Piłkarstwo polskie zaczęło swą historię powojenną od meczu z Węgrami. I kto wie, czy dzisiejszy mecz nie jest ostatni przed wojną – powiedział płk Glabisz. Adolf Hitler go wtedy nie słyszał, ale... pułkownik nie pomylił się.
Niedziela, 27 sierpnia 1939 roku. W bramce Krzyk, dalej Szczepaniak, Giemsa, Góra, Jabłoński, Dytko, Jaźnicki (Baran), Cebula, Piątek, Wilimowski, Cyganek. Na oczach 20 tysięcy kibiców wyszli na Stadion Wojska Polskiego w Warszawie, przy Łazienkowskiej, tam gdzie dziś słychać "Sen o Warszawie". Przyjechali Węgrzy, finaliści mistrzostw świata z 1938 roku. Jeszcze nie "Złota jedenastka" Sebesa. Tylko "srebrna" Karola Dietza i Alfreda Schaffera. To miał być mecz towarzyski, może i wygrany, ale bez tak uderzającej symboliki.
Austriacy w III Rzeszy
Węgrzy, wicemistrzowie z Francji z 1938 roku. Polacy też wystąpili w tych mistrzostwach, trzecich w międzywojniu. 5 czerwca '38 przegrali z Brazylią w 1/8 finału po dogrywce 5:6, ale... Ernest Wilimowski wygrał ze słynnym Leonidasem. Strzelił cztery gole, Brazylijczyk trzy. Takie były czasy, że Węgrzy za rywala mieli Holenderskie Indie Wschodnie, a Szwajcarzy grali z III Rzeszą. Zremisowali, więc mecz powtórzono; ktoś musiał grać dalej. Politycy III Rzeszy karmili sukcesami sportowymi społeczeństwo, przykładem igrzyska olimpijskie z 1936 roku, ale piłka coraz mniej ich obchodziła. W Europie wrzało. Niecałe trzy miesiące przed mistrzostwami doszło do Anschlussu, aneksji terytorium. Stąd Austriacy w reprezentacji III Rzeszy...
Węgrzy byli wtedy potęgą. Polacy rzadko wygrywali. Najczęściej w 1937 roku, roku, w którym były eliminacje mistrzostw świata. 4:0 u siebie z Jugosławią wystarczyło, żeby pojechać do Francji. Wicemistrz świata – wymarzony rywal, żeby sprawdzić się w meczu towarzyskim. Jednym z paru, które polscy piłkarze mieli rozegrać u schyłku lata, wyjątkowego dusznego w Europie, zwłaszcza zachodniej.
Płynie nieprzerwana fala...
"...Na Downing street w Londynie tłumy ludzi oczekują relacji z posiedzenia gabinetu...
...W Berlinie gauleiterzy i członkowie parlamentu" antyszambrują, gotowi na każde skinienie wodza przyklasnąć decyzjom i potwierdzić je w imieniu niemieckiego narodu...
...Paryż ze swoistym humorem przyjmuje zarządzenie obrony przeciwlotniczej...
...W Rzymie pytyjskie wypowiedzi, narady duce z generalicją...
A w Warszawie? Ulicą Łazienkowską sunie auto za autem! Płynie nieprzerwana fala ludzi, by... zdążyć na początek meczu Polska – Węgry!"
Tak w poniedziałek 28 sierpnia 1939 roku "Przegląd Sportowy" ujął klimat przedwojennych europejskich stolic myślących o wojnie i przedwojennej Warszawy spieszającej na mecz. 23 sierpnia zawarto przecież Pakt Ribbentrop-Mołotow.
16:30, drużyny juniorów schodzą po przedmeczu. W białych spodenkach i dresach w kolorze bordo wyłaniają się Węgrzy. Coraz głośniejsze oklaski – wychodzą Polacy. Białe spodenki, białe koszulki.
Pierwsza połowa.
14. minuta. Gyetvai centruje, Zsengeller "stopuje i strzela z bliska pod sztangę".
30. minuta. Toldi podaje, Adam strzela. 0:2.
33. minuta. Dytko do Piontka (zmienił nazwisko na Piątka), Piontek głową do Wilimowskiego,
Wilimowski nad bramkarzem. 1:2.
Druga połowa.
19. minuta. Piontek do Wilimowskiego, Wilimowski mia obrońcę, strzela w kierunku narożnika. 2:2.
28. minuta. Baran strzela, Biro odbija ręką w polu karnym. Z 11. metrów trafia Piontek. 3:2.
