Legenda Śląska Wrocław i polskiej koszykówki. Po zakończeniu kariery sportowej, zaczął polityczną. Chciałby zmienić wiele w Polskim Związku Koszykówki, ale w ostatnich wyborach na prezesa związku przegrał z Grzegorzem Bachańskim. – Powtarzamy, że aby odbudować pozycję dyscypliny, potrzebny jest sukces reprezentacji. Tylko czy związek jest na to gotowy? – zastanawia się w rozmowie ze SPORT.TVP.PL.
Adrian Koliński, SPORT.TVP.PL: Będziesz startował jeszcze w wyborach na prezesa PZKosz?
Maciej Zieliński: – Nie wiem, na razie się z tego wyleczyłem.
– Jak funkcjonuje związek?
– Chyba nikomu nie podoba się to, co się tam dzieje. Oczywiście nie mamy wglądu we wszystkie dokumenty, ale z punktu widzenia kibica wygląda to dramatycznie. Koszykówka, wbrew pozorom, wciąż jest bardzo popularna w Polsce. W dużych miastach jest mnóstwo amatorskich lig, ludzie chcą grać, lubią ten sport, tylko nie oglądają polskiej ligi…
– Dlaczego?
– Dzisiaj wszystko jest produktem, a basket to bardzo widowiskowy sport. Jeśli się go fajnie opakuje, można go sprzedać. Myślę, że kilku obrotnych menedżerów nie miałoby kłopotu ze znalezieniem sponsorów, zrobieniem całej otoczki i zainteresowaniem kibiców. Inna sprawa to wybór meczów, które są pokazywane. Wiadomo, że każdy klub chce, by transmitowano jego mecze, bo to przyciąga sponsorów, ale jest wyraźny problem z selekcją. W zeszłym sezonie było kilka takich transmisji, że wypadało tylko zasnąć.
– Związkiem od wielu lat rządzi środowisko sędziowskie. Brakuje w nim byłych zawodników?
– Na całym świecie organizacje sportowe skorzystają z doświadczenia byłych zawodników. Oczywiście nie każdy dobry zawodnik będzie świetnym działaczem, ale czasami trzeba chociaż spróbować. W tym przypadku w związku wszyscy mówią, że jest super i ciężko pracują, a tak naprawdę nic dobrego się nie dzieje.
– Znasz kogoś spoza PZKosz, komu praca związku się podoba?
– Raczej nikogo takiego nie znajdę… Powtarzamy, że potrzebny jest sukces reprezentacji i to napędzi dyscyplinę. Tak jest zawsze. Tylko pytanie czy PZKosz i PLK udźwignęliby sukces drużyny narodowej? Czy będą umieli to wykorzystać? Na tę chwilę nie są na to gotowi.
– Żeby się nad tym zastanawiać, potrzebny jest sukces. Zespół Mike’a Taylora ma szansę na dobry wynik na EuroBaskecie?
– Chciałbym, żeby tak było. Męczy mnie ciągłe przypominanie Barcelony i siódmego miejsca. Przydałoby się, żeby chłopaki w końcu coś ugrali. Tylko dobry wynik nie sprawi, że nagle wszystko się zmieni. Trzeba będzie poprzeć to pracą i wykorzystać, a z tym różnie bywało. W 2009 roku mieliśmy mistrzostwa Europy w Polsce i co z tego wyszło?
– Jak oceniasz pracę Taylora?
– Wiem, że ma wielu przeciwników, ale nie brakuje też zwolenników. Jedni i drudzy mają trochę racji. Żadnego sukcesu jeszcze nie osiągnął, jednak nie można się do niego przyczepić, bo poprzednicy też nie wycisnęli więcej z tej drużyny.
– Wiele kontrowersji wzbudził powołaniami na tegoroczny EuroBasket.
– Też byłem bardzo zaskoczony, że nie znalazł miejsca dla Kamila Łączyńskiego i Krzyśka Szubargi. Niezrozumiała decyzja i jeszcze bardziej pokrętne tłumaczenie, że bierze młodych zdolnych, żeby ich wypróbować…
– Słyszałeś kiedyś o Andy Mazurczaku albo Mathieu Wojciechowskim?
– Nigdy w życiu (śmiech). Łączka miał bardzo dobry sezon, nie wspominając już o Szubim. Te obozy są po to, żeby ich sprawdzić, zobaczyć jak się prezentują na tle innych reprezentantów. Po to jest szeroka kadra. Akurat tymi powołaniami trener Taylor mnie zastrzelił.
