Treningi zaczynała od… wrotkarstwa i jeszcze rok temu była na mistrzostwach Europy w tej dyscyplinie. Teraz jest jedną z największych nadziei w biegach narciarskich. Doskonale radzi sobie w sprincie, w którym punktowała na Pucharze Świata, a na mistrzostwach świata juniorów w Lahti wywalczyła srebrny medal. W przyszłości spróbuje poprawić osiągnięcia swojej idolki i trenerki – Justyny Kowalczyk. Poznajcie Monikę Skinder – jedną z największych nadziei polskich sportów zimowych.
Urodziła się w Tomaszowie Lubelskim, a skoro Tomaszów, to… wrotkarstwo. To właśnie od tej dyscypliny zaczęła swoją przygodę ze sportem – i to całkiem przypadkowo. Na zajęcia trafiła w wieku siedmiu lat. – Ciocia chciała zapisać kuzyna, a ja miałam być wsparciem dla niego, żeby nie chodził tam sam. Po paru latach on się wykruszył, a ja zostałam… – wspomina.
Rolki, choć zdecydowanie bardziej kojarzyć mogą się z jazdą na łyżwach niż na nartach, dały jej sporo. – Przede wszystkim koordynację, duże możliwości ruchowe i dobrą kondycję – tłumaczy. – Na rolkach dużo startowałam w sprintach, a na treningach skupialiśmy się na krótkich, szybkich odcinkach. To zaprocentowało w sezonie zimowym – dodaje.
Skinder radziła sobie w tej dyscyplinie naprawdę dobrze. Na tyle, że… wygrywała z zawodniczkami, które dziś są w młodzieżowej reprezentacji łyżwiarstwa szybkiego. W pokonanym polu nie raz zostawiała choćby Natalię Jabrzyk czy… Karolinę Bosiek.
Byłaby znakomitą łyżwiarką?
– Trzeba przyznać, że wrotkarstwo różni się znacząco techniką od łyżwiarstwa szybkiego. Jakbym miała przejść na łyżwy, trudno byłoby nauczyć się techniki. To coś innego, niż w wrotkarstwie szybkim – przyznaje. Możliwość zmiany dyscypliny jednak była. W trzeciej klasie gimnazjum Skinder była namawiana do rozpoczęcia ścigania na lodzie.
– Jeden z trenerów zapytał się mnie, czy nie chciałabym spróbować w łyżwiarstwie, ale zdecydowanie bardziej kręciły mnie narty – wyjaśnia. – Muszę przyznać, że nie lubię startów interwałowych. Preferuję biegi w grupie i rywalizację "bark w bark". W łyżwiarstwie tego nie ma – tylko jeżdżenie w kółko… są jedynie biegi masowe. We wrotkarstwie dzieje się więcej – stwierdza.
Z tego względu właśnie na wrotkach jeździło jej się najprzyjemniej i to tam osiągała fenomenalne wyniki, które… pozwoliły jej się nawet zakwalifikować do kadry narodowej. Otrzymała powołanie na mistrzostwa Europy, które w zeszłym roku rozgrywane były w Portugalii. Wystartowała w jeździe szybkiej. – Jestem bardzo zadowolona z tego, że mogłam tam pojechać i zebrać kolejne super wrażenia. Była to też wielka nagroda, bo w tamtym momencie wiedziałam już, że będą to chyba moje ostatnie zawody na rolkach i niebawem będę musiała z tym skończyć. To był już moment, w którym całkowicie przechodziłam na narty – opowiada.
Mimo dobrych wyników, Skinder musiała porzucić rolki dla dyscypliny, której poświęciła się w całości – biegów narciarskich. Te zaczęła trenować już w wieku ośmiu lat w… bardzo naturalny sposób. – Mój klub prowadził też zajęcia z narciarstwa. Było to dość normalne, że latem jeździliśmy na rolkach, a zimą – na nartach – opowiada. W ten właśnie sposób rozpoczęła się kariera jednej z najbardziej utalentowanych zawodniczek w kraju.
– Na rolkach cała praca polega na wykorzystywaniu nóg, na nartach pracuje tak naprawdę całe ciało. Jest znacząca różnica – tłumaczy Skinder. Z tego względu powołanie do narciarskiej kadry oznaczało rozstanie z wrotkarstwem na dobre. – Jedynie w sezonie letnim zamieniam narty na nartorolki – śmieje się zawodniczka.
Nie tylko sprint
– Jak widać po moich dotychczasowych rezultatach, sprinty wychodzą mi najlepiej. Ale dystanse też lubię biegać i staram się nie uciekać od dłuższych biegów i w nich startować – określa się sama. Jeśli chodzi o techniki jazdy – obydwie jej pasują, choć ostatnimi czasy lepiej czuje się w "klasyku". – W sezonie przygotowawczym trener Wierietielny i Justyna Kowalczyk bardzo pilnowali naszej techniki na każdym treningu. Zdecydowanie zrobiłam od progres w tym stylu – mówi.
Choć nie nastawia się wyłącznie na sprint, to właśnie w tej konkurencji jak dotychczas radzi sobie najlepiej. Ma już za sobą debiut na Pucharze Świata. – To na pewno fajne doświadczenie – stać na trasie obok takich zawodniczek. No i wielkie zaskoczenie, że mogłam wejść do "trzydziestki" – opowiada. Póki co punktowała raz, na zawodach w Dreźnie.
Swoją moc w sprincie pokazała już także na mistrzostwach świata juniorów. Tam… zdołała wyrównać rezultat Kowalczyk z 2003 roku, zdobywając srebrny medal.