30. minuta. "Piontek wystawia Wilimowskiego, ten idzie naprzód między Kissem i Biro i strzela bombą czwartą bramkę". 4:2.
Zwycięstwo nad wicemistrzami świata.
Poszeregowani Polacy i Szkot
Węgierska prasa reagowała na porażkę jak czternaście lat później angielska, kiedy to Węgrzy na Wembley zwyciężyli 5:3. Wtedy gospodarze roztrząsali, co takiego potrafi rywal, czego nie potrafią sami. "Przegląd Sportowy" publikował przedruki z węgierskiej prasy okraszone polskim z tamtych czasów. A sprawozdanie było inne niż współcześnie. Jak kibicowanie – wiwatowanie i podrzucanie czapek.
– Jeśli poszeregujemy graczy polskich na klasy, to przede wszystkim musimy stwierdzić, że każda grupa przewyższała znacznie odpowiednie grupy węgierskie. Wilimowski, Cebula, Dytko i Jabłoński tworzą pierwszą grupę. Wybijał się tu Wilimowski. Jest to indywidualność, świetny nowoczesny łącznik, który doskonale przygotowuje atak i ma też ciąg na bramkę. Do drugiej grupy należy Krzyk, który miał sporo szczęścia, Giemsa i Góra. Ta druga grupa stała na poziomie pierwszej grupy węgierskiej. Trzecia grupa to Baran, Piątek i Szczepaniak, oraz Cyganek i Jaźnicki. Drużyna polska robi wciąż postępy. W szybkim podawaniu piłki i zdobywającym teren stylu gry poznać wpływ Alexa Jamesa – komplementowali Polaków węgierscy dziennikarze.
Alex James, Szkot z pochodzenia, inteligentny i przebojowy piłkarz, który z Arsenalem sięgnął po sześć trofeów, od czerwca do sierpnia wprowadzał nową myśl do polskiej piłki. Żałował, że wyjeżdża, może nawet wróciłby, ale po 1 września nie miał już do czego.
Polska, wzbogacona o jego nauki i wskazówki, lepszego meczu w międzywojniu nie rozegrała. Wielu lepszych w całych dziejach reprezentacyjnej piłki – być może również nie. Bardziej symbolicznego – pewnie też nie. Los chciał, że pierwszy po wojnie i ostatni przed kolejną wojną, właśnie przeciwko Węgrom.
"Nie wszyscy zdążyli wrócić"
Polityka czepiała się wtedy wszystkich sfer życia. Również sportu. Na pomeczowym bankiecie w Klubie Urzędników Ministerstwa Spraw Zagranicznych było jej pełno. Musiało być, skoro stawili się poseł węgierski do Hory i pułkownik Glabisz. Kadzili sobie i obiecywali dozgonną przyjaźń narodów.
– Dla dokumentowania naszej przyjaźni wręczam wam, jako prezent, wybitą w brązie mapę granic Polski i chcę was zapewnić, że cokolwiek się stanie, nasze wspólne granice pozostaną na zawsze! – uroczyście obwieszczał Glabisz. A Ginzery, Węgier, odpowiedział, że jadąc do Warszawy, miał świadomość, że zmierza "do przyjaciela, który nawet w wypadku zawieruchy wojennej nie zrobi mu krzywdy".
Najważniejsze, prorocze, zdania padły z ust Glabisza. – Piłkarstwo polskie zaczęło swą historię powojenną od meczu z Węgrami. I kto wie, czy dzisiejszy mecz nie jest ostatni przed wojną – powiedział zgromadzonym w Klubie Urzędników.
Tego dnia, może o tej samej porze, w warszawskim tramwaju miejsce zajął sprawozdawca "Przeglądu Sportowego":
"A gdy powracałem tramwajem do domu, wpadł do wagonu młody człowiek. Miał jeszcze wypieki na policzkach. Zapomniał o obowiązku wykupienia biletu, ale nie zapomniał powiedzieć konduktorowi:
– Wygraliśmy mecz z Węgrami!
Konduktor niezbyt się tą wiadomością przejął, ale dość dowcipnie odpowiedział:
– Brawo! Dobry znak! W takim razie musimy wygrać i wojnę!"
Słowa pułkownika miały się sprawdzić. Szybko, bardzo szybko. W archiwalnej relacji Telewizji Polskiej spiker przekazuje dramatycznym głosem: nie wszyscy zdążyli wrócić do domu. A ilu z nich w ogóle nie wróciło w następnych dniach, miesiącach, latach.
