Druga Wojna Światowa przekreśliła życiorysy setkom wybitnych, polskich sportowców. Ale nie wszystkim złamała życie. Edward Rinke w obozie zagłady Mauthausen bił oprawców i podtrzymywał ducha rodaków. A po wojnie szkolił wybitnych następców. Z jego historią nie może równać się żaden scenariusz.
Bydgoska kamienica przy Grunwaldzkiej 55 robi ponure wrażenie. Zwłaszcza przy sąsiadujących z nią z obu stron odnowionych budynkach. Jest zapuszczona. I opuszczona. Nikt w niej nie mieszka odkąd zapaliło się jedno skrzydło i administrator nakazał ewakuację. To tu po wojnie przebywał Edward Rinke – legendarny pięściarz i trener, "bydgoski Feliks Stamm". Po jego śmierci na budynku powieszono pamiątkową tablicę. Zostało tylko puste miejsce. Gdzie jest tablica? Nikt nie wie.
W tej kamienicy urodziła się i dorastała Anna Rinke-Miks – wnuczka Rinkego. – Obiecałam sobie kiedyś, że tę historię pozna jeszcze więcej ludzi – mówi na przywitanie. Jeszcze niedawno nazywała się Rucińska-Miks, po pierwszym mężu. Ale wróciła do rodowego nazwiska. Planuje tatuaż – wizerunek dziadka. Potem może napisze książkę albo nawet nakręci film...
Edward Rinke zmarł w 1999 roku, w wieku 82 lat. Gdy pytam, jak go wspomina, głos wnuczki się zmienia, mięknie. – Całe życie palił papierosy. Zmarł na raka płuc. Zawsze był w koszuli, krawacie, z papierosem w dłoni i takich ciemnych okularach. Śmiałam się, że miał okulary jak Jaruzelski – opisuje. – To był ciepły, kochany człowiek. Ale nigdy, przenigdy nie rozmawiał ze mną o wojnie, o obozie, o więzieniach. Nawet gdy byłam już kobietą.
Wszystko zaczęło się od listu. Oprócz zdjęć to jedyna pamiątka po dziadku. I jedyna rzecz, którą zabrała z jego domu po śmierci. – W kopercie były foldery z Mauthausen i ten list. Zawsze noszę go w kalendarzu. Wydaje mi się, że to jest list do mojej babci. Nie udało mi się dokładnie przetłumaczyć, ale jest zatytułowany tak, jakby był do ukochanej.
To list z więzienia. Napisany po niemiecku, inaczej nie było można. Ale nie z Mauthausen, gdzie stoczył pojedynek o życie. Na górze widnieje: 4 stycznia 1942, a do austriackiego obozu zagłady trafił w marcu 1943 roku. Wcześniej był przetrzymywany w więzieniu w Szczecinie, Berlinie, Wejherowie i Koronowie. Gestapo zatrzymało go w styczniu 1940 roku i skazało na pięć lat ciężkiego więzienia za udział w tzw. krwawej niedzieli.
Krwawą niedzielą propaganda III Rzeszy nazwała wydarzenia z 3 i 4 września, kiedy to polscy żołnierze i mieszkańcy Bydgoszczy walczyli z niemiecką dywersją ostrzeliwującą wycofujące się oddziały Armii "Pomorze". Dwa tygodnie później Wehrmacht zajął miasto i rozpoczął okrutne represje. Zamordowano kilka tysięcy ludzi polskiego i żydowskiego pochodzenia. Rinkemu, który uczestniczył w cywilnej obronie, też groziła śmierć. Wydała go sąsiadka, Niemka Margarette Ummerle.
Koledzy sportowcy zrobili wszystko, by nie skazano go na rozstrzelanie. On sam również przekonywał. – Upierał się, że nikomu nie pomagał, że żadnemu Niemcowi nie zrobił krzywdy – wspomina Anna Rinke-Miks. – Były cztery rozprawy. Na ostatniej zdecydowali, że darują mu życie, ale zesłali go na pięć lat ciężkiego więzienia. Miał wtedy 23 lata. Był u szczytu sportowej kariery.
