– Francuzi są strasznie zadufani. Nikt nie zauważał, kiedy się poświęcałem, a dostałem jeszcze po głowie. Zupełnie jakby mnie ktoś w nią kopnął i powiedział: "wypierdzielaj do Polski!" – mówi Ireneusz Jeleń, były reprezentant Polski oraz zawodnik między innymi AJ Auxerre czy Lille OSC.
Mateusz Karoń, SPORT.TVP.PL: Zniknął pan z radarów. Co się stało?
Ireneusz Jeleń: – Przyszedł moment, w którym poczułem się wypalony psychicznie. Miałem dość wszystkiego. Pod koniec kariery przeżywałem trudne chwile. Nie mogłem się odpowiednio przygotować do gry, a potem dostałem jeszcze cios – tata poważnie zachorował.
– Stąd tak radykalne rozwiązanie?
– Piłka nie sprawiała mi już radości. Potrzebowałem wyciszenia. Zamknąłem się w sobie, nie odbierałem telefonu...
– Piłkarze zwykle narzekają na ciągłe obozy, wyjazdy, ale później budzą się i brakuje im zajęcia.
– Pod koniec kariery coraz częściej pojawiały się myśli, czy warto to ciągnąć. Denerwowałem się tylko. Rodzina i znajomi byli mocno zdziwieni, kiedy ogłosiłem koniec. "Jak to? W wieku 32 lat? Mało kto tak wcześnie odchodzi" – mówili.
– Dziś ma pan 35, kilka osób w tym wieku na poziomie Ekstraklasy byśmy znaleźli...
– Wpływ na tę decyzję miało też zdrowie i forma. Nie jesteś w stanie rywalizować z tymi, którzy przepracowali cały obóz. A ja tak miałem przez trzy sezony.
– Choroba i śmierć ojca były najtrudniejszymi chwilami w życiu?
– Tak, kibicował wiernie bratu i mnie. Potrafił jeździć na mecze do Płocka, a z Cieszyna to przecież kawał drogi. We Francji też często mnie odwiedzał. Kiedy czuł się źle, wszystkie spotkania oglądał w telewizji. Próbowaliśmy walczyć, jeździliśmy po lekarzach półtora roku. Chcieliśmy, żeby żył jak najdłużej, ale nie udało się zrobić więcej. Wykończyła go choroba. Widocznie to było mu pisane. Miał problemy, ale o nich nie mówił. Przyznał się, kiedy guz był zbyt duży. Zrobiono mu jedną, a potem drugą operację. Niestety, po czasie przegrał walkę.
– To załamało?
– Nie zmarł nagle. Staraliśmy się przy nim być, ale wiedzieliśmy, co może nastąpić. Tata próbował walczyć, lecz cierpiał. Raz miał siły, później popadał w depresję. Po Górniku Zabrze podjąłem inną grę, znacznie ważniejszą niż piłka. Niestety, przegraliśmy. Musieliśmy się z tym pogodzić.
– W młodości poznał pan ponoć życie "mrówek"...
– Przemycałem towary przez granicę polsko-czeską. Wiele osób ma do mnie pretensje, że to przyznaję. Szkoda, nie mam się czego wstydzić.
– Jak to wyglądało?
– Chciałem dorobić, mieć kieszonkowe. W domu się nie przelewało, chodzenie przez granicę było skuteczną metodą. Mogłem zarobić stówkę przez cztery godziny. Nie robiłem tego maniakalnie. Z Czech przynosiłem wódkę i różne alkohole. Po buteleczce, czasami ile tylko się zmieściło pod kurtką. Najlepszy biznes był na przemycie obustronnym. Z Polski nosiłem przede wszystkim ciuchy. Lato, 30 stopni, słońce praży, a ja zapierdzielam w długich porach, mam na sobie trzy bluzy. Pot lał się strumieniami. Jak tylko wchodziłem do Czech, ściągałem wszystko.
– Celnicy nie reagowali?
– Już nas znali. Mieliśmy obcykane, który przymyka oko. Często się z nas śmiali, machali ręką i puszczali dalej. Zdarzali się tacy, że szkoda było czasu na próby. Cofali od razu.
– Zmieńmy temat. Ireneusz Jeleń kojarzy się z kontuzjami.
– Nie przesadzajmy. To były raczej drobne urazy, jakieś naderwania mięśni. Miałem tylko jeden poważny problem: półtora roku bolał mnie kręgosłup. Jeździłem po klinikach całej Francji, odwiedziłem też kilku polskich specjalistów. Wreszcie trafiłem na panią, która wypalała nerwy metodą bezinwazyjną. To pomogło. Tomek Kuszczak i Maciek Sadlok też się u niej leczyli i grają nadal.
