Dziś kojarzy się przede wszystkim ze wstydliwą porażką z trzecioligowym Chambly w Pucharze Francji, ale 2 grudnia zeszłego roku Francja zamarła. Paris-Saint Germain pokonał beniaminek – RC Strasbourg, zespół o budżecie 16-krotnie mniejszym.
29 maja 2009, Stade de la Mosson, ostatnia kolejka Ligue 2. Goście ze Strasbourga rozpoczynają mecz z Montpellier jako wicelider, ale szybko „przyjmują” dwa gole i już się nie podnoszą – przegrywają 1:2 i spadają na 4. miejsce, a rywal awansuje ich kosztem do Ligue 1. Porażka z Montpellier spowodowała, że Strasbourg pierwszy raz od 18 lat nie zdołał wrócić na najwyższy szczebel przy pierwszym podejściu.
Okazało się, że minimalna przegrana otworzyła najdłuższy okres bez pierwszoligowej piłki w dziejach tego alzackiego klubu. W odmiennych światach znaleźli się boiskowi rywale ze wspomnianego meczu na La Mosson ledwie trzy lata później. Wiosną 2012 roku świętowano i w Montpellier, i w Strasbourgu. W tym pierwszym klubie – po sensacyjnym wydarciu z rąk katarskiego PSG mistrzostwa Francji, zaś w tym drugim – z powodu awansu do czwartej ligi.
Tułaczka
Nie da się szczerze napisać, że nic nie zapowiadało takiego obrotu spraw. Co najmniej od przejęcia Racingu przez Phillippe'a Ginesteta w 2006 roku klubowi brakowało stabilnego kierownictwa, zaś wędrówki między pierwszą a drugą ligą opróżniły kasę. Zarządczy chaos osiągnął apogeum właśnie w 2009, po przegranej walce o awans. Wówczas Ginestet, mimo większościowych udziałów w klubie, zrezygnował z funkcji prezesa, a jego miejsce zajął Leonard Specht – członek mistrzowskiej drużyny Strasbourga z 1979, czyli zdobywców jedynego tytułu w historii klubu. Jako prezes, Specht ściągnął na ławkę emerytowanego Gilberta Gressa – trenera tamtej legendarnej drużyny.
Wyprawa skończyła się kraksą na pierwszym zakręcie: po porażce w otwierającej kolejce sezonu 2009/10 Gress - mówiący wówczas o sobie, że jest „z całą skromnością, najlepszym trenerem na świecie” - wszedł w medialną utarczkę z Ginestetem, której nie miał prawa wygrać. Pracę stracił i trener, i dawny podopieczny – pomysłodawca jego zatrudnienia. Na fotel prezesa wrócił szykujący się do sprzedaży klubu właściciel, a drużynę do końca sezonu prowadził trener bramkarzy w sztabie Gressa, Pascal Janin. Tym razem przegrana w ostatniej kolejce przesądziła o spadku Alzatczyków do Championnat National (trzecia liga).
Korzystając z zamieszania Ginestet sprzedał klub konsorcjum, którego większościowym udziałowcem miał być tajemniczo przedstawiony na pierwszej konferencji nowych władz "pan Jafar”. Rządy Jafara Hilaliego, wątpliwej reputacji biznesmena specjalizującego się ponoć w doradztwie finansowym (dalszy rozwój wypadków w RCS każe podać te kompetencje w wątpliwość) sprawiły, że trybuny rzewnie zapłakały za powszechnie nielubianym Philippem Ginestetem. Pod nowym kierownictwem klubowi przez trzy lata prezesowało pięciu różnych ludzi (w tym Hilali), ale żaden nie zdołał powstrzymać postępującego rozkładu.
W sezonie 2010/11 piłkarze Strasbourga rozdrapali w sercach kibiców jeszcze świeżą ranę sprzed dwóch lat. Do wydostania się z National zabrakło trzech punktów – Guingamp zepchnęło Racing poza podium w ostatniej kolejce. Tym razem w finałowej serii klub nie miał już losu w swoich rękach – ten zależał tylko od wyniku spotkania Rouen-Guingamp. Przed meczem Jafar Hilali zamieścił więc na oficjalnej stronie zespołu oświadczenie, w którym obiecywał graczom Rouen 200 tysięcy euro premii za pokonanie rywala Strasbourga. Federacja uznała taką motywację innej drużyny za niesportową i zażądała usunięcia informacji, a Rouen przegrało mecz.
Budżet Strasbourga nie był przygotowany na kolejny rok poza Ligue 2. Klub nie przeszedł kontroli DNCG (komisji nadzorującej finanse klubów, bodaj najbardziej rygorystycznego organu tego typu w Europie) i federacja zdecydowała o likwidacji. Po długich negocjacjach z FFF Strasbourg zdołał się uratować i wywalczył prawo gry w CFA2 (piąty szczebel rozgrywek).