Zaczynał od gimnastyki i biegów. Bił rekordy Pomorza na 100 i 200 metrów. Ale szybko przerzucił się na boks. W wieku 16 lat trafił do bydgoskiej Polonii, a trzy lata później został brązowym medalistą mistrzostw Polski w wadze muszej. Był reprezentantem Polski, mistrzem Pomorza. – Ogółem stoczyłem 138 walk, w tym 85 do wiosny 1939 roku. Z tych 138 walk 98 wygrałem, 10 zremisowałem, a 30 przegrałem – wspominał w latach 70. – Najpiękniejszy okres to lata 1937-38, kiedy byłem w pełni kondycji.
Potem przyszła wojna...
Pelzer albo Paltzer. Niemiec albo Austriak. 75 lat zatarło szczegóły pochodzenia największego rywala Rinkego. Wiadomo na pewno, że był kapo w kompanii karnej i że nie przegrał żadnej z obozowych walk. Słynął z okrucieństwa wobec więźniów.
– Dziadek stał w kolejce do komory gazowej. Jak poszła fama, że w obozie jest pięściarz, to go z tej kolejki wyciągnięto. Powiedzieli: "Wygrasz – będziesz żył". Pierwsza walka była z kapo. Gdyby przegrał, poszedłby z dymem – opisuje wnuczka. A właściwie powtarza to, co opowiedziała jej mama, synowa Edwarda.
Dzięki pomocy znajomego z Bydgoszczy, trenera pływaków Astorii Teodora Siwczaka, pięściarz trafił z kamieniołomu do bloku siódmego. Blokowy o nazwisku Unek, Austriak – bandyta, ale zapalony sportowiec – urządzał mecze bokserskie i piłkarskie. Sportowcy mieli nieco lżej. Rinke dostał szansę. Po kilku sparingach, w maju 1943 roku, stanął do walki z Pelzerem na głównym placu apelowym. To była ósma walka wieczoru, ostatnia. Przyglądała się komendantura obozu. I 20 tysięcy więźniów.
Wiadomo było, że po zwycięstwach sadyzm Pelzera był jeszcze większy. Zwłaszcza wobec więźniów tej narodowości, do której należał pokonany. Każdy chciał, by kapo w końcu znalazł pogromcę.
– "Bij!" krzyczeli koledzy, z trudem powstrzymując obelżywe słowa. I ja biłem. Za siebie i za innych, za tysiące zamordowanych ludzi, za jego bezczelną gębę – wspominał w 1980 roku w rozmowie zamieszczonej na łamach "Dziennika Wieczornego".
– Pelzer to był zawodowy mistrz Niemiec – zwraca uwagę Sławomir Ciara – były pięściarz, trener, obecnie rzecznik prasowy Pomorsko-Kujawskiego Klubu Seniora Boksu i autor bloga o tematyce olimpijskiej. Spotykamy się w jednej z kawiarni. – Był dużo cięższy i silniejszy fizycznie. Rinke nigdy nie ważył dużo. Boksował w wadze muszej, koguciej i piórkowej.
– Mój dziadek był taki – dodaje wnuczka pokazując wymownie mały palec. – W pasie miał tyle, co ja w udzie. Był bardzo drobny. W obozie mógł ważyć może z 40-50 kilogramów. A po drugiej stronie wypasiony kapo, który normalnie jadł i spał. Ważył ponad 100.
Pierwsza walka skończyła się remisem. Drugą wygrał Polak. Potem Pelzer chciał zmienić zasady. Pojedynek miał być dłuższy – sześć rund po dwie minuty. – Edward odparł buńczucznie: "Nie, walczmy sześć rund po trzy minuty". Rinke był bardzo sprawny, zaczął uciekać, dał mu się "wystrzelać", tamten stracił siły – opisuje Ciara. – Był lepszy, ale esesmani orzekli zwycięstwo Pelzera. Na to wstał komendant obozu, Franz Ziereis, i krzyknął: "Wy durnie, przecież walkę wygrał Polak".
Zmiana werdyktu przez komendanta była wydarzeniem niebywałym. Jak pisał w 1985 roku Stanisław Dobosiewicz, "Ziereis był człowiekiem okrutnym, bali się go nie tylko więźniowie, ale i podwładni - oficerowie i żołnierze. Jego syn zeznał, że ojciec na 10. urodziny podarował mu rewolwer i nakazał, by ustawiono przed nim 40 więźniów, których zastrzelił. Komendant stwierdził, że syn musi nauczyć się "strzelać do żywych celów".