– Przez to przepadło panu Euro 2008?
– Podobno tak. Trzeba zapytać Leo Beenhakkera...
– Ale żal był.
– Oczywiście. Granie na mistrzostwach Europy to wielka sprawa. Nadal nie rozumiem, dlaczego mnie nie zabrał.
Nadal nie potrafię zrozumieć, dlaczego Leo Beenhakker nie zabrał mnie na Euro 2008...
– Z kolei dwa lata wcześniej mówiło się, że Jeleń to ulubieniec Pawła Janasa.
– Grałem w Wiśle Płock, miałem bardzo dobrą rundę wiosenną i wyróżniałem się. Powołaniem byłem zaskoczony tak samo jak wszyscy. Oglądałem nominacje w telewizji, a tu nagle padło moje nazwisko. Myślałem, że ktoś się pomylił. Po chwili osłupienia zapanowała wielka radość, trudno ją opisać. Nie zapomnę tych chwil do końca życia. Otoczka mistrzostw była czymś szczególnym. Kibice przyjeżdżali, robili sobie zdjęcia, prosili o autografy. Sądziłem, że turniej obejrzę na kanapie, a tu nagle proszą, żebym podpisywał im karty.
– Janas wcześniej rzadko dawał okazje do gry.
– Podczas meczów eliminacyjnych siedziałem na trybunach. Dostałem trochę minut w sparingach, ale żeby od razu na mundial? Selekcjoner chciał dać szansę młodym chłopakom jak Paweł Brożek czy Darek Dudka.
– Spotkanie z Ekwadorem. Trener zrobił zmianę w 68. minucie, przy stanie 0:1. Była możliwość zmienić losy tamtych mistrzostw...
– Zdziwiłem się, że mnie zawołał, ale wchodziłem bez strachu. Całe życie powtarzałem sobie: nie wolno się bać. Dobry moment do pokazania możliwości, byłem szybkim piłkarzem. Udowodniłem, że coś tam umiem. Trafiłem w poprzeczkę, a Brożek w słupek. Niestety, dostaliśmy drugiego gola i było po zawodach.
– Potem przyszedł mecz z Niemcami, kolejna porażka, tym razem 0:1.
– Walczyliśmy o wszystko z gospodarzem, drużyną turniejową. Byłem wtedy w formie i grało mi się naprawdę dobrze. Zabawne, że każdy kojarzy z tego spotkania tylko jedno: prześcignąłem Davida Odonkora, ponoć najszybszego zawodnika tego turnieju. Musiał mnie sfaulować, bo inaczej nie miałby szans.
– Przed Kostaryką byliście inni?
– Graliśmy na luzie, więc poszło łatwiej. Wygraliśmy 2:1. Nadal nie mogę sobie wybaczyć tego turnieju. Pół roku przed mistrzostwami ograliśmy Ekwador 3:0. Miało pójść łatwo.
– Tamtymi trzema spotkaniami wywalczył pan transfer do Ligue 1?
– Tak, mundial oglądali wszyscy, a ja grałem nieźle. Szefowie AJ Auxerre przyjechali specjalnie po mnie. Mieli pewność, że się dogadamy. Dostałem 12 ofert z Francji, Niemiec i Hiszpanii, ale oni byli najbardziej konkretni. Janas pozwolił mi jechać na negocjacje i od razu po Kostaryce usiedliśmy do stołu. Niby mogłem wybierać: Hannover 96, VfL Wolfsburg... Te nazwy robiły wrażenie. Uznałem jednak, że ważniejsze są dwie sprawy: trener i wszyscy w klubie muszą mnie chcieć.
– Auxerre to maleńkie miasto.
– Porównywalne do Cieszyna, a ja takie lubię. Szybko się tam zaaklimatyzowałem. Jasne, czasami trudno gdzieś wyjść. Z drugiej strony: lubiłem rozdawanie autografów i robienie zdjęć. Kiedy walczyłem o koronę króla strzelców, a drużyna mogła zdobyć mistrzostwo, było bardzo miło. W niektórych pizzeriach jadałem za darmo.
– Zrobiliście historyczny sukces.
– Przed sezonem mówili, że spadniemy. Przygotowaliśmy się znakomicie i prawie do końca mieliśmy szansę wygrać Ligue 1. Trzecie miejsce to była wielka sprawa. Potem eliminacje Ligi Mistrzów, gdzie znów skazywali nas na pożarcie. Zenit St. Petersburg miał więcej pieniędzy na transfery niż my w budżecie. Pierwszy mecz przegraliśmy 0:1, a rewanż wygraliśmy 2:0. Strzeliłem drugiego gola i był szał. W mieście euforia trwała chyba z miesiąc!
