| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Kochana, rodzima PKO BP Ekstraklasa 2024/2025 była niczym lista przebojów. Hit gonił za hitem. Do ostatniej kolejki żyliśmy wyścigiem o mistrzostwo Polski pomiędzy Lechem Poznań a Rakowem Częstochowa. Przeżywaliśmy sukcesy Jagiellonii Białystok i Legii Warszawa w Europie. Łapaliśmy się za głowę, gdy kompromitujący zjazd zaliczył Śląsk Wrocław. Nie mogliśmy uwierzyć w absurdalne historie z udziałem Lechii Gdańsk i Pogoni Szczecin. Zapraszamy na przegląd największych ligowych szlagierów.
Jako beniaminek Puszcza zaskoczyła wszystkich, wywalczając w pewnym stylu utrzymanie. Przed sezonem wzmocniła się doświadczonymi ligowcami, z nadzieją na podtrzymanie podobnego wyniku. Powrót w 2025 roku na skromny, kameralny, ale macierzysty obiekt w Niepołomicach miał być prezentem dla wszystkich mieszkańców, a Ekstraklasa miała tam zagościć na dłużej niż tylko na siedem spotkań. Dziesięciolecie pracy Tomasza Tułacza kończy się smutnym akcentem.
Złośliwi jak w utworze Iry "modlili się o upadek" Puszczy, gdyż to mała, skromniutka marka, na papierze niepasująca do elity. Niepołomiczanie długo bronili się przed degradacją, ale nie dokończyli swojego lotu. W końcówce sezonu stracili swój dawny błysk, nie byli tak agresywni, zatracili regularność nawet przy swoim atucie, jakim były stałe fragmenty gry. Do tego stracili najwięcej goli w lidze – aż 63. Z takim dorobkiem skromna Puszcza musiała spaść. To musiało się tak skończyć.
Rok temu Śląsk Wrocław zdobywał wicemistrzostwo Polski, a my opisywaliśmy, że był to niemal bajkowy sezon. Rozgrywki 2024/2025 były zaś kompletnym koszmarem. Władze klubu zachłysnęły się sukcesem, który biorąc pod uwagę poprzednie lata, okazał się błędem w Matriksie. W kluczowych momentach zabrakło liderów. Po tragicznej jesieni, Ante Simundza tchnął odrobinę optymizmu w zespół, przez chwilę utrzymanie wydawało się realne, ale skończyło się tak, jak wszyscy przewidywali pod koniec grudnia – katastrofą.
Śląsk miał czwarty najdłuższy staż w Ekstraklasie. Zdobywał wszystkie medale, łącznie ze złotym w 2012 roku. Po siedemnastu latach spada do Betclic 1 Ligi i nie jest wcale powiedziane, że szybko wróci do elity.
Excel Stali Mielec wciąż świeci się na zielono, ale w tabeli jest czerwono. Biało-niebiescy byli postrachem dziennikarzy, którzy w ostatnich latach przegrywali liczne zakłady, dotyczące ich rychłego spadku. I w końcu, gdy przydarzył się sezon, w którym nikt Stal o spadek nie podejrzewał, nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji.
Po pięciu latach mielczanie zakończyli swój ekstraklasowy byt. Nie wyciągnęli wniosków z poprzednich sezonów, gdzie wiosną zawsze prezentowali się gorzej. Nie trafili z wyborami trenerów (Janusz Niedźwiedź, Ivan Djurdjević), nie potrafili zastąpić Ilji Szkuryna (Jean-David Beaugel, Ravve Assayag), nie mieli też "supermana" w bramce, jakimi byli w poprzednich latach Bartosz Mrozek i Mateusz Kochalski. Teraz muszą wypić za błędy i odbudować się na drugim szczeblu rozgrywek.
A w Lubinie stara śpiewka. Znowu wszyscy przed rundą mówią, że chcą być wyżej, a kończy się jak zwykle, czyli zmianami trenera, prezesa i nagłą walką o utrzymanie. Miedziowych przed absolutną katastrofą musiał ratować wytrawny "strażak", czyli Leszek Ojrzyński. Trenerski weteran natchnął zdolną młodzież do walki – w ośmiu meczach zdobył czternaście punktów i na dwie kolejki przed końcem zapewnił utrzymanie. Piętnaste miejsce to jak na potencjał sportowy klubu beznadziejny wynik. W Lubinie mają apetyt na coś więcej i jeśli Ojrzyński znacząco nie poprawi wyników zespołu, to szybko wróci na karuzelę.
