Mijały tygodnie. Gra Realu Madryt rozczarowywała, wyniki także, a stołek Zinedine'a Zidane'a robił się coraz bardziej gorący. Stopniowo zaczęła przychodzić poprawa, wybory Francuza okazały się trafne. Ogromny potencjał ujawnił Rodrygo Goes, a środek pola w karby wziął Federico Valverde... Kim jest młody Urugwajczyk, czego się po nim spodziewać i jak cenny jest dla Królewskich?
Zeszły sezon pokazał, że Real musi przejść gruntowne zmiany. I tak klub szybko i dynamicznie zaczął działać na rynku. Już na początku czerwca zakontraktowano kolejno Edera Militao, Ferlanda Mendy'ego, Lukę Jovicia, a potem do tego grona dołączył jeszcze Eden Hazard. Dużo i mało. Dużo, bo wydano sporo pieniędzy, inwestując w przyszłość klubu. Mało, bo realnie tylko Belg przebił się do pierwszego składu u Zidane'a.
Przez całe letnie okienko transferowe Francuz naciskał na jeszcze jedno wzmocnienie. Chciał nowego środkowego pomocnika, a dokładniej Paula Pogby, w zamyśle lidera zespołu. Negocjacje z Manchesterem United skończyły się fiaskiem, mimo to klub nie ściągnął żadnego nowego zawodnika. Więcej, sprzedał lub wypożyczył pozostałych.
Zidane'a krytykowano za rezygnację z Marcosa Llorente, który trafił do Atletico, a także Daniego Ceballosa obecnie wypożyczonego do Arsenalu. Pierwszy na razie nie spełnia oczekiwań po drugiej stronie Madrytu, drugi po dobrym początku w Londynie lekko przygasł. Obaj nie należeli do faworytów Francuza, niezależnie od tego jak spisywali się na boisku.
Urugwajczyk był traktowany zupełnie inaczej. Valverde od początku sprowadzano z myślą o przyszłości, a Zidane z bliska widział rozwój piłkarza od czasu przyjścia do Hiszpanii. Przez cały ostatni sezon regularnie wchodził z ławki, łącznie wystąpił 25 razy, z czego siedem u Zidane'a. W tamtym czasie specjalnie się nie wyróżniał, między innymi z tego powodu kwestionowano wybory trenera w sprawie Ceballosa i Llorente.
Wszystko zmieniło się na jesieni 2019 roku. Valverde to obecnie największe obok Rodrygo odkrycie obecnego sezonu i najbardziej kluczowy piłkarz w Realu. Jak do tej pory przebywał na boisku przez 602 z 1260 minut rozegranych przez Królewskich. Kiedy grał, zespół strzelił 22 gole i stracił dwa. Gdy go nie było zdobyto dwanaście bramek i stracono dokładnie tyle samo… Urugwajczyk nie jest jednak zawodnikiem z przypadku, w ojczyźnie od lat uznaje się go za jeden z największych talentów pokolenia. I dlatego trafił do stolicy Hiszpanii.
Jak każdy zaczynał w Montevideo
Urugwajski futbol jest zdominowany przez stolicę. Spośród szesnastu klubów ekstraklasy wszystkie mają siedzibę właśnie w tym mieście. Każdy poważniejszy zawodnik z tego kraju wreszcie musi trafić do Montevideo, jest na nie skazany. Tak samo było w wypadku Valverde, który się tam urodził.
Jako dziecko zyskał sobie przydomek Pajarito, to jest Ptaszek. Nadał mu go skaut, który odkrył "Fede" i później zaprowadził do Penarolu (klub nigdy nie spadł z pierwszej ligi), Gabriel. Wówczas pomocnik miał tylko trzy lata, ale miał poruszać się niczym ptak, zwinnie i łatwo mimo przeszkód.
Całą młodzieżową karierę spędził właśnie w Penarolu, jednym z najbardziej utytułowanych klubów w Urugwaju – pięćdziesięciokrotnego mistrza kraju, pięciokrotnego zdobywcy Copa Libertadores i trzykrotnego Pucharu Interkontynentalnego. Lepszego miejsca do pokazania umiejętności w ojczyźnie nie mógł sobie wymarzyć.