Westerplatte przed Belgradem
Piłkarze, trenerzy i kibice zaglądali w przyszłość. Mieli plany. Zwykłe, prozaiczne, codzienne. Niekoniecznie marzenia. Szkoła dla dzieci, kolejne mecze reprezentacji – grafik lekcji i meczów na wrzesień. Po zwycięstwie nad mistrzami świata Polacy już wiedzieli, a przynajmniej tak im się zdawało, gdzie wkrótce zagrają. Choć strach zaglądał w oczy, bo Austrię III Rzesza już wchłonęła. Noc długich noży, noc kryształowa – to wszystko zdążyło się wydarzyć.
– Ustalając skład na Bułgarię muszę brać pod uwagę, że 1) nie mamy graczy Cracovii, Wisły, Pogoni i Warszawianki, które grają mecze ligowe; 2) że następnego dnia drużyna jedzie do Belgradu na mecz 6 września – cytował "kapitana związkowego p. Kałużę" Przegląd Sportowy z 28 sierpnia 1939 roku.
Cztery dni później dzieci miały po wakacjach znów usiąść w szkolnych ławkach. Nie usiadły. A oni mieli pojechać do Belgradu. Nie pojechali.
Wojenne realia wybaczają wiele. Ludzie ludziom zgotowali ten los, jak pisała Zofia Nałkowska. I ludzie różnych zachowań się chwytali w obawie o życie. Szlachetnych, chwalebnych i czasem mniej dumnych. Szli na front, cierpieli za to w celach, albo próbowali odnaleźć się w nowych realiach. Układali sobie życie, dalej z piłką w tle – kopaną w podziemiu albo spokojnie. Ale musieli podpisać volkslistę.
Adolf Krzyk – przeżył wojnę.
Władysław Szczepaniak – występował w podziemnych rozgrywkach piłkarskich.
Edmund Giemsa – wcielony do Wehrmachtu. Zdezerterował, przedzierał się, był we francuskim ruch oporu, w końcu trafił do 2. Korpusu Wojska Polskiego we Włoszech.
Wilhelm Góra – podpisał volkslistę.
Edward Jabłoński – występował w podziemnych rozgrywkach piłkarskich.
Ewald Dytko – podpisał volkslistę, grał w piłkę, potem walczył w Wehrmachcie. Zdezerterował, kiedy wojna gasła.
Henryk Jaźnicki, napastnik – walczył w kampanii wrześniowej, wtrącony do więzienia na Pawiaku, przeniesiony do obozów Sachsenhausen i Mauthausen-Gusen.
Edward Cebula – występował w podziemnych rozgrywkach piłkarskich, nie opuścił swojej Cracovii.
Leonard Piątek – podpisał volkslistę, grał o mistrzostwo i Puchar Niemiec.
Ernest Wilimowski, napastnik – podpisał volkslistę, został reprezentantem Niemiec.
Paweł Cyganek – wcielony do klubu 1 FC. Kattowitz, nie przestał posługiwać się polskim.
Józef Kałuża, kapitan związkowy – nie poszedł na współpracę z okupantem, nie przyjął posady w Generalnym Gubernatorstwie, zmarł na zapalenie opon mózgowych. Marian Spoida, asystent trenera – zginął w Katyniu.
Ten sam Szczepaniak, ten sam Jabłoński
Wojenna zawierucha, która pochłonęła miliony żyć, w końcu ustała. Niektórzy nie postawili już na polskiej ziemi stopy. Parę lat wcześniej ratowali się volkslistą. Niektórzy kopania piłki nie zaprzestali. A Henryk Jaźnicki nawet ją odbijał (mistrz Polski w siatkówce) i celnie rzucał (mistrz Polski w koszykówce, wicemistrz w piłce ręcznej).
Na następny mecz czekali prawie osiem lat. Nie wszyscy wytrzymali w piłkarskich korkach. Wszyscy wojnę przeżyli, wielu dożyło nawet sędziwego wieku, ale z Norwegią nie zagrali. Niektórzy nawet Polski nie zobaczyli.
7 lat, 9 miesięcy i 16 dni później.
11 czerwca 1947, Norwegia – Polska 3:1. W bramce Brom, dalej ten sam Szczepaniak, Flanek, ten sam Jabłoński, Parpan, Kaźmierczak, Gracz, Cieślik, Smólski, Świcarz, Baran i Filek.
0 - 2
Holandia
0 - 0
Litwa
16:00
Litwa
18:45
Holandia