A może Łączyński przyjechałby na zgrupowanie i okazałoby się, że jest najlepszym rozgrywającym?
– Selekcjoner tłumaczył, że Łączyński i Szubarga nie zaakceptowaliby roli trzeciego rozgrywającego.
– A może Łączyński przyjechałby na zgrupowanie i okazałoby się, że jest najlepszym rozgrywającym? Przecież dopiero po obozie można coś powiedzieć.
– Kolejna kwestia budząca kontrowersje: naturalizacja zawodników. Jakie jest twoje zdanie?
– Nie jestem za taką naturalizacją jak ze Slaughterem, który w ogóle nie jest związany z Polską. Zupełnie inaczej było np. z Joe McNaullem, który mieszkał tu, grał przez wiele lat, miał żonę Polkę i nauczył się naszego języka. Do tej pory mam z nim kontakt, czasami gadamy po polsku. To rozumiem. Ale branie Amerykanina i podpisywanie z nim kontraktu na pięć lat? Gruba przesada.
– "Żeby był sukces, musimy zacząć od podstaw, czyli szkolenia" – to utarty slogan czy droga do rozwoju?
– Szkolenie jest bardzo ważne, a dzisiaj strasznie kuleje. Pamiętajmy, że 90 procent trenerów dzieci i młodzieży to pasjonaci. Trenowanie to ich druga praca. Chwała im za to, bo robią to z miłości do koszykówki, a nie dla pieniędzy. Ale to się musi zmienić. Druga sprawa to sam sposób szkolenia. Radek Hyży świetnie to wypunktował: dzieci trzeba uczyć, a nie trenować. Nie może być presji wyniku u młodych, na to przyjdzie czas później. Szczebel po szczeblu powinni uczyć się podstaw koszykówki. Bardzo ważne, żeby to było ujednolicone i dzieciaki wszędzie uczyły się tego samego na tym samym etapie. Temat rzeka.
– Jakie wrażenia?
– Trudne środowisko. Wychodzę z założenia – niestety bardzo rzadkiego w polityce – że jak się na czymś nie znam, to się nie wypowiadam. Niektóre posiedzenia Komisji Sportu były fajne i merytoryczne, ale zdarzało się tak, że ktoś zabierał głos i zanim powiedział o co mu chodzi, to przez godzinę przedstawiał swój światopogląd, zwłaszcza gdy były kamery. Dramat. Wielu posłów wypowiada się jednego dnia o transporcie, drugiego na temat finansów, a trzeciego na temat sportu. Przecież nie ma ludzi, którzy znają się na wszystkim.
– Polityka to trudny temat, wróćmy do basketu. Jesteś zwolennikiem przepisu o dwóch Polakach na parkiecie?
– Są dwie strony medalu. Kiedyś czytałem artykuł pt. "PLK – Polak liczy kasę". I coś w tym jest. Jak słyszę ile niektórzy zawodnicy zarabiają, to aż włos mi się jeży na głowie. Wielu z nich nie reprezentuje poziomu odpowiedniego do swojej pensji. Mimo to zarabia duże pieniądze, bo ma polski paszport. Po części jednak ich rozumiem, bo sam byłem zawodnikiem. Skoro jest taki system, to trzeba go wykorzystywać. Z drugiej strony to duże obciążenie dla klubów, bo skoro muszą dużo wydać na Polaków, to mniej pieniędzy zostaje na zawodników zagranicznych i poziom jest niższy. Za moich zamierzchłych czasów grali koszykarze z przeszłością w NBA, reprezentanci swoich krajów i uczyliśmy się od nich. Teraz nie ma takich graczy. Ostatnim wielkim był chyba Qyntel Woods.
– "Nie muszę się starać, bo i tak znajdę zatrudnienie" – niektórzy Polacy mają takie podejście.
– Jak występowałem w Śląsku wiedziałem, że jak nie będę w formie, to na ławce są zawodnicy na równym poziomie i będą grali moim kosztem. Dlatego walczyliśmy, zostawaliśmy po treningach, żeby podnosić poziom. Teraz wiedzą, że i tak będą grać i nie doskonalą umiejętności. Dobrze wiem, że są tacy zawodnicy, ale kompletnie ich nie rozumiem.
Radek Hyży świetnie to wypunktował: dzieci trzeba uczyć, a nie trenować.
– Za twoich czasów zdarzały się poślizgi w płatnościach?