Przed sezonem, kiedy był zawodnikiem stosunkowo mało znanym, uważano go za typowego zastępcę Casemiro. W rzeczywistości jednak Valverde zmysł obrońcy musiał sobie wypracować. Podczas drugiego sezonu w drużynie do lat 15 grał u Jose Perdomo – kapitana reprezentacji Urugwaju w czasach Enzo Francescoliego i Rubena Sosy, autorytetu.
"Fede" stracił względy byłego reprezentanta. Zdaniem trenera nie rozumiał wszystkiego na boisku. – Złapałem go podczas meczu za ucho i powiedziałem: "słuchaj, jeśli chcesz grać na światowym poziomie, musisz i kryć, i grać, robić obie rzeczy na raz" – wspominał w wywiadzie dla "El Pais" Perdomo. Dwa kolejne spotkania Valverde obejrzał z ławki. Potem 14-latek poszedł po rozum do głowy i powiedział trenerowi "zrobię, czego pan chce".
Wtedy zaczął też grać inaczej. Początkowo występował wyżej, grywał jako ofensywny pomocnik, ale najwięcej czasu spędzał na skrzydłach. Szczególnie często trenerzy wystawiali go na prawej flance. Kiedy zaczął bronić, przypisano mu więcej zadań w środku pola, miał też włączyć się do rozegrania.
W połowie 2015 roku świetnie spisał się w meczu towarzyskim pierwszego zespołu przeciwko Cruzeiro. – Nigdy nie widziałem 16-letniego piłkarza, który miałby tyle zalet – powiedział po spotkaniu trener Pablo Bengoechea. Zachwycony występem nastolatka szybko dał mu szansę – Valverde wziął udział w trzynastu potyczkach Penarolu.
Ekspozycja w stolicy była doskonała, ale podstawą był poziom jego występów. Szybko ściągnął uwagę skautów z Europy, a najszybszy był Real, który ściągnął Urugwajczyka za sześć milionów euro plus ewentualne trzy miliony euro zmiennych. Dziś trzeba by było za niego zapłacić kilkukrotnie więcej.
Przeskok do Europy
Młodzi piłkarze z Ameryki Południowej, po których sięgają Królewscy, najczęściej rozpoczynają w zespole Castilli. Tak było w wypadku Casemiro, Viniciusa Juniora czy Rodrygo. Strategia na ogół przynosiła efekt i wcale nie spowalniała rozwoju. Nie inaczej było w wypadku Valverde.
Nadzieja urugwajskiego futbolu dobrze rozpoczęła grę w Europie. Pierwszy sezon przyniósł 30 rozegranych meczów i trzy strzelone gole. Do pełni szczęścia brakowało tylko pozwolenia do wyjazdu na zgrupowanie kadry narodowej. Z tego powodu "Fede" ominął Copa America do lat 20. Mimo jego braku Celestes i tak wygrali turniej i pewnie zakwalifikowali się na mundial.
Do Korei Południowej Valverde już pojechał. Urugwaj potwierdził spore aspiracje, bo dotarł do strefy medalowej. Przegrał dopiero po rzutach karnych w półfinale z Wenezuelą, lepsi w meczu o trzecie miejsce okazali się także Włosi. Pomocnik nie musiał się wstydzić, był gwiazdą turnieju i został uznany jego drugim najlepszym zawodnikiem.
W trakcie turnieju wzbudził spore kontrowersje w meczu z Portugalia. Po strzeleniu gola wykonał cieszynkę, przy której rozszerzał sobie oczy. Gest został fatalnie odebrany, tym bardziej że turniej rozgrywano przecież w Korei Południowej.
Stało się jasnym, że Valverde nie może spędzić kolejnego sezonu w występującej w trzeciej lidze Castilli. Zarząd wypożyczył go więc do autsajdera La Ligi Deportivo la Coruna. Klub z Galicji od lat nie nawiązał do tradycji SuperDepor. Zadanie stanowiło utrzymanie i nie udało się go zrealizować. Sam Urugwajczyk grywał chimerycznie, niezłe momenty, przeplatał słabszymi dłuższymi okresami, nie pomagały kontuzje.