– Prezes AJA, Jean-Claude Hammel powiedział później na łamach "Super Expressu", że Jeleń to legenda klubowa.
– Chyba trochę przesadził. Są inni zawodnicy jak Andrzej Szarmach czy Guy Roux, który był podobno drugim najbardziej rozpoznawalnym człowiekiem we Francji, tuż za prezydentem. Często widywałem go w klubie, podpowiadał trenerowi Jeanowi Fernandezowi.
– Właśnie Roux w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" stwierdził, że nie prowadził się pan sportowo.
– Auxerre to małe miasto i wieści rozchodzą się szybko. Nie mówię, że nie lubię alkoholu, nie byłem święty, ale nie przesadzałem. Francuzi są strasznie zadufani, co mnie wkurzało. Kiedy doznałem kontuzji, robiłem wszystko, by wrócić jak najszybciej. Zamiast pauzować cztery tygodnie, grałem po trzech. Oni mieli to gdzieś, odpoczywali dłużej, a i tak potem mieli miejsce w składzie.
– To samo powtórzył trener Fernandez...
– Mam ogromny żal. Zobaczyłem tę wypowiedź i się wściekłem. Spakowałem rzeczy, a potem pojechałem do Polski bez pożegnania. Kiedy chłopcy przyjechali na mecz z LOSC, byli na mnie źli. Wytłumaczyłem im, dlaczego tak postąpiłem. Zrozumieli.
– Bolało?
– Nie zapomnę do końca życia. Grałem po zastrzykach. Nikt nie mówił, że się poświęcałem, a dostałem jeszcze po głowie. Zupełnie jakby mnie ktoś kopnął i powiedział: "wypierdzielaj do Polski!". Pamiętam taką sytuację: o 19 mecz z AS Saint-Etienne, a ja budzę się rano i mam 40 stopni gorączki. Zadzwoniłem, że nie dam rady. Lekarz przyjechał natychmiast, dał końską dawkę leków. Nie wiem, co to było. Wbił igłę w pośladek i po godzinie przeszło jak ręką odjął. Wyszedłem od pierwszej minuty, strzeliłem gola na 1:1. Fernandez mówił, że jest ze mnie dumny, a potem takie coś...
Nie mówię, że nie lubię alkoholu, nie byłem święty, ale nie przesadzałem.
– W Lille OSC nie wyszło.
– Widziałem, że są zainteresowani mimo dwumiesięcznej rehabilitacji i miesiąca biegania po lesie. Umowa była prosta: chcemy cię, jeśli nie wypali transfer Chu-Younga Parka. Ostatecznie wylądował w Arsenalu, więc z dnia na dzień spakowałem się i poleciałem do Lille. Rozmawiało się trudno, miałem sporo obaw.
– Dlaczego?
– Zdobyli mistrzostwo, mieli znakomity skład. Joe Cole, Eden Hazard, Dimitri Payet, Moussa Sow... Patrzyłem na nich i powtarzałem sobie, że nie mam szans. Z drugiej strony: nigdy nie pękałem. Rudi Garcia zapewniał, że przez pierwsze miesiące mogę się szykować spokojnie. Potem, gdy byłem już w pełni sił, ściągnęli jeszcze Nolana Roux. Czekała mnie ławka, straciłem możliwość występu na Euro 2012.
– Wrócił pan do Polski i wybrał Podbeskidzie Bielsko-Biała, co było sporym zjazdem. Chodziło o odbudowanie się?
– Tak. Mój menedżer rozmawiał z Lechem Poznań prowadzonym przez Mariusza Rumaka. Nie dogadali się. Wcześniej kontakt nawiązał mój dobry znajomy Grzesiek Więzik. Namawiał, żebym pograł w Podbeskidziu. "Przyjdź, nikt nie ma wymagań, zagrasz osiem meczów i nie będziemy robić przeszkód przy odejściu" – mówił. Wolałem Lecha, ale po tym jak nie podpisałem w umowy w Poznaniu, postanowiłem spróbować.
– Znowu nie poszło...
– Nie trafiłem z formą. Mieli nie wymagać ode mnie za dużo, bo byłem nieprzygotowany, nie grałem ponad cztery miesiące, ale zaczęło się gadanie, że im nie pomogłem. Jeszcze ten niewykorzystany rzut karny z Lechem – to przelało czarę goryczy. Mieli pretensje, choć doskonale wiedzieli, jaka jest sytuacja. Wtedy zacząłem poważnie myśleć o końcu kariery.
