Przed Grand Prix San Marino w 1994 roku Ayrton Senna miał wielkie obawy. Nie miał ochoty na ściganie po wypadku Rolanda Ratzenbergera, który podczas kwalifikacji zderzył się z betonową ścianą i stracił życie. Brazylijczyk mimo to wsiadł następnego dnia do samochodu i stanął na starcie wyścigu. Wyścigu, na którego metę nie dojechał.
Zawody na Autodromo Enzo e Dino Ferrari były trzecią imprezą sezonu 1994. W najlepszym humorze na tor w pobliżu w niewielkiego miasta Imola przyjechał Michael Schumacher, który wygrał zarówno w Brazylii, jak i w Japonii podczas GP Pacyfiku. Konto Niemca po wyścigu w San Marino powiększyło się o kolejne dziesięć punktów, ale powodów do radości po zwycięstwie nie było.
Betonowe zagrożenie
Tamburello to po włosku po prostu tamburyn – instrument muzyczny – lub rodzaj gry podobnej do tenisa. Dla fanów Formuły 1 to jednak słowo, które kojarzy się z tragicznymi wydarzeniami. Taką nazwę bowiem nosi zakręt numer cztery na torze w Imoli.
Największe zagrożenie dla zawodników stanowiła betonowa ściana, która odgradzała tor od rzeki Santerno. W 1994 roku zawodnicy osiągali w tym miejscu prędkości rzędu nawet 300 kilometrów na godzinę, ale pierwsze poważne wypadki miały miejsce już kilka lat wcześniej.
Podczas treningów w 1987 roku Nelson Piquet właśnie na Tamburello doznał kolizji, która wykluczyła go z późniejszego wyścigu. Chwile grozy przeżył także Gerhard Berger, który dwa lata później musiał uciekać z płonącego bolidu Ferrari.
– Nie pamiętam niczego, co działo się wcześniej. To zabawne jak funkcjonuje mózg, ponieważ w pamięci mam każdy szczegół z wypadku. Starałem się sterować... i nic. Później próbowałem hamować... nadal nic. Pozostało tylko się modlić – wspominał Berger.
– Przez wypadek w Imoli otrząsnąłem się. Uświadomiłem sobie, że mogę wyrządzić sobie krzywdę. Później byłem na pewno innym kierowcą. Nie wolniejszym lub mniej konkurencyjnym, ale po prostu innym – tłumaczył Berger. Austriak zderzył się z betonowym murem już na pierwszym okrążeniu – kilka chwil po starcie.
Pierwszy wypadek i pierwsza tragedia
Odmieniony wewnętrznie Austriak przyjeżdżał do San Marino każdego następnego roku – aż do zakończenia swojej kariery. W 1994 roku ponownie był kierowcą zespołu z Maranello po wcześniejszej przygodzie z McLarenem. Senna był wtedy zawodnikiem Williamsa.
Starałem się sterować... i nic. Później próbowałem hamować... nadal nic. Pozostało tylko się modlić
Zmagania rozpoczęły się od piątkowych kwalifikacji, w czasie których groźnego wypadku doznał Rubens Barrichello – rodak i przyjaciel Senny. Na odcinku Variante Bassa uderzył w ogrodzenie oddzielające tor od kibiców, tracąc przytomność. Dla młodego kierowcy wszystko zakończyło się na złamanym nosie i ręce w gipsie, ale wykluczyło go to z wyścigu. Wylądował w szpitalu, w którym Senna odwiedził go mimo zakazu lekarzy. Wcześniej jednak zdążył wygrać sesję kwalifikacyjną.
Jak później się okazało, to nie był jedyne i najgroźniejsze wydarzenie tego weekendu na torze w Imoli. Podczas sobotnich kwalifikacji Roland Ratzenberger – kierowca Simteka – stracił kontrolę nad swoim bolidem po tym, jak urwała się część przedniego skrzydła. Z prędkością 300 km/h wszedł w zakręt Villeneuve po czym czołowo zderzył się ze ścianą. Austriak został przewieziony do kliniki w Bolonii, ale urazy głowy i kręgosłupa okazały się zbyt poważne. Po siedmiu minutach walki o życie zmarł.
Nieprzespana noc
Na tor nie powróciły bolidy Williamsa oraz Bennetonu. Senna chciał jednak znaleźć się na miejscu wypadku, więc z pomocą tzw. samochodu bezpieczeństwa dotarł tam. Kiedy dojechał, poszkodowany był już w karetce.