Sportowo Lechia dźwignęła się za sprawą trenera Johna Carvera, który na nowo uwolnił ofensywny potencjał gwiazd, które brylowały na poziomie 1. ligi: Camilo Meny, Maksyma Chłania, Rifeta Kapicia czy Iwana Żelizki. Ponad przyzwoicie prezentowali się napastnicy: Bogdan Wjunnyk i Tomas Bobcek. Biało-zieloni na boisku zasłużyli na utrzymanie, ale w gabinetach był jeden wielki bałagan...
Piłkarze i pracownicy przez miesiące nie dostawali pieniędzy na czas, klub otrzymał zakaz transferowy, a zimą miał zawieszoną licencję. Nie wywiązywał się z długów – za transfer Tomasza Wójtowicza z Ruchu Chorzów zapłacił za pomocą pożyczki... z Ekstraklasy. W klubie był "pożar", a prezes Paolo Urfer jak w słynnym memie mówił, że nic złego się nie dzieje i w trakcie marcowej przerwy na kadrę, zabrał piłkarzy na zgrupowanie w... Dubaju. Winą za brak sponsorów na koszulkach obarczył dziennikarzy, którzy źle pisali o jego zespole. Wisienką na torcie była saga związana z przyznaniem licencji na kolejny sezon, zakończona pomyślnie w drugim terminie. Na ratunek przyszło miasto, Lechia otrzymała od PZPN "żółtą kartkę" (licencja z minusowymi pięcioma punktami na start nowego sezonu), ale za kolejne skandale może już otrzymać "czerwoną".
Bezbarwna drużyna, pozbawiona gwiazd, liderów, tożsamości. Pod względem wyników sportowych, był to rozczarowujący sezon w wykonaniu Widzewa. Kolejny ma być jednym z najlepszych w XXI wieku.
Wszystko za sprawą nowego właściciela i miliardera Roberta Dobrzyckiego, współwłaściciela firmy Panattoni. 49-latek jest zagorzałym miłośnikiem futbolu, myślał o zakupie Górnika Zabrze, ale kibicowskie sentymenty zadecydowały o tym, że zdecydował się kupić Widzew. Przyświeca mu idea "Make Widzew Great Again". W kolejnym sezonie klub chce się poważnie wzmocnić i powalczyć o podium. Do klubu popłyną "miliony monet", a budżet transferowy ma wynieść 4 mln euro.
Jedyny angielskojęzyczny utwór na tej liście, głównie z uwagi na Pitbulla, który po raz pierwszy będzie koncertował w Polsce, a konkretnie w Warszawie (być może po drodze zahaczy o Radom). Tylko Raków ma w swojej kadrze więcej obcokrajowców od Radomiaka. Zimą przez Radom przeszło piłkarskie tornado – dziesięciu zawodników przyszło, tyle samo odeszło, w tym piekielnie skuteczny Leonardo Rocha. Do tego doszło do niespodziewanej zmiany na ławce trenerskiej – Bruno Baltazar, którego skusiło SM Caen, należące do Kyliana Mbappe, został zastąpiony przez Joao Henriquesa.
Mogły pojawić się obawy, że tak odmieniony Radomiak będzie miał problem w walce o utrzymanie. I choć w pierwszym meczu w 2025 roku Zieloni dostali łomot od Jagiellonii (0:5), to był to zły miłego początek. Radomska publiczność w kolejnych tygodniach powolutku zakochiwała się w obcokrajowcach, którzy nie raz pomogli odmieniać losy meczu, jak rewelacyjny wiosną Capita Capemba, czy dżoker z ławki – Renat Dadaszow. Pięknymi asystami wyróżniał się Joao... Jan Grzesik, jeden z najjaśniejszych punktów zespołu. Radomiak po raz czwarty wywalczył utrzymanie. W kolejnych latach nadal ma czerpać z międzynarodowych wzorców. Ostatnio ogłosił współpracę z portugalskim gigantem, Benficą.
