinale Ligi Mistrzów.
Do Grecji trafił w 1989 roku, tuż po tym, jak nieoczekiwanie zdobył z Ruchem Chorzów mistrzostwo Polski. Warzycha został też wówczas królem strzelców ekstraklasy. Triumf był niespodzianką, bo zespół prowadzony przez Jerzego Wyrobka był beniaminkiem. To drugi przypadek w historii rozgrywek (po Cracovii w 1937 roku), gdy tytuł wywalczył zespół, który rok wcześniej dopiero awansował.
25-letni snajper wyjechał w najlepszym momencie kariery. Jeszcze kilka lat wcześniej nie byłoby to tak łatwe. Trafił na czas na przełomu i umiejętnie to wykorzystał – dwa pierwsze sezony w Grecji to dwa kolejne mistrzostwa kraju.
Warzycha błyskawicznie stał się ulubieńcem kibiców. W 1990 roku do Panathinaikosu trafił Józef Wandzik, trzeci bramkarz kadry na mistrzostwach świata w Meksyku w 1986 roku. Dzięki temu w latach 90-tych Koniczynki zostały pierwszą liczącą się w Europie drużyną z Polakami w podstawowym składzie.
LM z korupcją w tle
Choć wszyscy w kraju liczyli się z odejściem Warzychy, to wielu zaszokował obrany przez niego kierunek. Grekom wpadł w oko w eliminacyjnych meczach Pucharu Europy, w których Ruch uległ CSKA Sofia.
– Liga grecka nie była wtedy tak silna jak teraz, ale ja czułem, że muszę wyjechać, poza tym propozycja z Panathinaikosu była właściwie jedyna. Okazało się, że trafiłem w dziesiątkę, moje umiejętności wystarczyły akurat na tyle, by stać się ważnym dla drużyny – wspominał napastnik.
Dużo w tych słowach skromności, bo Warzycha – zwany pieszczotliwie "Guciem" – stał się prawdziwą legendą Koniczynek. Nie byłoby tego uwielbienia, gdyby nie fantastyczne wyniki w Europie.
W sezonie 1995/96 Panathinaikos po raz pierwszy w historii zagrał w Lidze Mistrzów. Po wyeliminowaniu Hajduka Split w eliminacjach, zespół Warzychy i Wandzika trafił do grupy z Dynamem Kijów, Nantes i Porto. Mistrzowie Ukrainy zostali jednak z rozgrywek wykluczeni – w pierwszym meczu grupowym, właśnie z Koniczynkami, jego działacze zostali przyłapani na próbie przekupienia sędziego. Dynamo wyrzucono z europejskich pucharów na dwa lata, a do grupy włączono Aalborg BK, który przegrał z ukraińskim zespołem eliminacyjne starcie.
Panathinaikos wygrał grupę A z 11 punktami, wyprzedzając Nantes, z Romanem Koseckim w składzie. Warzycha strzelił 3 gole (w sumie mistrzowie Grecji zdobyli na tym etapie 7 bramek).
Znienawidzony przy Łazienkowskiej
W ćwierćfinale doszło do spotkania, które zelektryzowało całą Polskę. Mistrzowie kraju – Legia Warszawa – wyszli z grupy kosztem angielskiego Blackburn oraz norweskiego Rosenborga i trafili na zespół z dwoma Polakami w składzie.
6 marca przy Łazienkowskiej, w obecności 12 tysięcy widzów, padł bezbramkowy remis. Duża w tym zasługa fatalnego stanu murawy, która utrudniła zawodnikom szybką i techniczną grę. Jeśli coś z tego spotkania zostało zapamiętane, to nie piłkarskie popisy, a sposób, w jaki kibice Legii przyjęli "Gucia". Za każdym razem, gdy znajdował się przy piłce, stadion zalewała fala gwizdów i wyzwisk.
– Kibice Legii nigdy mnie nie lubili, sięga to czasów, gdy grałem jeszcze w Ruchu. W ogóle fani w Polsce mnie nie lubią, bo nie potrafiłem w reprezentacji strzelić tylu goli, ilu się spodziewali – stwierdził 31-letni wówczas napastnik w wywiadzie dla "World Soccer".