Rinke po wygranej z kapo zyskał uznanie współwięźniów i blokowego. Przeniesiono go z kotłowni do kuchni. W obozie stoczył jeszcze pięć oficjalnych walk (w sumie było ich osiem), wszystkie wygrał, w tym jeszcze dwukrotnie z Pelzerem. Pomagał mu wówczas Roman Chłodziński, dziennikarz Polskiego Radia. Wiele lat po wojnie w rozmowie z nim tak wspominał ten czas:
– Tam się walczyło po to, by podtrzymywać na duchu dziesiątki tysięcy ludzi, oczywiście Polaków i Rosjan mam na myśli – nas wszystkich Słowian, około 30 tysięcy. Były tam wszystkie narodowości z wyjątkiem Portugalczyków i Amerykanów. Któregoś dnia boksowałem z hiszpańskim zawodowcem o nazwisku – o ile mnie pamięć nie zawodzi – Carrido. Wygrałem z nim, mimo że ważył dużo więcej ode mnie. Wygrałem, bo chciałem całą siłą woli zadowolić i pocieszyć wszystkich moich sympatyków, którzy byli w obozie – ludzi niedożywionych, zmaltretowanych i jedynie to ich podtrzymywało – każdej soboty, każdej niedzieli, kiedy mieliśmy zawody piłkarskie czy bokserskie. Następnego dnia – w poniedziałek, kiedy musieli iść na nowo do ciężkich robót, do kamieniołomów – to jednak dawało im zadowolenie, że jeszcze w obozie Polska nie zginęła.
Na obozowym ringu pokonał m.in. słynnego Antoniego Czortka – wicemistrza Europy z 1939 roku, który stoczył kilkanaście walk w Auschwitz-Birkenau, a w Mauthausen przebywał od stycznia 1945 roku. Obaj doczekali wyzwolenia. Tyle szczęścia nie miał inny pięściarz, wielokrotny mistrz Polski Adam Seweryniak. Ciężko chory zmarł na rękach Rinkego kilka tygodni przed wyzwoleniem obozu przez Amerykanów.
Z około 250 tysięcy więźniów, którzy przewinęli się przez Mauthausen, życie straciło 150 tysięcy. 50 tysięcy w ostatnich kilku miesiącach przed wyzwoleniem. To był pierwszy i najcięższy obóz na terenie Austrii. Amerykańscy żołnierze chcieli po jego wyzwoleniu zabrać sportowca do Stanów, ale ten odmówił. Zdecydował, że wraca do Bydgoszczy. – Niedługo po wojnie planowali nawet nakręcić o nim film, ale ówczesne władze nie wyraziły zgody – zdradza Sławomir Ciara.
Po wojnie wrócił na ring. Boksował jeszcze przez prawie dziewięć lat, a trenował go Feliks Stamm, który mieszkał w Bydgoszczy w latach 1945-58 przy ul. Jasnej 23. Rinke podpatrywał od niego, na czym polega fach, a w 1953 roku zdobył dyplom trenera pierwszej klasy. Szkolił seniorów i młodzież w Zrywie, Zjednoczonych i Brdzie. Później, przez ponad 30 lat był w Zawiszy, a trenerską przygodę zakończył – na początku lat 90. – w klubie z siedzibą przy ul. Królowej Jadwigi 23, pobliskiej Astorii.
– Wychowałem dosyć dużo młodych zawodników. Tak się szczęśliwie układało, że wyrośli na mistrzów Polski, reprezentantów kraju i medalistów olimpijskich – przyznawał skromnie, ale Ciara, który pracował z nim przez kilkanaście lat, nie ma wątpliwości: – To był bydgoski Feliks Stamm. Żaden inny trener z Grodu nad Brdą nie ukształtował dwóch medalistów olimpijskich: Jerzego Adamskiego i Henryka Niedźwiedzkiego.
Do tego należy dodać mistrzów Polski – Zygmunta Kunca, Jerzego Planutisa, Jana Walczaka. Do wychowanków należał też... Leonard Pietraszak. Znany aktor mieszkał w dzieciństwie przy Grunwaldzkiej 38, niedaleko kamienicy Rinkego. Chciał pójść w ślady brata, który boksował w Zjednoczonych, ale przygoda nie potrwała długo. Przegrał walkę w Solcu Kujawskim i ojciec zakazał mu boksować.
