Trener, który styczność z wielką piłką miał tylko jako asystent w PSV i szkoleniowiec rezerw Bayernu. Drużyna będąca miksem piłkarzy rozpoczynających karierę z tymi, którzy sposobią się do jej zakończenia. I styl gry, na który z dumą spogląda z góry Johan Cruijff. Tak w telegraficznym skrócie można opisać zespół, który we wtorek zachwycił świat zdobywając Santiago Bernabeu.
W latach 90. wyjazdy do Amsterdamu niemal z miejsca skazywane były na niepowodzenie, a grasująca po Europie szajka zdolnych piłkarzy Ajaksu budziła obawy najzamożniejszych klubów. Jak kontynent długi i szeroki, od Aten, przez Madryt, aż po po Turyn, wychowana nad rzeką Amstel generacja wzbudzała podziw i uznanie. Grali w piłkę widowiskowo i efektownie, z charakterystyczną dla młodzieży fantazją i polotem. A przy tym, co najważniejsze, skutecznie. W sezonie 1994/95 Joden poradzili sobie ze wszystkimi rywalami na drodze do finału Ligi Mistrzów, a wisienką na torcie było pokonanie w Wiedniu Milanu (finał wygrany po bramce 19-letniego wówczas Patricka Kluiverta). Rok później Holendrzy znów w majowy wieczór stanęli w meczu o tę samą stawkę naprzeciwko Włochów, ale tym razem tych z Turynu. Przegrali po rzutach karnych, a zdolna młodzież stopniowo zaczęła się rozjeżdżać po Starym Kontynencie.
Produkująca taśmowo perełki akademia De Toekomst wciąż jednak pracowała na najwyższych obrotach, podobnie zresztą jak dział skautingu wnikliwie przeczesujący boiska Europy. Pozwoliło to w kolejnych latach zahaczyć jeszcze o półfinał Champions League, a już w XXI. wieku incydentalnie, jak się miało wkrótce okazać, zagrać w ćwierćfinale i w 1/8 finału. Wówczas w Amsterdamie pałeczkę przejęło kolejne pokolenie – już nie z Seedorfem, Davidsem, Overmarsem czy braciami De Boer w składzie, ale z van der Vaartem, Sneijderem, Ibrahimoviciem czy de Jongiem. Do sukcesów poprzedników nawiązać się jednak nie udało, a gdy młodzi i głodni sukcesów postanowili kontynuować karierę za granicą, Ajax znalazł się w zapaści.
Przez lata ten najbardziej utytułowany klub w kraju nie potrafił odnaleźć mapy, która w latach 90. prowadziła do sukcesów na arenie międzynarodowej. Bywał Ajax raz lepszy, raz gorszy, ale ten kryzys odbił się nawet na rywalizacji w Eredivisie. Podczas gdy Joden między 2004 a 2011 rokiem nie wygrali ani razu mistrzostwa, na południu kraju, w niewielkim Eindhoven, wyrósł zespół, który przejął palmę pierwszeństwa i nie dość, że regularnie uzupełniał gablotę, to jeszcze coraz śmielej radził sobie na Starym Kontynencie (1/8, 1/4 i 1/2 finału w latach 2005-2007).
Poważne próby odbudowy zaczęto realizować w tej dekadzie. W 2011 roku udało się wrócić na tron i utrzymać na nim miejsce przez cztery lata. Od tamtego czasu Ajax jest co prawda wiecznie drugi, ale coś ewidentnie drgnęło w próbach postawienia na nogi kolosa, który w latach 90. rozdeptywał rywali bez litości, a w ostatnim czasie to raczej on był rozdeptywany. Tryby maszyny znów zostały naoliwione, a De Toekomst pracuje na najwyższych obrotach.
Pierwsze optymistyczne sygnał pojawiły się już dwa lata temu – w sezonie 2016/17 piłkarze z Amsterdamu dotarli do finału Ligi Europy. Po drodze uporali się z Kopenhagą, Lyonem i Schalke, a ważne były nie tylko wyniki, ale i styl. Jeżeli bowiem o jakichś klubach można mówić, że mają swoje DNA i zakorzeniony od lat charakter, to między innymi o Ajaksie. Odkąd Cruijff naznaczył ten zespół niecodziennym spojrzeniem na futbol, chęcią tłamszenia rywala i wprawiania w zachwyt widzów, zespół z Amsterdamu już zawsze chciał grać widowiskowo, ofensywnie z polotem.