– I zgłosił się Górnik Zabrze?
– Kurka wodna, skończyć karierę nagle? Tak nigdzie? Akurat odezwali się działacze Górnika, a to mój klub, zawsze chciałem tam grać. No i podpisałem na trzy i pół miesiąca, choć chcieli dać dwuletni kontrakt. Miałem spokojnie przepracować okres przygotowawczy, ale od pewnego momentu nie dogadywałem się z Adamem Nawałką. Powiedziałem, że nie zamierzam kontynuować współpracy, a oni proponowali kontrakt na kolejne dwa sezony.
– Był zbyt autokratyczny?
– Tak. Znałem go z czasów, gdy pomagał Leo Beenhakkerowi. Wtedy wydawał się OK. W Zabrzu poznałem innego człowieka. Pojechaliśmy do Bełchatowa, gdzie przegraliśmy 0:2. Wróciliśmy i czekała nas kara – trening o piątej rano. "Co ja tu robię? Nie mam 20 lat, żeby pozwalać sobie na brak regeneracji" – zastanawiałem się. Spędziłem kilka lat we Francji, tam nikt nas tak nie traktował. Nie zamierzałem też pozwalać komuś na to w Polsce. Podziękowałem i odszedłem.
– Pojawił się również wątek rozliczeń finansowych, co w przypadku Górnika nie brzmi poważnie.
– Każdy kto znał sytuację tego klubu, wie o czym mowa. Pieniądze nie były dla mnie priorytetem, nie myślałem o zaległościach. Patrzyłem wyłącznie na szacunek. Poza tym, wiedziałem że to moja ostatnia drużyna w karierze. Inna sprawa to problemy osobiste. Duchem byłem gdzie indziej. Tata zaczął chorować, jego życie stało się absolutnie najważniejsze. Nie żałuję, że moja kariera tak się potoczyła. Ciężko pracowałem, żeby dojść do tego pułapu i jestem zadowolony.
– Prowadzi pan teraz klub piłkarski?
– Jestem wychowankiem Piasta Cieszyn, zawsze deklarowałem przywiązanie do miasta. W pewnym momencie był pomysł rodziców, by przejąć inicjatywę. Mieli słuszne pretensje, działacze – zamiast inwestować składki i pieniądze z miasta w sprzęt, boiska – wszystko przejadali. Mój syn też tam trenował, więc uległem namowom. Najpierw walczyliśmy ze starym układem. Nie chcieli słyszeć o naszych pomysłach. Podawali się do dymisji, a potem zamieniali się stołkami. W końcu wybrali nowych działaczy. Panią prezes została mama poprzedniego. Wspólnie z rodzicami ruszyliśmy, wybraliśmy własny zarząd, zapłaciliśmy tamtemu klubowi ekwiwalent za wyszkolenie i tak wygrał nasz pomysł.
– Czyli to tylko szkółka?
– Nie, nowy klub. Przejęliśmy 110 dzieciaków, a po pół roku możemy pochwalić się liczbą 250. Jest zapotrzebowanie na piłkę. Mamy w zarządzie kilku rodziców, którzy mają coś do powiedzenia, pomagają we wszystkich. Jako CKS Piast działamy prężnie. Kupiliśmy mnóstwo sprzętu. Mamy jednorazowe wsparcie sponsorów, za co bardzo dziękujemy. Czujemy się natomiast zawiedzeni miastem, wkład władz jest mały. W tym roku otrzymaliśmy 34 tysiące, inni mają więcej dotacji przy mniejszych inicjatywach.
– Klub to pańska praca?
– Nie do końca. Jestem prezesem charytatywnie. Nasz statut zabrania pobierania wynagrodzeń członkom zarządu i bardzo dobrze. Chcemy pomóc młodzieży, a nie się obłowić. Zależy nam na tym, by klub prosperował bezproblemowo, nie mamy długów. Będzie miło, jeśli ludzie zaczną o nas dobrze mówić. Ciągle się rozwijamy i potrzebujemy wsparcia. Wszystko dla dzieciaków.
– Więc z czego żyje Ireneusz Jeleń?
– Przede wszystkim z wynajmu. Odłożyłem trochę w czasie kariery, zainwestowałem i na razie nie muszę się o nic martwić. Mam cel: przywrócić Cieszynowi doby futbol. Jeszcze nie mamy seniorów, wszystko w swoim czasie. Budujemy klub krok po kroku.
Rozmawiał Mateusz Karoń
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (971 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.