Korona zamykała 2024 rok w strefie spadkowej, a skończyła zmagania ligowe w Top 10, spokojnie utrzymując się na kilka kolejek przed końcem. Na wiosnę była czwartym najlepiej punktującym zespołem w Ekstraklasie. Znakomicie drużynę poukładał doświadczony Jacek Zieliński, który nie bał się postawić na wielu młodszych piłkarzy w swoim składzie. Mieszanka młodości z doświadczeniem okazała się strzałem w dziesiątkę, a motorem napędowym był Mariusz Fornalczyk. To było najlepsze pół roku w karierze młodzieżowego reprezentanta Polski, który swoją formą wysłał sygnały selekcjonerowi dorosłej kadry.
Do 15 września Piast zajmował trzecie miejsce w lidze. Po cichutku mówiło się o walce o europejskie puchary. Jeszcze przed zamknięciem letniego okienka transferowego gliwiczanie poważnie się osłabili – do Rakowa sprzedali najbardziej wyróżniających się Michaela Ameyawa i Ariela Mosóra. Zimą od pierwszego zespołu został odsunięty Arkadiusz Pyrka, który nie chciał przedłużać kontraktu. Pod koniec sezonu, kiedy utrzymanie było już pewne, o swoim odejściu po sezonie poinformował trener Aleksandar Vuković.
Piast zaliczył kolejny bezbarwny sezon. Można zastanawiać się, w jaką stronę zmierza gliwicki projekt. Z roku na rok jest coraz gorzej, a coraz głośniej mówi się o zawirowaniach organizacyjnych. Żeby nie było byle jak, o lepszą przyszłość ma zadbać nowy szkoleniowiec, Max Molder, który ostatnio pracował w drugiej lidze szwedzkiej.
To był sezon złamanych serc w Zabrzu. Takie uczucie towarzyszyło klubowej legendzie, Janowi Urbanowi, który po raz drugi został zwolniony z posady trenera Górnika Zabrze, ku zaskoczeniu i zniesmaczeniu kibiców.
– Forma była bardzo słaba i przykra. Miałem wrażenie, że panowie chcą pokazać swoją siłę. Przyznam, że byłem bardzo zaskoczony, ale jednak nie na 100 procent (...) Brakowało tylko tego, żeby o 6 rano przyjechali do domu, żeby mi to przekazać – mówił w rozmowie z "Dziennikiem Zachodnim" szkoleniowiec.
Zamiana Jana Urbana na Piotra Gierczaka okazała się chybionym pomysłem. Górnik finiszował dopiero dziewiąty, co można traktować jako rozczarowanie. Złamane serce z pewnością ma Lukas Podolski. Piłkarz Górnika liczył, że zostanie właścicielem klubu. Prezydent Zabrza, Agnieszka Rupniewska rozpisała przetarg, decyzja miała zapaść w ciągu kilku tygodni, ale w międzyczasie... została odwołana w referendum. Jej odejście sprawiło, że tym samym upadł temat prywatyzacji klubu.
Przyszłość Górnika znów stoi pod znakiem zapytania. Nie grozi mu upadłość, ale plany odbudowania potęgi trzeba odłożyć na półkę. "Poldi" nie powiedział jednak ostatniego słowa. Podpisał nowy kontrakt do końca czerwca 2026 roku.
Po dziewiętnastu latach GKS Katowice wrócił do Ekstraklasy. Wiele osób przed startem sezonu skazywało GieKSę na spadek. Szczególnie obawiano się o mizernie wyglądającą na papierze defensywę, która miała być dostarczycielem bramek dla rywali.
Katowiczanie utarli nosa ekspertom, a głównie jest to zasługą trenera Rafała Góraka. W ciągu sześciu lat awansował z 2. ligi do elity. Stworzył niezwykle zorganizowaną drużynę, która imponowała swoim pressingiem. A jeszcze równo rok temu był niezwykle kwestionowaną osobą w środowisku kibicowskim GieKSy. Ostatnie sukcesy z pewnością zmieniły postać rzeczy. Gdyby nie Górak, być może na Nowej Bukowej nie byłoby do dziś Ekstraklasy.