Udało się to, gdy trenerem był Peter Bosz. On z kolei nigdy nie ukrywał, że przez całą karierę trenerską wzorował się na nieżyjącej już legendzie z Amsterdam ArenA i nie zamierzał burzyć swoich ideałów w żadnej z prowadzonych drużyn. Prowadzeni przez niego Joden rzeczywiście przyciągali widzów na trybuny jak magnes, a grający efektownie skład, zbudowany z młodych piłkarzy, odbił się dopiero od muru wybudowanego w finale LE przez Jose Mourinho prowadzącego wówczas Manchester United. Czego zabrakło? Między innymi wyrachowania i doświadczenia, czyli tego, co okazało się nieocenione w Madrycie, gdy w nerwowych momentach zawodnicy utrzymywali głowę na karku i pragmatycznie wypunktowywali rywala opartego już o liny i słaniającego się na nogach.
Wbrew pozorom bowiem dzisiejszy Ajax to nie tylko piłkarze na dorobku, którzy dopiero wypływają na głębokie wody i tak naprawdę niewiele w dorosłej piłce widzieli. Owszem, są i tacy. Ale tym razem wspiera ich zastęp zawodników z bagażem doświadczeń tak wielkim, że mogliby obdzielić nimi kilku kolegów siedzących ramię w ramię w szatni. Średnia wieku drużyny, która we wtorek pokonała 4:1 Real, wyniosła 24,9, co na tle innych drużyn o podobnym potencjale wcale nie rzuca na kolana i między innymi to może się okazywać kluczem do tak dobrej gry ze znacznie mocniejszymi drużynami (bo przecież w fazie grupowej Joden świetnie zaprezentowali się w dwumeczu z Bayernem Monachium).
Ajax jest idealną mieszanką rutyny z młodością. Z jednej strony są więc 19-letni Matthijs de Ligt, dwa lata starszy Frenkie de Jong, 22-letni Andre Onana czy jego rówieśnik, David Neres. Z drugiej jednak fundament szatni tworzą 35-letni Klaas-Jan Huntelaar, 30-letni Dusan Tadić, 32-letni Lasse Schoene czy 28-letni Daley Blind. Gdy więc trzeba i okoliczności temu sprzyjają – Joden prezentują radosny futbol pełen fantazji i błyskotliwości. Ale są też chwile, gdy piłkę trzeba przytrzymać, akcję spowolnić, a na gorące umysły nałożyć lodu. I wtedy do akcji wkraczają piłkarze, którzy zbliżają się nieuchronnie do mety, a presja kibiców, napięta atmosfera i wielkie nazwiska naprzeciwko nie wywołują nerwów.
Piłkarze piłkarzami, ale ktoś jednak musi nimi kierować. A ta osobą jest ten Hag, którego CV na pierwszy rzut oka nie rzuca na kolana. Ma 49 lat, karierę przeciętnego holenderskiego obrońcy, która nie wyściubił nosa poza Eredivisie i doświadczenie szkoleniowe zbierane w Utrechcie, Go Ahead Eagles i rezerwach Bayernu oraz w PSV Eindhoven (w roli asystenta). Jest jednak człowiek idealnie wpisującym się w wizję rozwinięta w Amsterdamie przez Cruijffa, a i nauczycieli spotkał na swojej drodze nie była jakich. Między innymi... Pepa Guardiolę.
Chłonąć wiedzę przekazywaną przez Hiszpana, ten Hag mógł przez dwa lata pracy przy Saebener Strasse. – Pracowałem z drugą drużyną, ale często uczestniczyłem w zajęciach pierwszej i obserwowałem piłkarzy Bayernu. Byłem pod wrażeniem ich zaangażowania. Oczywiście, są profesjonalnymi piłkarzami i za to im się płaci, ale wielu z nich wygrało już w trakcie kariery tak dużo, że mogliby stracić motywację do ciężkiej pracy. Tymczasem Manuel Neuer, Philipp Lahm czy Arjen Robben – każdy z nich wyglądał, jakby chciał znów i znów przesuwać granicę swoich możliwości – wspominał tamten czas.
"Jest komunikatywny, dużą uwagę przykłada do indywidualnej pracy z piłkarzami, szuka elastycznych rozwiązań i nie chce przywiązywać się do jednego systemu. Dużo nauczył się od Guardioli, często rozmawiali ze sobą, wymieniali uwagi, dzielili się spostrzeżeniami. Mało który trener zwraca tak wielką uwagę na detale swojej pracy" – opisywał go na łamach "Bilda" dziennikarz, Sven Westerschulze.
Teraz ten Hag pisze swoją historię. Na razie jego zespół zachwyca na arenie europejskiej i po 16 latach awansował do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. I wcale nie jest powiedziane, że ta historia potrwa jeszcze tylko 180 minut, bo z tak grającym zespołem, który zdolny był rozbić na wyjeździe obrońcę trofeum, wszystko się może zdarzyć.