– Ayrton, wycofaj się z wyścigu. Musisz coś udowadniać? Trzy razy byłeś mistrzem świata – jesteś najszybszy – tłumaczył Sid Watkins, który nadzorował zespół medyczny na torze. Kierowca nie wziął jednak uwag do serca. Przez wiele lat zdarzyło się wiele groźnych sytuacji, kilka poważnych urazów, ale od 1982 roku i Grand Prix Kanady, kiedy zginął Riccardo Paletti, żaden z kierowców nie umarł na torze. Śmierć Ratzenbergera nie mogła jednak przejść bez echa.
Kryzys Senny przypadł na noc z soboty na niedzielę. Właścicielka hotelu Castello w regionie Emilia-Romania – Luisa Tosoni – wspominała co działo się w tamtym czasie. – Ayrton wrócił do swojego pokoju i był już gotowy spać. Nieoczekiwanie zszedł na dół, aby spotkać się z Frankiem [Williamsem] i najprawdopodobniej powiedział mu, że nie chce się ścigać. Z tego, co zauważyłam, był silny tylko wtedy, kiedy wsiadał za "kółko". W innych sytuacjach był niezwykle miły, życzliwy i wrażliwy – stwierdził.
Po rozmowie z Williamsem zadzwonił jeszcze do żony. Wcześniej był zrozpaczony, ale po wymianie zdań z szefem znacznie się uspokoił. – Przyjedź po mnie na lotnisko jutro o ósmej trzydzieści wieczorem. Już nie mogę się doczekać, kiedy się spotkamy – powiedział jej przez telefon. To były ostatnie słowa, jakie Adriane Galisteu usłyszała od męża.
Kluczowe rozmowy
Senna przed niedzielnym wyścigiem wymienił się uwagami z Nikim Laudą na temat przywrócenia do życia GPDA, czyli stowarzyszenia kierowców. Zostało ono rozwiązane 1982 roku, ale po wydarzeniach na Imoli przywrócono je. Bezpieczeństwo kierowców po śmierci Ratzenbergera było priorytetem.
Spotkał się także z Alainem Prostem. Oprócz wymiany uprzejmości chciał, aby Francuz zaangażował się w kwestie bezpieczeństwa, a ten obiecał mu, że sprawa zostanie przedyskutowana podczas GP Monako, które było kolejną rundą sezonu Formuły 1. Słowa dotrzymał, ponieważ 13 maja zawiązano ponownie wcześniej wspomniane GPDA.
Wiele mówiło się także o prędkości samochodu bezpieczeństwa. Senna zgadzał się z Gerhardem Bergerem, który twierdził, że safety car jeździ zbyt wolno, przez co opada temperatura opon, a to może powodować groźne wypadki. Na pierwsze przykłady nie trzeba było długo czekać.
"Na Tamburello nie masz lekkich wypadków"
Wyścig poprzedziła minuta ciszy ku pamięci zmarłego Ratzenbergera. Kierowcy wystartowali o 14:00 i już na samym początku przydarzył się pierwszy wypadek. W samochodzie JJ Letho zgasł silnik, przez co Pedro Lamy w Lotusie uderzył w stojący bolid Fina. Kierowcom nic się nie stało, ale obrażenia odniosła publiczność. Koło, które odpadło od samochodu Saubera, zraniło dziesięć osób. Na tor wjechał safety car, o którym tak dużo przed wyścigiem rozmawiali Berger i Senna.
– W takich sytuacjach myślisz jak kierowca. Jeśli takie rzeczy się zdarzają, trzeba uruchomić plan B – powiedział Damon Hill, który w 1994 roku był drugim kierowcą Williamsa. Wspomniany plan B Senny był prosty – musiał wygrać z Schumacherem przy pomocy sprzętu i swojego talentu. Chwilę przed wjazdem w zakręt Tamburello miał 0,6 sekundy przewagi nad Niemcem.
– Zaraz będziemy mieli okropny wypadek – powiedział Watkins do swojego kierowcy Mario Casoniego w medycznym samochodzie. Podobne myśli miał Michael Schumacher, który zorientował się, że samochód przed nim nie zachowuje się tak, jak powinien. Chwilę później widział, jak bolid zjechał z trasy i uderzył w ścianę.
Wyłączyłem telewizję. Wiedziałem, że nie żyje
Jadący na czwartej pozycji Damon Hill nie spodziewał się, że konsekwencje zderzenia są tak poważne. – Kiedy Ayrton znalazł się poza torem, pomyślałem sobie: "nie mogę w to uwierzyć, kolejny wypadek, jeden po drugim". Nie myślałem wtedy, że to wszystko tak się skończy... – stwierdził.
– Na Tamburello nie masz małych stłuczeń – dodał. Mimo że Senna zwolnił do 210 km/h, to nie był w stanie uniknąć zderzenia. Prawa strona samochodu uległa niemal całkowitemu zniszczeniu. Koło zostało uwięzione pomiędzy podwoziem a ścianą. Zawieszenie zgniotło się jak aluminiowa puszka. Samochód powrócił na tor, ale głowa Senny bezwładnie zwisała z kokpitu. Obok wraku pojawiła się krew. – Ayrton mocno uderzył w ścianę. To naprawdę poważne – powiedział wtedy komentator brazylijskiej telewizji – Galvao Bueno.