Regularną grę w Primera Division dostrzegł Oscar Tabarez, który powołał Valverde na zgrupowanie reprezentacji. Zadebiutował w meczu eliminacji mistrzostw świata w Rosji przeciwko Paragwajowi. I to jak zadebiutował! Strzelił gola, a Celestes wygrali 2:1, znacznie przybliżając się do awansu na mundial.
Ostatecznie zespół Tabareza pojechał do Rosji, a Valverde do końca był brany pod uwagę przez selekcjonera. Na mundialu jednak nie zagrał, trener wolał wybrać między innymi Lucasa Torreirę czy Rodrigo Bentancura, który zadebiutował w tym samym spotkaniu z Paragwajem. Czas "Fede" w kadrze narodowej nadchodzi teraz...
Piłkarz, którego szukał Zidane
Sezon po powrocie do Realu był dla Valverde przejściowy. Tak naprawdę po raz pierwszy w pełni adaptował się z klubem, poznawał wszystkich zawodników z wyjściowego składu i na co dzień zgrywał się z zespołem. Początkowe miesiące nie należały dla niego zresztą do najłatwiejszych – nie popadł w łaskę Julena Lopeteguiego. Hiszpan zdecydowanie preferował Ceballosa.
W końcówce października 2018 roku przyszło jednak przegrane El Clasico i zwolnienie trenera. Następca nie mógł być lepszy dla Valverde, bo z Santiago Solarim doskonale znał się jeszcze z Castilli. Argentyńczyk wiedział, co "Fede" może dać drużynie już wtedy i jaki skrywa w sobie potencjał. Dlatego często na niego stawiał, a pomocnik mógł zbierać niezbędne doświadczenie.
Zidane nie zmienił strategii. Valverde stale zbierał minuty, a na początku obecnego sezonu Francuz uznał, że jest gotowy. Od meczu z Osasuną 25 września w praktyce jest członkiem pierwszego składu i zaczyna pokazywać, że może być jednym z jego liderów. Twierdzi, że podziwia grę Toniego Kroosa. – Moja gra przypomina raczej Stevena Gerrarda – zaznaczał jednak dla "Marki".
Podobnie jak Anglik na murawie odgrywa rolę box-to-boxa. Jest szybki, mobilny, wybiegany. Przez całe boisko przemieszcza się od jednego pola karnego w drugie, a braki czy błędy nadrabia zaangażowaniem. Na pewno nie jest też piłkarzem, który może zastąpić Casemiro – zbyt często wdaje się w drybling, szczególnie przy kontrataku, a wychodząc naprzód, zostawia miejsce dla rywali w razie straty.
Coraz częściej pokazuje, że dysponuje dobrym prostopadłym podaniem. Na razie ma na koncie gola i asystę w lidze, ale wszystko wskazuje, że te statystyki powinny się poprawić. Ważnym czynnikiem pozostaje jego rozwój fizyczny. To wciąż stosunkowo młody zawodnik grający na trudnej dla mniej doświadczonych pozycji. Niewielu 21-latków w czołowych klubach gra równie często co Valverde. Z czasem powinien stawać się mocniejszy, a dzięki temu lepszy.
Technika, błysk i zabójcza szybkość sprawiają, że Valverde staje się liderem środka pola Królewskich. Jego wpływ wykracza poza statystyki, gdy nie gra, gorzej spisują się inni, o czym świadczą przytoczone na początku liczby. Zidane szukał nowego lidera pomocy i sam go sobie wykreował. Jeśli rozwój Urugwajczyka nadal będzie przebiegać prawidłowo, w krótkim czasie w Madrycie mogą mieć pomocnika ze światowej czołówki. Ponownie bardzo niskim kosztem finansowym.
Pomóc w dalszym rozwoju powinno życie prywatne. W wygranym 4:0 meczu z Eibarem, w którym Valverde strzelił pierwszego gola dla Realu, podczas cieszynki Urugwajczyk pokazał, że zostanie ojcem.