Porażka ze Słowenią i remis z Austrią to potwierdzenia słabości reprezentacji. Kibice narzekali na brak stylu i brzydką grę, otwarcie domagając się dymisji Jerzego Brzęczka. Drużyna zachowała jednak pierwsze miejsce w grupie G i praktycznie zapewniła sobie awans do finałów mistrzostw Europy. Teraz musi postarać się o przychylność opinii publicznej. Pierwszą szansę będzie miała już w czwartek. Zmierzy się z najsłabszym rywalem, Łotwą. Transmisja spotkania w czwartek w TVP 1, TVP Sport, TVPSPORT.PL i aplikacji.
Jeśli liczyć na przełamanie, to tylko z takim przeciwnikiem. Łotwa jest jedną z najsłabszych zespołów w kwalifikacjach. Nie wygrała meczu, zdobywając tylko jedną bramkę. I to po trafieniu samobójczym Macedończyka. Ma tyle goli, ile Liechtenstein. Wyprzedza San Marino, Gibraltar i Andorę. Grę prowadzi głównie skrzydłami, ale rzadko dośrodkowuje. Nie stwarza też szans podbramkowych i nie strzela. Gra prosto. Podaje bezpośrednio, nie próbując nawet utrzymywać się przy piłce. Skupia się głównie na grze obronnej.
A ta wcale nie wychodzi jej lepiej. Straciła 21 bramek, ma drugi najgorszy wynik w eliminacjach. Gorsze jest tylko San Marino. Rywale aż siedemnastokrotnie trafiali z gry i to Łotwa najgorzej radzi sobie z ich atakami w Europie. Jest na szóstym miejscu od końca w statystyce pojedynków graczy. Wygrali zaledwie 45 procent z nich. Dość dobrze radzili sobie w powietrzu (pięćdziesiąt procent skuteczności), całkowicie oddając inicjatywę na ziemi (43 procent). Grają ostro i często faulują. Są trzecią reprezentacją najczęściej przekraczającą przepisy. Co ciekawe – Polska jest czwartą. W czwartek będzie więc twarda walka.
Starzy znajomi
Za grę odpowiadają głównie piłkarze z rodzimej ligi. Czyli tacy, którzy albo jeszcze nie zdążyli wyjechać z kraju, albo nie sprawdzili się zagranicą i wrócili na własne podwórko. Aż czternastu z nich zdobywało doświadczenie w polskich ligach, a trzech wciąż gra u nas. Pavels Steinbors z Arki Gdynia jest podstawowym bramkarzem, Vladislavs Gutkovskis z Bruk-Bet Termaliki pierwszym napastnikiem, a Valerijs Sabala z Miedzi Legnica tylko cennym zmiennikiem.
Reszta była po prostu za słaba. W Rydze Polska zmierzy się więc z – zachowując proporcje – pierwszoligowym średniakiem. Jej obowiązkiem jest więc wysoka wygrana.
Przewidywany skład:
Pavels Steinbors (Arka Gdynia) – Roberts Savalnieks (RFS Ryga), Kaspars Dubra (FK Ołeksandrija), Marcis Oss (Neuchatel Xamax), Vitalijs Maksimenko (NK Olimpija) – Olegs Laizans (Riga FC), Boriss Bogdaskins (FK Valmeira), Vladimirs Kamess (Riga FC), Davis Ikaunieks (RFS Ryga), Deniss Rakels (Riga FC) – Vladislavs Gutkovskis (Bruk-Bet Termalica Nieciecza)
Jak grają Łotysze?
Bezpośrednio. Steinbors podaje daleko do Gutkovskisa. Pomocnicy podchodzą "wyżej", licząc na oddanie piłki przez napastnika, bądź na odbiór odbitych przez rywali "drugich piłek". W środku pola ważny jest Olegs Laizans. Często odbiera i gra agresywnie. Potrafi też przyspieszyć akcję długim podaniem i niebezpiecznie kopnąć z dystansu.
W meczu z Austrią starali się też grać krócej, zaczynając ataki od bramki. Szybko jednak spotkali się z "wysokim" pressingiem i stracili gola. Jeśli jednak zaryzykują ponownie, kluczowym zawodnikiem będzie lewy obrońca, Vitalijs Maksimenko. W eliminacjach podawał najczęściej w drużynie.
Ich podstawowym ustawieniem jest 4-2-3-1, które bardzo często przechodzi w głębokie 5-4-1 lub nawet 6-3-1. Jak ze Słowenią i Austrią. Skupiają się na obronie, pilnując przede wszystkim bramki. Na szpicy zostawiają tylko Gutkovskisa. Po odbiorze piłki, wszystkie podania kierują do niego. Z Polską – najprawdopodobniej – zagrają podobnie.
Choć zazwyczaj ustawiają się blisko pola karnego, mogą spróbować jednak odebrać piłkę "wyżej". Robili to zarówno z Austrią, jak i Izraelem. I w obu przypadkach szybko stracili bramki. Gdy skrócili pole gry i ustawili się blisko siebie, Austriacy wykorzystali przewagę techniczną i bez problemu ich "rozklepali". Gdy próbowali odebrać piłkę bliżej bramki rywala, przestrzenie między formacjami były tak duże, że Izrael pokonał je dwoma długimi podaniami po ziemi. W czwartek mogą jednak spróbować ponownie. Wiedzą, że polscy obrońcy mają problem z grą pod presją.
Łotysze koncentrują się głównie na defensywie, ale potrafią też zagrozić rywalom. Pokazali to chociażby na Stadionie Narodowym. Atakują skrzydłami, największe zagrożenie stwarzając z lewej strony. Strzelali z niej szesnaście razy w meczach eliminacyjnych (trzy razy ze środka i dziesięć z prawej). Za kreację gry odpowiedzialni są głównie dwaj najwyżej ustawieni – Gutkovskis i Rakels. To oni mieli najwięcej kluczowych podań, a także najczęściej dryblowali. Uwagę trzeba zwrócić również na skrzydłowych. Są groźni, szczególnie w kontratakach, którymi zagrażali nam w Warszawie.