– Nie będę kłamał, że nie, ale zawsze te pieniądze w końcu dostawaliśmy. Nasze pensje były też niższe od dzisiejszych. Teraz PLK zawiera ugody z klubami bez weryfikacji i później w połowie sezonu okazuje się, że budżet jest niewystarczający i wszyscy robią zdziwioną minę. Zabił mnie komunikat o tym, że w tym roku premie dla pierwszej, drugiej i trzeciej drużyny nie zostaną wypłacone…
– Wielu rodziców posyła synów za granicę, by tam uczyli się koszykówki. Wśród nich są potomkowie Adama Wójcika i Andrzeja Pluty.
– Jestem w stałym kontakcie z Adamem i Andrzejem. Ten drugi, gdy wyjeżdżał z synami do Hiszpanii, tłumaczył, że u nas, na poziomie młodzieżowym, nie ma meczów na wysokim poziomie. Najlepsze drużyny bez wysiłku wygrywają spotkania różnicą trzydziestu punktów. A w Hiszpanii ta presja jest w każdym meczu, dodatkowo bardziej utalentowanych przesuwa się do pierwszych zespołów. Starszy syn Andrzeja już zadebiutował w Betisie.
– Zagrał przez 15 sekund, ale ma dopiero 16 lat.
– Dla niego to było wielkie wydarzenie! Andrzej mówił, że nie mógł spać przez dwie noce. Tam chłopaka wprowadza się już do drużyny, a u nas o 24-latku mówią: młody, zdolny, obiecujący… To jest żart. I znów wracamy do presji wyniku. W interesie trenera nie jest ogrywanie młodego gracza, tylko jak najlepszy rezultat, bo nie wie czy będzie pracował w danym klubie w przyszłym sezonie.
– Jesteś legendą Śląska Wrocław, byłeś prezesem sekcji koszykarskiej, ale w zeszłym roku rozstałeś się z klubem. Co dalej z zespołem?
– Trzeba się o to zapytać Michała Lizaka (prezes Śląska Wrocław Basketball – przyp. red.).
– Pan Lizak tłumaczył, że jak było dobrze i widziałeś perspektywę, to chciałeś być twarzą Śląska, a w gorszym momencie uciekłeś z tonącego okrętu.
– Totalna bzdura, ale te słowa idealnie pokazują klasę pana Lizaka i jego retorykę. Nie chcę rozwijać tej kwestii, bo już mi ciśnienie rośnie.
– Polska Liga Koszykówki potrzebuje mocnego Śląska. Masz pomysł na odbudowę zespołu?
– Jeden krok został zrobiony, awansował do pierwszej ligi i zobaczymy jak to się dalej potoczy.
– Powtarzamy, że kiedyś było lepiej, a przecież teraz mamy Marcina Gortata w NBA, innych zawodników w europejskich ligach. Można to wykorzystać?
– Trzeba! Marcin robi super robotę, organizuje swoje campy, pomaga niepełnosprawnym dzieciakom, weteranom wojennym. A PZKosz uważa, że tego nie powinno się nazywać campami. To już nawet nie jest śmieszne. Dla związku Gortat powinien być kurą znoszącą złote jaja. Fundacje, szkoły Marcina – to wszystko, za jego zgodą, PZKosz mógłby wykorzystać PR-owo. Zamiast tego powstał konflikt. Szkoda gadać.
– W NBA mamy Gortata. Kto za twoich czasów miał potencjał na grę w NBA?
– Adam Wójcik, który był przecież na testach w Los Angeles Clippers. Gdyby nie kontuzje kolana, myślę, że Dominik Tomczyk też dałby radę. Paru by się znalazło, ale wtedy NBA była bardziej zamknięta na obcokrajowców, z Europy wyjeżdżały tylko wybitne jednostki.
– A Maciej Zieliński?
– Takich Maćków Zielińskich było wielu…
– Jak wspominasz trzy lata w NCAA?
– Bardzo dobrze, choć kosmicznej kariery nie zrobiłem, mówiąc delikatnie. Zobaczyłem jednak inny świat i podejście do koszykówki. Organizacja była na trzy razy wyższym poziomie niż teraz w PLK. Skończyłem studia, nauczyłem się języka…
– Słyszałem, że mówisz po angielsku jak Murzyn z Bronxu.
– Tak było, ale co się dziwić skoro na pierwszym roku w szatni było tylko dwóch białych?
– Jak wyjechałeś do USA umiałeś angielski czy uczyłeś się dopiero tam?
– Miałem angielski w liceum i na takim poziomie mówiłem. Kiedy wszedłem pierwszego dnia do szatni i powiedziałem "My name is Maciej", to wszyscy spadli z krzeseł. To był radosny angielski. Języka najlepiej się nauczysz jak musisz. Przebywałem z tymi chłopakami cały czas, do tego dochodziły wykłady, nauka. Nie miałem wyjścia.