– Rozmawialiśmy kiedyś przez telefon – przypomina sobie wnuczka. – Pan Pietraszak wspominał: "Trener przychodził do moich rodziców, prosił, żeby mnie puścili na turniej. Ale tak mnie wtedy obili... Ring nie był dla mnie". Imał się różnych profesji, dziennikarstwa, weterynarii, aż trafił do szkoły aktorskiej.
Wielkie nadzieje wiązał Rinke z synem Janem, który w latach 60. śmiało wszedł na scenę bokserską. Zdobył złoty medal na Ogólnopolskiej Spartakiadzie Młodzieży. W latach 70. rywalizował o miejsce w kadrze ze Zbigniewem Kicką, pierwszym polskim medalistą MŚ. Z czasem musiał jednak zrezygnować z treningów z powodu złego stanu zdrowia.
– Był dobrze zapowiadającym się pięściarzem, ale był niestety nadgorliwy. Inni trenowali raz dziennie, a mój tata dwa. Rano dźwigał ciężary i pewnego razu przy tych ciężarach uszkodził kręgosłup – wspomina Anna Rinke-Miks. – Dziadek nigdy nie rzucił ręcznika podopiecznemu. Zawsze mówił: "Ja przetrwałem obóz o chlebie i wodzie, a ty nie możesz dać rady?". Jedynym wyjątkiem był tata. To był jego ostatni pojedynek. Dziadek zdawał sobie sprawę, że jak nie przerwie tej walki, to będzie miał syna na wózku.
Jan Rinke zmarł przedwcześnie. "Po jego śmierci Edward nie mógł dojść do siebie. Nie obnosił się z tragedią, ale ciężko przeżył tę stratę" – pisała "Gazeta Pomorska".
Dalej pracował z młodzieżą, aż do lat 90. Byli zawodnicy opisują go jako wymagającego i zasadniczego, ale jednocześnie mądrego i dobrego człowieka. – Młodzież garnęła się do niego. Nikomu nie odmawiał. Jeszcze w wieku 70 lat trzymał tarcze i wychwytywał popełniane błędy. Jak już przygotowywał pięściarza, to robił to do końca. Jak powiedział "A", to kończył na "Z" – podkreśla Ciara.
Wnuczka twierdzi, że „pan Sławek to skarbnica wiedzy o bydgoskim boksie, wie o nim wszystko”. Rzeczywiście, trudno nie odnieść takiego wrażenia. – Korespondowałam kiedyś z podopiecznym dziadka, który dziś mieszka we Francji. Pan Sławek powiedział mi: "Ten pan nie miał ojca. Pani dziadek mu go zastępował". Innym razem przysłał mi mailowo nagranie głosu dziadka. Nagrał go w grudniu 1998 roku. Dziadek zmarł w lipcu 1999...
Gdy to wspomina, jej głos więźnie w gardle…
Archiwalne nagranie wspomnień Edwarda Rinkego udostępniam dzięki uprzejmości pana Sławomira Ciary:
Położony na uboczu cmentarz parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa, vis-a-vis zakładów PESY. Tu latem 1999 roku pochowano Edwarda Rinkego. Zmarł wcześnie rano 10 lipca, w dniu, w którym święcono sztandar Pomorsko-Kujawskiego Klubu Seniora Boksu. Był ciężko chory, po szpitalu, ale szykował się na tę uroczystość. W końcu to jeden z założycieli tego klubu i honorowy członek...
Jerzy Orlicz, działacz pięściarski i przyjaciel zmarłego, powiedział podczas pogrzebu: – Chyba każdy bydgoski pięściarz nosi w sobie cząstkę nauk Edka.
Bibliografia:
"Edward Rinke - wspomnienia wojenne i kariera sportowa" – Mateusz Winiarski, UKW, Bydgoszcz 2013
"Na ringu życia. Niezwykła historia Edwarda Rinkego" – Sebastian Torzewski, MetropoliaBydgoska.pl
"Sztuka walki, sztuka życia" – Grażyna Nowicka, "Gazeta Pomorska"
"Edward Rinke. Niestrudzony nauczyciel młodzieży" – Roman Chłodziński