Męczarnie na Narodowym
U nas zagrali najlepszy mecz tych eliminacji. Może chcieli pokazać, że źle ich oceniono. I że potrafią grać w piłkę. Grali z ambicją i zaangażowaniem. Nie tylko skutecznie się bronili, ale potrafili też zagrozić bramce Wojciecha Szczęsnego. Choć mieli piłkę zaledwie przez 29 procent czasu gry, to strzelali aż jedenaście razy. Przy 21 próbach Polaków. Grali prosto. Każdą odebraną piłkę podawali do przodu. Szukali Gutkovskisa albo szarżującego lewą flanką Karasausksa. Przy lepszej skuteczności mogli mieć pierwsze eliminacyjne punkty.
I choć przegrali 0:2, to pokazali, że sposób na Polskę jest bardzo prosty. Wystarczy ustawić się głęboko i czyhać na kontrataki. A piłkę oddać rywalom. Niech się martwią. Przez 76 minut to się sprawdzało.
Polacy byli przy piłce przez 71 procent gry. Podawali ponad dwa razy częściej od Łotyszy. I nie wykorzystali tej przewagi. Grali wszerz boiska. Bynajmniej nie po to, by rozerwać zasieki obronne rywala. Wymieniali piłkę na własnej połowie. Nie zyskiwali przestrzeni. Brakowało wsparcia środkowych pomocników. Piotr Zieliński i Mateusz Klich nie wychodzili na pozycje, albo byli skutecznie pilnowani przez agresywnych Łotyszy. Polakom pozostawały długie podania w kierunku dwójki napastników. To było wodą na młyn rywali. I realizacją ich planu. Mogli na czas ustawić linię obrony, zachowując przewagę liczebną pod bramką. I skupiać się na kryciu Roberta Lewandowskiego i Krzysztofa Piątka.
Odnaleźć kreatywność i styl
Plan z dwoma napastnikami na Łotwę był zły. Głęboko ustawieni rywale utrudniali im życie. Polacy grali zbyt wolno i statycznie. Brakowało ruchu z przodu. I kreatywnego pomocnika, który mógłby zająć miejsce między łotewskimi formacjami. Kogoś takiego jak Marcel Sabitzer lub Josip Ilicić.
Przy takiej przewadze, mając dłużej piłkę, kluczowe jest wykorzystanie tego na połowie rywala. Nie pod własną bramką. Do tego potrzeba jednak graczy, którzy szybko i krótko podają. Piotr Zieliński i Mateusz Klich muszą wziąć na swoje barki rozgrywanie pod polem karnym rywala. Nie mogą liczyć na to, że ich rolę przejmie Robert Lewandowski.
Muszą grać szybciej. Zmieniać pozycje i szukać wolnych przestrzeni. Austriacy i Słoweńcy rozciągali grę przed bramką Łotyszy, tworząc luki w ustawieniu. Ich środkowi pomocnicy, skrzydłowi, boczni obrońcy i napastnicy byli w ciągłym ruchu. Zamieniali się pozycjami wyciągając obrońców z ich stref. I potrafili to wykorzystać. Łotewscy stoperzy popełnili dziesięć błędów "bramkowych" w tych eliminacjach. A bramkarz cztery. W czterech ostatnich meczach stracili szesnaście bramek, nie strzelając gola.
W eliminacjach nie radzą sobie z atakami skrzydłami. Stracili z nich jedenaście goli – z czego aż osiem po podaniach ze swojej lewej strony. Problemy mieli też w środku pola, tracąc sześć bramek. Rywale czterokrotnie trafili też po stałych fragmentach, co również może być szansą Polaków.
Kluczem będzie jednak kreatywność. Łotysze – co pokazują wyniki – mają ogromne kłopoty z rywalami, którzy sklecą składną akcję. Nie nadążają w obronie, zostawiając wolne przestrzenie. I na skrzydłach, i w środku pola. Trzeba to jednak wykorzystać. A do tego potrzeba mobilności i odwagi. Zieliński w pierwszym meczu jako jedyny próbował mijać rywali.
Wygrany przez niego pojedynek oznacza, że w danej strefie otwiera się szansa na przewagę liczebną. Po jego udanym dryblingu musi ruszyć partner. I stworzyć szansę na podanie piłki. Do takiej gry potrzeba jednak zawodników dobrych technicznie. Trudno byłoby mówić o takim stylu grając przeciwko Austrii. Ale już z Łotwą trzeba tego wymagać. Przewaga w wyszkoleniu będzie po naszej stronie.
Jerzy Brzęczek będzie miał sporo do przemyślenia przed meczem: jaki ustawić zespół? Czy dwójka napastników? Czy to pomoże, czy zaszkodzi w konstruowaniu akcji? Czy stać go na to, by Bartosz Bereszyński nie wykorzystywał możliwości w ataku, grając na lewej obronie? Jak zdyskontować świetną formę Krychowiaka? I w końcu, jak ustawić Zielińskiego?
Mecz z Łotwą musi być poligonem. Przed mistrzostwami Europy tak słaby rywal może się już nie trafić. Trzeba eksperymentować. I większą wagę przykładać do kreacji, niż do wykończenia. Chyba, że selekcjoner chce się zapisać w annałach, jak Wojciech Łazarek po bezbramkowym remisie z Cyprem. Bo Łotyszy – paradoksalnie – można pokonać łatwo. Wystarczy grać szybko. I to nie tylko z piłką.
Następne