20 kwietnia 2018 roku Arsenal ogłosił, że z końcem sezonu zamierza się rozstać z pracującym w klubie od 1996 roku Arsenem Wengerem. Rozwód przychodzi jednak o kilka lat za późno, na czym ucierpiała zarówno reputacja samego menedżera, jak i rozwój prowadzonego przez niego zespołu. Dawny wizjoner odchodzi dziś jak wielki pięściarz, który na własne życzenie przyjął kilka ciosów za dużo.
Gdy po raz pierwszy pojawił się w Londynie, wyglądał jak człowiek z innego świata. Angielska Premier League nie była wtedy taką wieloetniczną mozaiką jak dziś – była środowiskiem zdominowanym przez piłkarzy i trenerów z Wysp Brytyjskich. Trudno w to uwierzyć, ale podczas pierwszego sezonu pracy z Arsenalem Wenger był jednym z zaledwie dwóch trenerskich obcokrajowców w całej w lidze. Radykalna transformacja w tej dziedzinie chyba najdobitniej pokazuje, jak przez niespełna 22 lata jego kadencji zmieniły się futbolowe realia.
Zaczynał w dziwnych okolicznościach. W 1996 roku – po serii słabych wyników w meczach towarzyskich – Arsenal nieoczekiwanie zwolnił Bruce'a Riocha zaledwie na tydzień przed inauguracją ligi. Jako oficjalny powód podano "troskę o dobro klubu w dłuższej perspektywie". Faworytem do objęcia posady był… Johan Cruyff. Wysokie notowania miał także Terry Venables, a pracujący w Japonii Wenger był czarnym koniem w gronie kandydatów.
"Pamiętam to jak dziś – tuż po odejściu Riocha czytałem w gazecie o jego potencjalnych następcach. Venables, Cruyff i jakiś nieznany Francuz. Pomyślałem wtedy jako kibic – to na pewno będzie ten Wenger, bo jego nazwisko nic mi nie mówi. W takich sytuacjach możesz ufać Arsenalowi, że zatrudni najnudniejszego gościa w całej stawce" – wspominał Nick Hornby, pisarz i fan Kanonierów.
W jednym na pewno się pomylił – wiele można zarzucić Wengerowi, ale nudzić się z nim nie można. Szybko przekonali się o tym zawodnicy, którzy do nowego menedżera podchodzili z jeszcze większym sceptycyzmem niż kibice. "Moja pierwsza myśl była taka – co Francuz może wiedzieć o futbolu? W tych okularkach wyglądał bardziej na nauczyciela niż trenera" – komentował po latach Tony Adams, kapitan drużyny.
Szybko okazało się, że nowy szkoleniowiec faktycznie ma zapędy dydaktyczne i planuje rewolucję. Jeszcze przed pierwszym meczem zakazał zawodnikom jedzenia czekolady, co prawie zakończyło się buntem. Wenger był jednak uparty, a nie kryjący słabości do alkoholu piłkarze dostali także zakaz spożywania tradycyjnych pomeczowych drinków.
"Zamiast tego godzinę po końcowym gwizdku spotykaliśmy się na wspólnym posiłku. Wprowadził też rygorystyczną dietę, a wraz z jego przyjściem w klubie po raz pierwszy pojawiły się suplementy i zastrzyki z witaminami" – przyznał Nigel Winterburn, opoka Kanonierów w latach dziewięćdziesiątych.
Wenger zmienił też treningi. Od tej pory jego zawodnicy nie rozstawali się z piłką, która była podstawą każdych zajęć. Wprowadził też rozgrzewkę o 8 rano w dniu meczowym i wiele innych drobiazgów. Choć rdzennie brytyjska szatnia przyjęła go z mieszanymi uczuciami, to z każdym kolejnym miesiącem widać było efekty jego szkoleniowej filozofii. Arsenal odchodził od typowo angielskiego stylu – stawał się drużyną, która coraz lepiej zaczynała sobie radzić w ataku pozycyjnym.
Cudów dokonywali też zatrudniani przez Wengera fachowcy. Osteopata Philippe Boixel był postrzegany przez zawodników jako magik. Martin Keown wspominał, że nigdy wcześniej nie pozwalał się masować. "Nie przemawiała do mnie wizja, że jakiś facet będzie mnie dotykał" – tłumaczył znany z twardej gry stoper. Któregoś razu na jego kolanie pojawiła się bolesna opuchlizna, więc postanowił dać medykowi szansę. "To było niesamowite! Walił mnie rękami po plecach i kolanie – twierdził, że wie gdzie jest źródło bólu. Rzeczywiście – gdy wstałem następnego dnia, to nic mnie już nie bolało!" – zachwycał się Keown.
Dietetycy, masażyści i różnej maści specjaliści pomogli nowemu szkoleniowcowi stopniowo zmienić DNA klubu. Po zakończeniu debiutanckiego sezonu Wenger sprowadził ośmiu nowych zawodników – tylko jeden był Anglikiem. Na Highbury pojawili się między innymi Emmanuel Petit, Nicholas Anelka i Marc Overmars. Efekty przyszły już w kolejnych rozgrywkach – w pierwszym pełnym sezonie pracy Wengera z klubem Kanonierzy sięgnęli po historyczny dublet. Wygrać ligę i Puchar Anglii udało się im dopiero drugi raz w historii.