– Wyłączyłem telewizję. Wiedziałem, że nie żyje – wyjawił Juan Manuel Fangio – pięciokrotny mistrz F1, który oglądał wyścig w Buenos Aires.
Wyścig splamiony krwią
Prognozy były jednoznaczne, ale Martin Brundle – jeden z kierowców McLarena stwierdził, że w paddocku panowało głównie zdezorientowanie. – Przez pierwsze chwile nie wierzyłem, że to skończy się tak fatalnie. Zobaczyłem czerwoną flagę i wróciłem na start. Powiedziano mi, że wypadku doznał Damon Hill. Poinformowano nas, że rusza głową, co oznacza, że wszystko będzie z nim dobrze. Później okazało się, że to była nerwowa reakcja człowieka, który zaraz umrze – stwierdził.
Śmierć trzykrotnego mistrza F1 nie została ogłoszona do 18.40. Lekarze starali się utrzymać go przy życiu przez prawie 4,5 godziny, ale nadzieje nie były duże. Jego mózg był już martwy, kiedy kawałki prawego koła przedostały się przez kask i wyrządziły poważne obrażenia w jego czaszce.
Wyścig został wznowiony po 38 minutach i wygrał go Michael Schumacher, który pewnie zmierzał po swój pierwszy w karierze tytuł mistrza świata. FIA zdecydowała się jednak, że podczas dekoracji najlepszych zabraknie butelek z szampanem.
– Byłem zły, że musieliśmy się ścigać. Jestem wściekły do dziś. Najbardziej denerwuje mnie to, że musieliśmy przez 55 okrążeń jeździć po plamach jego krwi. To było oznaką braku szacunku i nie powinno się wydarzyć – nie przebierał w słowach Brundle.
Tajemnica zabrana do grobu
Co było przyczyną wypadku? To pytanie skierowano do Damona Hilla, którego opinia mogłaby przybliżyć do odpowiedzi. Tego samego dnia usiadł za kierownicą prawie identycznego samochodu. – Ułożyłem sobie w głowie, że to nie była wina bolidu. Chciałem uspokoić samego siebie. Wydaje mi się, że Ayrton chciał jechać jak najszybciej, a prowadzenie auta na niektórych nierównościach było skomplikowane – ocenił.
Inną opinię wystawił Brundle. – Nie chcę wypowiadać się z całkowitą pewnością, ponieważ wtedy samochody nie były wyposażone w narzędzia, które umożliwiały tak szczegółową ocenę. Myślę, że to była kombinacja zbyt niskiego ciśnienia w oponach i dziwnego efektu aerodynamicznego. Prawda, Ayrton za wszelką cenę chciał uciec Schumacherowi, ale zawiodło głównie sterowanie – powiedział.
Podobnie stwierdził włoski sąd. W 2007 roku po procesie, który trwał dekadę stwierdzono, że wypadek został spowodowany przez źle zaprojektowaną i wykonaną kolumnę kierowniczą, za co obarczono odpowiedzialnością Patricka Heada – ówczesnego inżyniera Williamsa, zarzucając "zaniedbanie kontroli". Tę opinię podał w wątpliwość Adrian Newey – specjalista techniczny, który od wielu lat pracuje przy bolidach F1.
– Tak naprawdę nigdy nie poznamy prawdy. Nie ma wątpliwości, że zawiodła kolumna sterownicza, ale pytanie jest takie czy zepsuła się w trakcie wypadku, czy go spowodowała. Z pewnością jej projekt był bardzo słaby. Wszystkie dowody sugerują jednak, że samochód nie zjechał z trasy ze względu na awarię sterowania. To można zauważyć z kamery w aucie Michaela Schumachera, z której widać, że bolid nie był podsterowny, a nadsterowny, co nie może świadczyć o problemach z kolumną – stwierdził Newey.
Od czasów odejścia Senny bezpieczeństwo na trasie poprawiło się. Tor w San Marino nie jest już obiektem zmagań kierowców, ale i tak zakręt Tamburello został przebudowany, podobnie jak Villeneuve, Variante Bassa i Variante Alta. Wypadku śmiertelnego w F1 nie było do 5 października 2014 roku, kiedy Jules Bianchi uderzył w dźwig wyciągający rozbity bolid Adriana Sutila. Od tamtego dnia minęło prawie pięć lat, ale walka o bezpieczeństwo na torze nie skończyła się i nie skończy się nigdy.