Jestem naprawdę szczęśliwy, że to już koniec. Jeszcze jeden dzień dłużej, a umarłbym albo stracił wszystkie włosy – wyznał Sven Hannawald kilkanaście minut po wygranej w 50. Turnieju Czterech Skoczni. Niemiec jako pierwszy skoczek w historii triumfował we wszystkich konkursach tej samej edycji. Przypominamy niezwykłe wydarzenia sprzed 20 lat.
6 stycznia 2002 roku, godzina 15:48. Morze niemieckich flag pod skocznią imienia Paula Ausserleitnera. Pełen skupienia Hannawald odpycha się od belki startowej. Sześć sekund jazdy po rozbiegu zakończone dynamicznym odbiciem. Spokojny, trwający kolejne sześć sekund lot, zwieńczony pewnym lądowaniem. Wreszcie szalona euforia skoczka z numerem 50 – zwycięska próba z Bischofshofen była chyba najczęściej analizowaną w historii skoków u naszych zachodnich sąsiadów. Dziesięć dni rywalizacji w 50. edycji Turnieju Czterech Skoczni minęło pod znakiem niewiarygodnej formy "Svennomenalnego", jak ochrzcił go "Berliner Morgenpost".
W cieniu Orła
Jeszcze kilkanaście dni przed trudno było zakładać, że Hannawald zdominuje rywalizację. W pierwszej – niezwykle obfitej – części sezonu wygrał tylko jeden z dziewięciu konkursów, gdy Adam Małysz miał już na koncie sześć triumfów – w tym trzy z rzędu w ostatnich zawodach przed turniejem. Przewaga Polaka nad Niemcem w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata wynosiła 411 punktów! "Orzeł z Wisły" spisywał się znakomicie, a eksperci wieścili, że może być pierwszym skoczkiem od lat osiemdziesiątych, który obroni zwycięstwo w Czterech Skoczniach.
Po pierwszych zawodach 50. turnieju powody do zadowolenia mieli jednak Niemcy. Dwa równe skoki na 122. metr dały Hannawaldowi zwycięstwo. Małysz zanotował najsłabszy start w sezonie – piąte miejsce – ze stratą 15,1 punktu do triumfatora. W Polsce takie wyniki przyjęto jako wypadek przy pracy. Unikano paniki. W końcu rok wcześniej wiślanin był w Oberstdorfie czwarty, tracąc kilkanaście "oczek" do Martina Schmitta.
Nowy Rok w Garmisch-Partenkirchen okazał się lepszy dla Małysza, który stanął na najniższym stopniu podium. Ponownie jednak Polak spisywał się słabiej od skoczka z Hinterzarten. Hannawald stoczył na Olympiaschanze swój najbardziej zacięty pojedynek w tamtej edycji. W pierwszej serii przegrał z rywalem w systemie KO – Austriakiem Andreasem Widhoelzlem o 0,6 punktu. W drugiej przypuścił jednak udany szturm na zwycięstwo. Przewaga nad drugim w klasyfikacji generalnej liderem Pucharu Świata wynosiła już niemal 20 "oczek".
Niegościnna Austria?
– Nie przesądzałbym jeszcze jego wygranej. Wszystko jest możliwe. Adam skacze dobrze, ale brakuje mu błysku – uspokajał na półmetku zmagań Apoloniusz Tajner. Sam Małysz przypominał natomiast o przeziębieniu, z którym zmagał się w tamtym czasie. Teraz miało być już lepiej. Rywalizacja przeniosła się z Niemiec do Austrii, co miało osłabić nieco Hannawalda. Tymczasem zawodnik Reinharda Hessa "przywitał się" z przebudową Bergisel, uzyskując najdalsze odległości na treningach.