Arsene Wenger zbudował najlepszy zespół przeciwko któremu przyszło mi grać w Anglii. Drużyna z sezonu 97/98 była niesamowita. Jako jedyna potrafiła nas zmusić do zmiany stylu naszej gry – i niech to będzie najlepszy komplement
Dalszą historię znają wszyscy – rywalizacja Francuza z prowadzącym Manchester United Aleksem Fergusonem przez lata napędzała ligową koniunkturę. Złoty moment w karierze Wengera przyszedł w sezonie 2003/04 – Arsenal został pierwszym i do tej pory jedynym zespołem w historii Premier League, który zakończył rozgrywki bez choćby jednej ligowej porażki.
Trochę trudno w to uwierzyć, ale nigdy potem Francuz ligi już nie wygrał. Udało mu się za to dojść do finału Ligi Mistrzów w 2006 roku, ale tam za mocna okazała się Barcelona. W kolejnych latach szczytem marzeń kibiców Kanonierów była walka o miejsce w TOP 4. Znoszono to z pokorą – w końcu klub budował nowy stadion i musiał zaciskać pasa. Na osłodę doszło kilka triumfów w Pucharze Anglii.
Z roku na roku było jednak coraz gorzej – sezon 2016/17 Arsenal po raz pierwszy za kadencji Wengera ukończył poza czołową czwórką. Jego zespół pierwszy raz nie zakwalifikował się także do Ligi Mistrzów i w obecnych rozgrywkach też będzie o to niezwykle trudno. Jedyna droga wiedzie przez Ligę Europejską, gdzie Kanonierów czeka w półfinale morderczy dwumecz z Atletico Madryt.
Co się zmieniło? Przede wszystkim futbolowe uwarunkowania. Rewolucyjne standardy wprowadzone przez Wengera w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych stały się powszechnie obowiązującym kanonem. Taktyczne ideały Francuza zaczęły żyć własnym życiem w myśli szkoleniowej zdolniejszych strategów. "Wengerball" – bo pod tą nazwą stał się znany preferowany przez niego styl wymiany szybkich podań w budowaniu ataku pozycyjnego – inspirował między innymi tiki-takę Pepa Guardioli i futbolowy "heavy metal" Juergena Kloppa.
W międzyczasie Wengerowi po prostu uciekł świat. Dalej lubi stawiać na młodych piłkarzy, ale ci jakoś przestali się u niego rozwijać. Hector Bellerin kiedyś wydawał się mieć wszystko, by zostać jednym z najlepszych prawych obrońców na świecie. W ostatnich miesiącach gra jednak w kratkę, a więcej miejsca niż jego dobrej formie poświęca się kolejnym fryzurom.
Szkoleniowiec Kanonierów kiedyś słynął ze znakomitego oceniania potencjału zawodników, jednak w ostatnich sezonach stracił transferowe wyczucie. Przez wiele lat nie mógł rywalizować z szastającymi milionami menedżerami innych klubów, więc musiał szukać okazji. Był w tym mistrzem, ale kiedy do jego dyspozycji oddano większe fundusze, to zaczęły mu się przytrafiać spektakularne wpadki.
W 2016 roku za Lucasa Pereza zapłacił około 17 milionów euro. 27-letni wówczas napastnik na starcie otrzymał koszulkę z numerem 9, ale nie dostał prawdziwej szansy. Po roku nie było go w klubie – oddano go na wypożyczenie do Deportivo, które przed rokiem zarobiło krocie na jego sprzedaży. Takich wpadek i nieprzemyślanych decyzji zaczęło się pojawiać więcej.
Mimo to Wenger próbował sprawiać wrażenie, że nadąża za trendami. W styczniu 2015 roku pozyskał Gabriela Paulistę, który wpadł w oko przedstawicielom Arsenalu... dobrymi statystykami przechwytów i wygranych pojedynków główkowych. Liczby okazały się ważniejsze niż to, że zawodnik w ogóle nie mówił po angielsku. Dziś Paulisty w klubie już nie ma.
O wiele bardziej bolesny okazał się dla Arsenalu brak kogoś, kto potrafiłby postawić się Wengerowi. Legenda Francuza sprawiła, że z czasem nie było już miejsca na merytoryczną dyskusję. Niezadowolenie fanów rosło – podobnie jak i tak już kosmiczne zarobki menedżera. Zarabiając około 9 milionów funtów wciąż mieści się w ścisłej czołówce najlepiej zarabiających trenerów na świecie. W samej Premier League na więcej mogą liczyć tylko Jose Mourinho (Manchester United) i Pep Guardiola (Manchester City).
Odejście Wengera to niewątpliwie koniec jednego z ostatnich mitów futbolowego romantyzmu. Nic nie dzieje się jednak bez przyczyny – Francuz uczciwie zapracował na to, by jego pomnikowy wizerunek zaczął się kruszyć. Czy to jego koniec w wielkim futbolu? Trudno w to uwierzyć. Być może spróbuje sił w roli selekcjonera lub dyrektora sportowego. Zwłaszcza w tej drugiej roli mógłby się sprawdzić. Otoczony właściwymi ludźmi – którzy będą potrafili krytycznie podejść do jego pomysłów – może pozostać inspiracją dla kolejnych pokoleń trenerów i piłkarzy.
Kacper Bartosiak
Follow @kacperbart
* cytaty pochodzą z książki Amy Lawrence "Niezwyciężeni. Arsenal w sezonie, który przeszedł do historii futbolu" oraz artykułów "The Guardian"