Sprzedaż wydmuszki
Dotychczasowi właściciele, zniechęceni piętrzącymi się problemami, odstąpili klub – a właściwie markę, bo graczy już nie było, a klubowe obiekty dawno odsprzedano miastu – Frédéricowi Sitterle'owi. Przedstawiał się jako kibic-idealista gotów zrobić wszystko, by odbudować RCS. Szybko okazało się, że jego intencje nie są czyste – doradcy, którzy mieli pracować za darmo, wyprowadzali z klubu spore pensje, a Sitterle rysował się jako mało transparentna postać: narastały pogłoski, jakoby nie był nawet faktycznym właścicielem. Funkcję prezesa pełnił tylko między październikiem a grudniem 2011 – później usunął się w cień i przestał finansować Strasbourg.
Zebrani w „nowym” klubie piłkarze – grono bezrobotnych graczy i chłopaków z akademii – nic sobie nie robili z zamieszania wokół szefa. W premierowym starcie w piątej lidze zapewnili sobie awans, a w sezonie przegrali tylko dwukrotnie. Źródła sukcesów i odporności zawodników na administracyjne kłopoty trzeba upatrywać w fanatycznym wsparciu kibiców: Strasbourg nie miał już pieniędzy, szczęścia ani zawodowstwa, ale oni trwali i zapewniali zespołowi wsparcie, jakiego Championnat de France amateur de football 2 nie widziała. Mecze z postrachami klepisk niemiecko-francuskiego pogranicza pokroju Illzach Modenheim czy SC Schiltigheim śledziło z trybun La Meinau czasami prawie 10 tysięcy widzów.
Mąż opatrznościowy
Z zapewnionym statusem czwartoligowca Strasbourg wkroczył w nową epokę. Z rąk kolejnych francuskich Meresińskich przerzucających się legendarnym klubem jak gorącym kartoflem wybawił RCS Marc Keller – dyrektor Racingu w latach 2001-06, a wcześniej przez wiele lat jego piłkarz.
Jeszcze nim rozpoczął akcję ratunkową był symbolem minionych, lepszych czasów alzackiej piłki. U progu lat 90. rozkochał w sobie trybuny La Meinau jako skuteczny ofensywny pomocnik. Wówczas do spółki m.in. z późniejszym graczem Chelsea Frankiem Leboeufem i trzykrotnym królem strzelców Ligue 2 Didierem Monczukiem przerwał trzyletni pobyt Strasbourga poza pierwszą ligą (wówczas: najdłuższy w historii). Chociaż porywał fanów grą, pseudonimu dorobił się poza boiskiem: ponieważ godził piłkarstwo ze studiami na Wydziale Nauk Ekonomicznych i Zarządzania Uniwersytetu Strasburskiego, bywał w środowisku nazywany „Kujonem”. Ówcześni szydercy nie mogli przewidzieć, że dyplomem ekonomisty Marc z czasem przysłuży się klubowi bardziej niż golami.
Wiedzę wykorzystał w służbie Strasbourga już na początku XXI wieku. Chociaż piastował wtedy tylko funkcję dyrektora sportowego, w praktyce szybko wyrósł na najważniejszą osobę w RCS. Jako zarządca znów wprowadził drużynę do L1, przyczynił się do zdobycia dwóch trofeów (Pucharu Francji w 2001 oraz Pucharu Ligi w 2005) i poprawił działanie akademii, która za jego kadencji wyszkoliła m.in. Morgana Schneiderlina, Kevina Gameiro, Habiba Bellaida i Ricardo Faty'ego. Najbardziej rozpoznawalny z tej grupy Schneiderlin w 2014 roku odebrał Kellerowi miano ostatniego rdzennego Alzatczyka, jaki zagrał w pierwszej reprezentacji Francji. Do dziś pozostaje 21-letni rekord Marca jako ostatniego alzackiego strzelca gola dla nardowej.
Kiedy w 2012 Marc Keller wrócił do RCS i wyrwał klub z rąk wątpliwej wiarygodności przedsiębiorców, zgromadził wokół siebie nowych, godnych zaufania inwestorów: Egona Gindorfa (leciwego biznesmena i dawnego prezesa klubu), Ivana Haška (byłego gracza i trenera klubu) oraz Sebastiana Loeba (pochodzącego z Alzacji 9-krotnego mistrza WRC). Za mozolną odbudowę zabrał się więc z pomocą ludzi wyraźnie związanych ze Strasburgiem i regionem. Udało mu się także zdobyć wsparcie władz Alzacji – aby zaakcentować wdzięczność za nie i podkreślić swą lokalną tożsamość, klub zmienił nazwę na RC Strasbourg Alsace.
Już z Kellerem u steru Racing powtórzył sukces z piątej ligi i również z czwartej wydostał się w premierowym podejściu. Powrót do National oznaczał, że można było zacząć poważnie myśleć o odzyskaniu profesjonalnego statusu. Na trzecim szczeblu Strasbourg wciąż był amatorski, ale skoro poważna piłka była w zasięgu wzroku, to dało się wreszcie przyciągnąć na La Meinau zawodowców i roztoczyć przed nimi wizję wspólnego, triumfalnego powrotu do elity. Rzeczywiście udało się wówczas położyć fundament pod dzisiejszy, pierwszoligowy zespół: w kadrze Racingu przetrwało do dziś ośmiu zawodników sprowadzonych w rok od awansu z CFA do trzeciej ligi.