I choć w Warszawie nie trafił, to w rewanżu dwukrotnie pokonał Macieja Szczęsnego, a grająca w dziesiątkę Legia zakończyła piękną przygodę z LM porażką 0:3. Po końcowym gwizdku Warzycha mógł ponownie porozmawiać z Pawłem Janasem, z którą łączą go szczególne wspomnienia. 27 marca 1984 roku 20-letni napastnik debiutował w reprezentacji, z którą właśnie żegnał się doświadczony obrońca. Polska po golu Zbigniewa Bońka zremisowała (1:1) ze Szwajcarią.
Przerwana passa van der Sara
W półfinale mistrzowie Grecji trafili na jednego z faworytów rozgrywek. Broniący tytułu Ajax Amsterdam grał w tamtej edycji fenomenalnie. Zespół Louisa van Gaala był jedynym niepokonanym w stawce. Jak burza przebrnął przez grupę, wygrywając 5 spotkań i raz remisując. Bilans bramek? 15 zdobytych, jedna stracona. Nawet Real Madryt nie był w stanie nawiązać walki z mistrzami Holandii. Sposobu na Edwina van der Sara nie potrafili znaleźć tacy snajperzy jak Raul, Stephane Chapuisat czy Ivan Zamorano.
3 kwietnia 1996 roku na stadionie olimpijskim w Amsterdamie spodziewano się więc pogromu. Wyrównany przebieg spotkania zaskoczył wszystkich, ale przyjezdni bronili się naprawdę mądrze. Najlepszych sytuacji w pierwszej połowie nie wykorzystał Nwanwko Kanu, który w dogodnych sytuacjach dwa razy kopnął obok słupka bramki Wandzika.
Sfrustrowani oporem rywala piłkarze Ajaksu stopniowo się odkrywali. W końcówce wykorzystał to Georgios Donis, który ruszył z kontratakiem. Widząc przed sobą zbliżający się tercet obrońców podał do znakomicie ustawionego Warzychy. Z bramki wyskoczył van der Sar, ale Polak pokonał go nieco szczęśliwym kopnięciem. W 87. minucie meczu Holender wyjmował piłkę z bramki po raz pierwszy od 657 minut!
Panathinaikos dowiózł ten znakomity wynik do końca. Piłkarzy w kraju przyjęto jak bohaterów, jednak dwa tygodnie później czar prysł. Jari Litmanen już w 4. minucie odrobił stratę, a w końcówce przyjezdni wyprowadzili jeszcze dwa zabójcze ciosy. To jeden z dwóch przypadków w całej historii Ligi Mistrzów, gdy drużyna, która przegrała w pierwszym meczu u siebie, zdołała odrobić straty na boisku rywala.
Półfinałowe trafienie Warzychy miało swoją wymowę – był to pierwszy gol Polaka na tym etapie rozgrywek. Na kolejne trzeba było czekać 16 chudych lat, ale Robert Lewandowski czterema golami w meczu Borussii Dortmund z Realem (4:1) napisał jeszcze piękniejszą kartę.
Kolejny warszawski skalp
Dla polskiego snajpera Koniczynek był to najlepszy sezon w historii występów w LM. Z sześcioma golami został – wspólnie z Raulem i Alessandro Del Piero – wicekrólem strzelców. Najlepszy był Litmanen (9).
Jesienią 1996 roku kibice Panathinaikosu musieli przełknąć gorzką pigułkę – ich ulubieńcy nie zdołali przebrnąć eliminacji. W walce o fazę grupową lepszy okazał się po dogrywce Rosenborg. Jednak do Warzychy nikt nie miał pretensji – to on strzelił dla mistrzów Grecji jedynego gola.
Na kolejny występ w LM napastnik musiał poczekać do 2000 roku. Choć w składzie nie było już Wandzika, to pojawił się inny Polak: Igor Sypniewski. W eliminacyjnym dwumeczu los zetknął grecką drużynę z Polonią Warszawa. "Gucio" znów wrócił do ojczyzny, ale tym razem nie do stolicy – ze względów regulaminowych mistrzowie Polski grali w Płocku. Warzycha dał prowadzenie już w 11. minucie, jednak po emocjonującym spotkaniu skończyło się na 2:2. W rewanżu gracze Koniczynek okazali się minimalnie lepsi (2:1) i znów zagrali w fazie grupowej.