Po upragniony medal…
Choć kwalifikacje przebrnęła jak burza, już w ćwierćfinale pojawiły się kłopoty. Wszystko ze względu na… upadek. – Na szczęście nie oznaczał on dla mnie końca marzeń. Po jakimś czasie udało mi się dogonić rywalki i włączyć się w walkę. Przez chwilę była niepewność, ale w głowie miałam tylko to, żeby je dogonić i walczyć dalej – mówi Skinder.
Dalej wszystko poszło tak… jak miało być. – Półfinał przebiegł raczej spokojnie – tak, jak zaplanowałam. Ważne było dla mnie trzymanie się czołówki, aby na ostatnich metrach na spokojnie wywalczyć awans do finału. W samym finale wiadomo – to już była czyta walka do samego końca i wykorzystanie swoich ostatnich sił – opowiada.
– Moim celem był finał. Wiadomo, zawsze gdzieś pojawiają się myśli o medalu, bo to marzenie każdego zawodnika. Ale to finał był spełnieniem moich oczekiwań i już po awansie do niego się cieszyłam – zaznacza. – W momencie, gdy przekroczyłam linię mety finału miałam tylko myśl, że się udało. Byłam tak szczęśliwa… Tego nie da się opisać. A chwilę później myślałam już tylko o tym, żeby wrócić do pokoju, wziąć gorący prysznic, położyć się do łóżka, bo zmęczenie dawało już się we znaki – dodaje.
Kolejny medal już w lutym?
Polscy kibice mogą mieć całkiem zasadne nadzieje, że srebrny medal mistrzostw świata juniorów to tylko początek wspaniałej kariery, pełnej sukcesów. Sama zawodniczka mocno stąpa jednak po ziemi i nie chce wybiegać zbyt daleko w przyszłość. Skupia się na treningu, a w głowie ma już… bieg sztafetowy. To właśnie nim zakończy udział na mistrzostwach świata juniorów. – Chcemy osiągnąć jak najlepszy wynik jako drużyna – pokazać, na co pracowałyśmy cały sezon przygotowawczy. Ja chcę dać z siebie po prostu wszystko i jeśli to zrobię, każdy wynik będzie zadowalający. Myślę, że pierwsza "szóstka" byłaby bardzo dobrym wynikiem – zaznacza.
Plany na końcówkę sezonu ma jednak również niezwykle ambitne. – Po Lahti wracamy na chwilę do Polski. Po tym krótkim czasie będę jechać na EYOF (Olimpijski Festiwal Młodzieży Europy – przyp. red.) i tam mam założone swoje cele. Nie będę ich zdradzać – zobaczymy, co uda mi się tam osiągnąć. Po EYOF mam nadzieję, że uda mi się wystąpić na mistrzostwach świata seniorów. Tę imprezę potraktuję jako nagrodę i nie będę zakładać jakichś celów. Po prostu będę chciała pokazać na co mnie stać – zdradza.
Na EYOF (9-16 lutego) rozgrywany będzie sprint, bieg na 7,5 kilometra stylem klasycznym i na 5 kilometrów stylem łyżwowym, a także sztafeta. Skinder pobiegnie na pewno w pierwszej z konkurencji. Jej udział w kolejnych zależy od decyzji trenerów.
– Nie mogę obiecać medalu, bo sprinty są zazwyczaj nieprzewidywalne. Zawsze może zdarzyć się wywrotka albo złamany kij, a to praktycznie wyklucza z rywalizacji o medal – tłumaczy. Nie ulega jednak wątpliwości, że podium jest w zasięgu Polki. Na imprezie w Sarajewie wystartuje zdecydowanie mniejsze grono zawodniczek, niż na mistrzostwach świata juniorów. – Będzie tam mój rocznik i rocznik młodsze. W Lahti startowały jeszcze zawodniczki rok i dwa lata ode mnie starsze – wyjaśnia Skinder.
Cel: igrzyska
EYOF i mistrzostwa świata to najbliższe plany. A co dalej? – Moim marzeniem, jak u każdego sportowca, jest złoty medal olimpijski – mówi pewnie. Aby go osiągnąć, musi trenować. To ma okazję robić pod okiem trenera Wieretielnego i… swojej idolki z dzieciństwa. – Osoba Justyny Kowalczyk, która jest naszą królową nart, zachęciła mnie do tego, żeby uprawiać dalej narciarstwo. Teraz mam zaszczyt na co dzień przebywać z nią na zgrupowaniach. Dla mnie to ogromna szansa. Jedyne co, to mogę trenować, cieszyć się z tego i słuchać uwag, które do mnie kieruje – mówi.
Zapytana o to, jak trenuje się z Kowalczyk, odpowiada jednym słowem: ciężko. – W porównaniu do zeszłego roku zdecydowanie więcej trenuję i widać tego rezultaty. Mam nadzieję, że to zaprocentuje na przyszłe lata, choć zapewne w przyszłości treningi będą jeszcze cięższe – dodaje po chwili. Nie ma jednak wątpliwości, że tylko mocny trening może zaprowadzić ją na szczyt.
– Srebrny medal MŚJ będzie mnie mobilizował do dalszej pracy. Uświadomiłam sobie, że mogę osiągnąć sukces, a ciężką pracą można osiągnąć jeszcze więcej. W złych momentach będę sobie przypominać ten medal, pracę jaką wykonałam, żeby go osiągnąć i to będzie mnie mobilizować, żeby dalej pracować – mówi.
Choć ma 17 lat, już może poszczycić się bardzo dobrymi wynikami i medalem wielkiej imprezy. Dalszy trening ma sprawić, że w przyszłości stanie się jeszcze lepsza, niż jej idolka i trenerka. Czy uczeń przerośnie mistrza? Odpowiedź na to pytanie poznamy zapewne za kilka lat…