Najlepszy beniaminek w Ekstraklasie. Nikt z nowych zespołów w lidze nie dostarczył takiej czysto piłkarskiej rozrywki. Motor zaskoczył wszystkich, przekraczając oczekiwania ekspertów i notując najlepszy wynik w historii swoich występów w najwyższej klasie rozgrywkowej. Drużyna Mateusza Stolarskiego pokazała charakter, wygrywając z mistrzem Polski Lechem czy urywając punkty wicemistrzowi – Rakowowi. Właściciel Zbigniew Jakubas z pewnością czuje odrobinę niedosytu, bo przy lepszej formie na wiosnę, po cichutku można było liczyć na europejskie puchary, o czym mówił na gali Piłki Nożnej.
Problemy z defensywą i wiosenny spadek formy nie przyćmiły sukcesu, a rekordowa frekwencja na Arenie Lublin potwierdziła, że miasto żyje sportem. Poprzeczka rośnie w górę – Motor jest żużlowym mistrzem Polski, a Bogdanka LUK – w siatkówce. W niedalekiej przyszłości Motor będzie musiał do ich sukcesów nawiązać.
Przez większość rundy wiosennej można było odnieść wrażenie, że Cracovia jest na przysłowiowych wakacjach. Po rewelacyjnej rundzie jesiennej zajmowała piąte miejsce i traciła tylko cztery punkty do podium. Zamiast walki o europejskie puchary, było wielkie rozczarowanie. Pasy wygrały zaledwie trzy z czternastu meczów. Biorąc tylko pod uwagę występy na wiosnę, zajmowałyby w tabeli dopiero 15. miejsce. Myślami w innym klubie był już Benjamin Kallman, który był kandydatem do korony króla strzelców, ale mocno przygasł, zdobywając w 2025 roku tylko sześć bramek. Za kiepskie wyniki wiosną posadą zapłacił trener Dawid Kroczek, z którym klub nie zdecydował się przedłużyć kontraktu.
Legia pokonała w Lidze Konferencji Betis i Chelsea, a w finale Pucharu Polski wygrała z Pogonią Szczecin, dzięki czemu będzie reprezentować Polskę w eliminacjach Ligi Europy. W Europie legioniści przynieśli chlubę, ale na ekstraklasowym podwórku rozczarowali. Przy Łazienkowskiej na kolejne mistrzostwo Polski czekają już cztery lata.
Legia żenująco prezentowała się w starciach z Top 4 (Lech, Raków, Jagiellonia, Pogoń), wywalczając zaledwie dwa punkty na dwadzieścia cztery możliwe, nie potrafiąc wygrać w lidze żadnego z ośmiu meczów. Wciąż ważą się losy Goncalo Feio. Nawet jeśli otrzyma drugą szansę, w kolejnej kampanii nie będzie miał taryfy ulgowej. Albo zdobędzie upragnione trofeum, albo będzie musiał spakować manatki.
Przez ostatnie pół roku cała piłkarska Polska żyła serialem Pogoni Szczecin, niczym kiedyś "Plebanią". Na początku stycznia piłkarze zastrajkowali, gdyż klub zalegał im z pieniędzmi. W tle toczyła się saga ze sprzedażą klubu. Początkowo Jarosław Mroczek miał sprzedać udziały Alexowi Haditaghiemu, ale transakcja spaliła na panewce i zakończyła się medialnym sporem. Później właścicielem został Nilo Effori, ale gdy okazało się, że jest "goły", do gry ponownie wkroczył Haditaghi. Jak sam to ujął kanadyjski biznesmen "w ruchu, który bardziej przypomina hitowy film niż transakcję zakupu klubu piłkarskiego, przejął Pogoń, ratując go przed nieuchronnym upadkiem finansowym zaledwie 24 godziny przed tym, jak bankructwo i niewypłacalność zagroziły jego istnieniu".
Mimo zawirowań Pogoń zajęła czwarte miejsce w lidze i dotarła do finału Pucharu Polski, czyli powtórzyła wynik sprzed roku. Znakomitą pracę wykonał Robert Kolendowicz, a wspaniałą formę strzelecką pokazał Efthymios Koulouris, który został pierwszym Grekiem, który zdobył koronę króla strzelców w Ekstraklasie, wyrównując rekord strzelecki XXI wieku, należący wcześniej tylko do Nemanji Nikolicia.