– Najlepszy mecz w NCAA?
– Graliśmy z Boston College, zdobyłem 14 czy 16 punktów i wszyscy byli w szoku (śmiech). Dostałem trochę więcej minut niż zwykle, trener widział, że każdy rzut wpada, to trochę pograłem. Średnio jednak grałem jakieś dwie minuty… Ale nie był to czas stracony. Gdy wyjeżdżałem, to w Polsce nikt za bardzo obroną się nie przejmował, a tam mocno nad tym pracowałem. U nas zmienił to dopiero Andrej Urlep.
Z trybun na parkiet leciały ziemniaki, buraki i sklejone rolki papieru.
– Tam grałeś średnio dwie minuty, a po powrocie stałeś się w Polsce gwiazdą.
– Tak się jakoś złożyło (śmiech).
– Najtrudniejszy teren, na którym grałeś i dlaczego Włocławek?
– Stara hala we Włocławku, ten historyczny kurnik. Było gorąco. Muli Katzurin powiedział, że ktoś tam kiedyś zginie. Bezustanna eskorta policji. Przed jednym meczem rozgrzewaliśmy się na połowie gospodarzy, bo na naszą część parkietu z trybun leciały ziemniaki, buraki i sklejone rolki papieru. Zupełnie inne czasy. Jest co wspominać.
– Poproszę o jakąś anegdotę.
– Tam nie było nic śmiesznego, to była walka o przetrwanie. Spaliśmy w Hotelu Wikaryjka i kibice ryczeli nam w nocy pod oknami, żebyśmy nie mogli spać. Pamiętam też za Urlepa, że przyjeżdżaliśmy do Włocławka ze zgrzewkami własnej wody. Wszyscy byliśmy zdziwieni, a trener tłumaczył, że będziemy pili tylko swoją wodę, żeby nas nie otruli.
– Śledząc twoje konto na Twitterze można dojść do wniosku, że cały czas masz nie najlepsze zdanie o włocławskich kibicach?
– Szanuję to, co robią, bo świetnie dopingują swoją drużynę, ale wszyscy wiemy jacy są.
– Wrocławski rynek, feta mistrzowska, Maciej Zieliński bierze mikrofon do ręki i krzyczy do kibiców: "banda Rumunów, Włocławek, banda Rumunów".
– Takie były czasy, zdarzało się. My też nie byliśmy ciepło przyjmowani we Włocławku. Z drugiej strony pamiętam, że jak graliśmy mecze reprezentacyjne w stolicy Kujaw, to doping był znakomity, nawet dla mnie. Żadnych gwizdów ani wyzwisk.
– To najlepszy trener, z którym współpracowałeś?
– Chyba tak. Myślę, że można zaryzykować stwierdzenie, że zmienił polską koszykówkę. Jednak od każdego trenera dużo się nauczyłem. Dobrze wspominam Katzurina, Arkadiusz Koniecki ściągnął mnie z Olsztyna do Wrocławia, więc też wiele mu zawdzięczam.
– Najlepszy gracz przeciwko któremu grałeś?
– W NCAA rywalizowałem m.in. z Alanem Iversonem i Rayem Allenem. Z mojego Providence Friars czterech graczy poszło do NBA: Austin Croshere grał w Indianie, Dickey Simpkins zdobył trzy pierścienie z Chicago Bulls, grał w jednej drużynie z Michaelem Jordanem, do tego Michael Smith i Eric Williams.
– A w Polsce z kim grało się najtrudniej?
– Najwięcej zdrowia kosztowały mnie boje z Igorem Griszczukiem. To była trochę inna koszykówka, łokcie szły w akcje, trzeba było mieć oczy dookoła głowy.
– Poza boiskiem też były jakieś spięcia z legendą Anwilu?
– Absolutnie nie. Zawsze po meczu przybijaliśmy piątkę i tyle. Spotkaliśmy się też kilka razy przy okazji jakichś meczów gwiazd i też było sympatycznie. Obustronny szacunek.
– Zaangażowałeś się w pomoc dla małego Maksia i oddałeś jeden ze złotych medali mistrzostw Polski na licytację.
– Trochę się nad tym zastanawiałem, bo to fajna pamiątka, ale jednak jeśli mogę pomóc, to jest dużo ważniejsze. Oddaję medal z 2001 roku i już myślę o kolejnych.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1024 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (93 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.