W konkursie było jeszcze lepiej. Lider Turnieju skoczył w pierwszej serii 134,5 metra i ustanowił kapitalny rekord skoczni, który został pobity dopiero trzynaście lat później. To była jedna z najlepszych prób w półwiecznej historii zmagań. Hannawald sprawił, że przestano pytać, czy wygra klasyfikację generalną (po Innsbrucku Małysz tracił do Niemca 42,9 punktu), a zaczęto o to, czy zwycięży we wszystkich konkursach. Finałową rywalizację zaplanowano w niezwykle lubianym przez "Hanniego" Bischofshofen.
Ostatnim, który wygrał trzy pierwsze konkursy był Kazuyoshi Funaki w sezonie 1997/98. W kończących zawodach przegrał jednak z… Hannawaldem. Wcześniej szans na „Szlema” nie wykorzystali między innymi: Yukio Kasaya, który postanowił nie jechać do Bischofshofen, aby szybciej zacząć przygotowania do igrzysk 1972 oraz Bjoern Wirkola, powstrzymany trzy lata wcześniej przez Jiriego Raskę. Triumf we wszystkich czterech konkursach stał się w świecie skoków czymś mitycznym.
"Nie rozumiem tego wszystkiego!"
W dniu ostatniego konkursu Hannawald starał się utrzymywać maksymalną koncentrację. Choć pod skocznią była jego rodzina, celowo ominął ją. Niemiec skakał jako przedostatni w pierwszej serii i popisał się wybitną próbą. 139 metrów było rekordem skoczni. Daleka odległość skutkowała problemami z lądowaniem i słabszymi notami za styl. Dlatego drugi Matti Hautamaeki, choć uzyskał pięć metrów mniej, tracił do lidera jedynie trzy punkty.
Hannawald wytrzymał jednak presję i po raz kolejny oddał znakomity zwycięski skok, zakończony pokazem szaleńczej radości, która, jak się później okazało, maskowała wewnętrzne problemy zawodnika. - To sensacja. Nie rozumiem tego wszystkiego. Mimo wielkiego napięcia udają mi się po prostu fenomenalne rzeczy – podkreślał Niemiec niedługo po zwycięstwie. Po latach – w autobiografii – przyznał, że turniej odbił się na jego zdrowiu.
Byłem wykończony. Totalnie pusty. Przez kilka ostatnich nocy niemal nie zmrużyłem oka. Jak jakiś nakręcony freak snułem się po ciemnych pokojach hotelowych. A tak bardzo potrzebny był mi sen, aby się zregenerować.
To były "loty w nieśmiertelność" – tym mianem wyczyn Hannawalda nazwała "Sudwest Presse". "Mit, legenda, szaleństwo" – to z kolei okładka „Der Standard”. Niemcy zwariowali na punkcie 27-latka z Hinterzarten. Do dziś nikt nie powtórzył jego wyniku. Najbliżej był Janne Ahonen, ale po trzech wygranych w sezonie 2004/05, zajął drugie miejsce w Bischofshofen, za Martinem Hoellwarthem. W sobotę przed szansą na powtórzenie tego wyczynu stanie Kamil Stoch.
***
Do końca sezonu 2001/02 Hannawald toczył zaciętą walkę z Małyszem (ostatecznie czwartym w Turnieju Czterech Skoczni). Punktem kulminacyjnym była igrzyska w Salt Lake City, w których dwa tytuły wywalczył jednak sensacyjnie Simon Ammann. Niemiec zdobył srebro na normalnej skoczni, a na dużej upadł w drugiej serii i został sklasyfikowany na czwartym miejscu. Kilka tygodni później obronił tytuł mistrza świata w lotach w Harrachovie.
Hannawald wysoką formę utrzymywał jeszcze tylko w kolejnym sezonie. Turniej Czterech Skoczni zaczął się od zwycięstwa w Oberstdorfie, ale upadek w Garmisch-Partenkirchen pozbawił go realnych szans na wygraną w klasyfikacji generalnej. Długotrwały stres związany z rywalizacją wywołał u Niemca syndrom wypalenia. Zawodnik poddał się leczeniu, a trudną terapię opisał w książce "Sven Hannawald. Triumf. Upadek. Powrót do życia".
Następne