Po wyjątkowym sezonie, okraszonym mistrzostwem Polski, przyszły historyczne występy w fazie ligowej europejskich pucharów i ćwierćfinał Ligi Konferencji. Podopieczni Adriana Siemieńca napisali piękną historię w Europie i sprawili, że z dumą podziwialiśmy ich w pucharowe środy i czwartki. Przyczynili się do tego, że Polska awansowała do Top 15 rankingu UEFA.
Żeby nie było zbyt cukierkowo, to Jaga wiosną zanotowała poważną zadyszkę, zwłaszcza w końcówce sezonu. Aż 56 rozegranych spotkań dało się we znaki. Na finiszu zabrakło sił, żeby obronić tytuł, a było równie blisko wypadnięcia z podium. Kolejny sezon będzie już znacznie większym wyzwaniem. Szykuje się poważna wyprzedaż największych gwiazd (m.in. Pululu, Abramowicz, Skrzypczak), które trudno będzie zastąpić.
Jeszcze kilka tygodni temu sanah śpiewałaby Rakowowi o "najlepszym dniu w życiu" i życzyłaby mu nowego stadionu. Nastroje pod Jasną Górą zmieniły się za sprawą nieudanego finiszu sezonu. Na osiem kolejek przed końcem statystycy wyliczyli im aż 80 procent szans na mistrzostwo, ale na autostradzie do tytułu doszło do fatalnej kraksy.
"Medaliki" miały wszystko, żeby zdobyć złoto. Bramkarz Kacper Trelowski aż siedemnaście razy zachował czyste konto, świetnie obroną dyrygowali Stratos Svarnas i Fran Tudor, szefem środka pola był Gustav Berggren, znakomicie po ciężkiej kontuzji odnalazł się Ivi Lopez, a Jonatan Braut Brunes był upragnionym bramkostrzelnym napastnikiem.
Raków miał talenty, ale też mankamenty. W najważniejszych momentach sezonu zawodzili liderzy, obrona zaczęła się sypać, a trener Marek Papszun także nie trafiał z decyzjami personalnymi i hurtowo zaczął tracić nerwy. Efektem tylko wicemistrzostwo Polski, które w Częstochowie mogą traktować z dużym niedosytem, bo złoto było na wyciągnięcie ręki.
Rok temu na trybunach przy Bułgarskiej odbył się festiwal polskiej piosenki, wypełniony ogromną dozą ironii i sarkazmu. Jednym z hitów był przebój Anny Jantar "Moje jedyne marzenie", było też słynne "Pedro, Pedro, Pedro...", a na koniec wybrzmiał... marsz pogrzebowy. "Syte koty" zostały pożegnane gwizdami. W tym sezonie było zupełnie inaczej. Szyderczy humor zastąpiła prawdziwa euforia. Lech zrehabilitował się za koszmarną poprzednią kampanię i odpłacił się dziewiątym tytułem mistrza Polski.
Na ofensywę Kolejorza patrzyło się z prawdziwą przyjemnością. W ataku królował Mikael Ishak, ale na wyżyny swojej możliwości wspięli się Afonso Sousa i Ali Gholizadeh, który rok temu był uważany za gigantyczny niewypał transferowy. Do tego nie można zapomnieć o innych postaciach jak Antoni Kozubal, Radosław Murawski, Antonio Milić, Joel Pereira, Alex Douglas czy Bartosz Mrozek.
Autorów sukcesu Lecha było sporo, w tym trener Niels Frederiksen, który do ostatniego meczu zachował chłodny umysł. Żeby nie było tak słodko – Lech frustrował swoich kibiców, w niewytłumaczalny sposób potrafił tracić punkty z niżej notowanymi rywalami, ale w kluczowym momencie sezonu wytrzymał presję. W Poznaniu nikt nie będzie pamiętał o wpadkach, najważniejsze jest trofeum, z którym wszyscy "chcieliby przetańczyć całą noc".
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1024 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (93 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.