Weteran dobija Juventus
Zreformowane rozgrywki składały się wówczas z dwóch faz grupowych. W pierwszej Panathinaikos trafił na Juventus, HSV i Deportivo la Coruna. Losy awansu ważyły się do ostatniej kolejki. Prowadził zespół z Hiszpanii (9 punktów) przed Bianconerimi (6), Hamburgiem (5) i wicemistrzami Grecji (5).
Warzycha i jego koledzy w ostatniej serii grali u siebie z Juventusem. Musieli wygrać i liczyć na to, że Deportivo nie przegra. W Atenach kibice zobaczyli niesamowite spotkanie. Po golach Paulo Sousy i Filippo Inzaghiego do przerwy było 1:1. Na początku drugiej połowy czerwoną kartką za faul na Nikosie Liberopoulosie ukarany został... Edwin van der Sar. Polak nie zdążył zatem kolejny raz pokonać holenderskiego bramkarza. Wprowadzony Michelangelo Rampulla rozpoczął od wyciągnięcia piłki z bramki po strzale Angelosa Basinasa z rzutu karnego, a w 65. minucie resztki nadziei przyjezdnym odebrał "Gucio", precyzyjnie przymierzając lewą nogą.
W drugiej fazie grupowej Panathinaikos mimo ambitnej walki był tylko tłem dla rywali – Valencii i Manchesteru United. Na osłodę Warzysze pozostał występ na Old Trafford. Gdy w 67. minucie opuszczał murawę, było 1:1. W samej końcówce wygraną United zapewnił jednak dwoma trafieniami Paul Scholes. Ten sam zawodnik dał United remis w doliczonym czasie rewanżu. Ostatecznie wicemistrzowie Grecji skończyli na ostatnim miejscu z dwoma punktami, ale Valencia i zespół Aleksa Fergusona były zwyczajnie poza ich zasięgiem.
Łabędzi śpiew z Realem
W sezonie 2001/02 Panathinaikos nawiązał do najlepszych występów z lat 1995-96. Znów dotarł do ćwierćfinału, jednak Warzycha w Lidze Mistrzów grał sporadycznie. Łącznie zaliczył tylko kilkanaście minut. Wszedł w ostatnim meczu drugiej fazy grupowej. W 86. minucie zmienił Gorana Vlaovicia, a piłkarze Koniczynek zremisowali 2:2 z Realem.
W pierwszej fazie wygrali grupę z Arsenalem, Mallorcą i Schalke. W ataku częściej grali już inni, z zaczynającym grecki epizod w karierze Emmanuelem Olisadebe. Warzycha grał do 2004 roku. 235 goli w lidze uczyniło z niego najlepszego piłkarza w historii Panathinaikosu. To również drugi wynik w historii całych rozgrywek – do lidera Thomasa Mavrosa zabrakło Polakowi piętnastu trafień... 390 występów "Gucia" to z kolei rekord, jeśli chodzi o obcokrajowców.
W 1998 roku otrzymał greckie obywatelstwo i z tym krajem związał swoją przyszłość. Po zakończeniu kariery został trenerem drużyn młodzieżowych, z czasem próbując swoich sił w roli menedżera, jednak bez powodzenia. W 2015 roku startował w wyborach do greckiego parlamentu jako kandydat Niezależnych Greków. Jego ugrupowanie dostało się do parlamentu i współtworzy rząd ze zwycięską Syrizą, ale Warzycha mimo zdobycia 1700 głosów i trzeciego miejsca w swoim okręgu wyborczym posłem nie został.
Kacper Bartosiak
Follow @kacperbart
19:00
Paris Saint-Germain/Aston Villa
19:00
Bayern Monachium/Inter Mediolan
19:00
Arsenal/Real Madrid
19:00
Barcelona/Borussia Dortmund
19:00
Zwycięzca SF 2