Cokolwiek Marc Keller opowiadał przyszłym graczom klubu, by przekonać ich do pomysłu, najprawdopodobniej znacząco minął się z prawdą. Gdyby przy podpisaniu kontraktów powiedział Dimitriemu Liénardowi (dołączył do RCSA w 2013) i Stevenowi Bahokenowi (2014), że asysta tego pierwszego i gol drugiego dadzą pewnego dnia zwycięstwo nad dysponującym 500-milionowym budżetem PSG wzięliby go w najlepszym przypadku za faceta obdarzonego literacką wyobraźnią. Swoją drogą, nawet przekonanie ich, że najdroższy piłkarz świata, Neymar, będzie grał właśnie w Paryżu, mogłoby wówczas być trudne.
Bez wychowanków…
Paradoksalnie kadra klubu jeszcze stosunkowo niedawno słynącego z akademii nie może się dziś poszczycić wychowankami. Z drugiej strony, więź z Racingiem zawodników takich jak Liénard i Jeremy Grimm, którzy grają tu od powrotu RCSA z czwartej do trzeciej ligi, jest zapewne bardziej wartościowa niż związek wychowanka i wieloletniego gracza z klubem nieprzerwanie grającym na najwyższym szczeblu.
Strasbourg miał w szeregach piłkarza, który stanowił pomost między grą w piątej lidze, trzyletnim pobytem w National i zaskakującym awansem do pierwszej ligi z pozycji beniaminka Ligue 2. Steven Keller (zbieżność nazwisk z prezesem RCSA przypadkowa) uczył się futbolu w centre de formation Strasbourga od 10. roku życia, a jako 19-latek został podstawowym graczem drużyny walczącej o czwartą ligę. Jako stoper odegrał ważną rolę w powrocie do National. Wtedy grę zaczęły utrudniać mu kontuzje – w tym uraz więzadła krzyżowego, który po pierwszej operacji już zawsze dawał się we znaki. Ostatni raz zagrał w piłkę w grudniu 2016 roku, w meczu rezerw. Gdy podjął decyzję o zakończeniu kariery, Racing powierzył mu opiekę nad młodymi piłkarzami wchodzącymi do zespołu.
Nekrolog
Historycznego, grudniowego zwycięstwa nie było mu dane zobaczyć. 30 października klub wydał ponure oświadczenie: „Racing stracił jedno ze swoich dzieci. Po długiej chorobie, której opierał się z charakterem, jakim zawsze się odznaczał, zmarł dzisiaj Steven Keller”. Przyczyna śmierci 25-latka nie została upubliczniona.
Jego pamięć została uczczona 18 listopada minutą ciszy przed meczem z Rennes na La Meinau. Strasburczycy godnie pożegnali przyjaciela – robiąc swoje. Obeszli się z Bretończykami tak, jak z wieloma innymi bogatszymi rywalami: zwyciężyli grając ładną, otwartą piłkę, godną zespołu znacznie silniejszego niż trzeci najbiedniejszy klub Ligue 1, skazywany przed sezonem na błyskawiczny powrót do drugiej ligi.
Jak na optymistyczny finisz trudnej historii, sezon 2017/18 Strasbourga jest mocno naznaczony tragicznymi wydarzeniami. 1 marca 2018 w opowieść o alzackim zespole znów wtrąciła się śmierć – tego dnia zmarł Walter Luzi, założyciel trzecioligowego FC Chambly oraz ojciec prezesa i trenera klubiku. 77-latek już od tygodnia przebywał w szpitalu, ale wskutek przykrego zbiegu okoliczności odszedł kilka minut po tym, jak jego klub odniósł największy sukces w historii.
Strasbourg tak oswoił się z przypisywaną mu od początku rozgrywek rolą chłopca do bicia, że postawiony na pozycji zdecydowanego faworyta zwyczajnie musiał się pogubić. Mecz z malutkim Chambly – klubem o dwa lata młodszym od kapitana RCSA, Ernesta Seki – miał być formalnością, po odbębnieniu której Alzatczycy zostaliby półfinalistami Pucharu Francji. Gol Lassany Doucouré z 83. minuty zburzył przewidywany scenariusz: Strasbourg doznał upokorzenia, jakie przeżył przez nich PSG i przegrał z niemal 16-krotnie biedniejszym rywalem. Nie wszyscy fani RCSA pogrążyli się w rozpaczy. Porażka ulubionego zespołu nie zepsuła humoru 25-letniemu Jordanowi Gasserowi, pochodzącemu z Haguenau (rodzinnego miasta Sebastiana Loeba) lewemu obrońcy Chambly: - Dla kibica Strasbourga to ogromny powód do dumy. Cała moja rodzina była na trybunach, a mama przez emocje straciła przytomność i przegapiła ostatnie pięć minut.