Dziś nikt nie wyobraża sobie wielkiego klubowego futbolu bez Królewskich, ale jeszcze w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych Liga Mistrzów była czymś, o czym mogli tylko marzyć. 21 marca 2020 roku – gdy większość kibiców nie pamięta już chudych lat – w wieku 76 lat z powodu zakażenia koronawirusem zmarł ten, który przywrócił Realowi Madryt europejską świetność, były prezes Lorenzo Sanz.
Postępująca globalizacja futbolu sprawiła, że rosła także popularność Realu. W XXI wieku Królewscy dość prędko uzyskali status światowej potęgi ekonomicznej i sportowej, z którym rywalizowały jedynie Manchester United i – później – FC Barcelona. W oczach świata zapisał się obraz jedynego prezesa – Florentino Pereza. Rzeczywiście, obecny sternik Królewskich sprawował tę funkcję przez 17 z 19 lat nowego milenium.
Omyłkowo kojarzy się go także ze stworzeniem sportowej potęgi Królewskich jego pierwszej kadencji niemal z niczego. W rzeczywistości było odwrotnie, po dwóch dekadach historia wskazuje, że w 2000 roku objął klub z mocniejszym zespołem niż ten, który miał później zbudować. Bohaterem, ale także czarnym charakterem, był kto inny – Sanz.
Był człowiekiem o świetnej pamięci, jowialnym charakterze, bardzo otwartym i rozmownym. Potrafił jednak zachować się jak tyran. Uwielbiał konie i tory wyścigowe, dobrze grywał w karty, hurtowo palił kubańskie cygara. "Jestem wrażliwy i skłonny do płaczu. Bywam impulsywny, ale dobry ze mnie człowiek" – mówił o sobie w wywiadzie dla "El Pais".
Od dziecka kochał Real. Po raz pierwszy poszedł na Nuevo Estadio Chamartin (nazwę stadionu zmieniono na cześć Santiago Bernabeu w 1955 roku), kiedy miał dziesięć lat. Na mecz zabrała go babcia. Powtarzał, że był naocznym świadkiem drugiego z europejskich sukcesów Królewskich – zwycięstwa 2:0 nad Fiorentiną w finale Pucharu Mistrzów w 1957 roku.
Do zarządu na koniu
Prywatnie Sanz był biznesmenem, działał na rynku budowlanym i nieruchomości. Praca pozwalała mu zarabiać i w coraz większym stopniu zajmować się końmi, jedną z jego dwóch największych pasji. Nie mógł wiedzieć, że te zwierzęta przybliżą go do drugiej miłości, a więc Realu. Pewnego dnia podczas jazdy na torze spotkał przyszłego prezesa Królewskich Ramona Mendozę...
Zaprzyjaźnili się, a kiedy w 1985 roku Mendoza został prezesem Realu, Sanz objął stanowisko dyrektorskie, potem awansował na wiceprezesa. Od tego czasu to na klubie koncentrował się najbardziej. W tamtym okresie stworzono dobry zespół, ostatni w ogromnej części oparty na wychowankach, ale też taki, który nie potrafił przekuć krajowej dominacji na europejską arenę.
Od 1994 roku był jedyną prawą ręką Mendozy, bo zmarł drugi wiceprezes Mariano Jaquotot. Kiedy 20 listopada 1995 roku prezes musiał ustąpić ze stanowiska, było wiadomo, że tylko Lorenzo może go zastąpić. Wybory nie zostały przeprowadzone, a 21 listopada Sanz objął najważniejsze stanowisko w życiu – miał zarządzać Realem w niełatwym okresie. Problemem, mimo braku sukcesu na Starym Kontynencie, nie były kwestie sportowe, ale finansowe. Musiało dojść do zmiany, bo jego poprzednik otwarcie przyznał, że Królewscy mają dług sięgający około 72 milionów euro (14 miliardów peset).
Kurs na Europę
Na początku prezesury postawił sobie jasny cel. Sanz chciał przywrócić Realowi świetność w Europie i uczynić klub bardziej międzynarodowym. Wydatki miały być jednak rozważne. Kupować tanio, sprzedawać drogo – taka zasada miała przyświecać dyrekcji. Miała, bo w praktyce doszło do kilku wyjątków z pozyskaniem Nicolasa Anelki na czele. Za Francuza zapłacono w 1999 roku rekordowe dla Królewskich 35 milionów euro, a krótko potem odszedł do Paris Saint-Germain.
Sportowo działania były jednak skuteczne, szczególnie przed sezonem 1996/97 (głównie dlatego w 1997 roku doczekał się reelekcji przez socios). W tamtym czasie do Madrytu trafili Predrag Mijatović, Davor Suker, Clarence Seedorf, Roberto Carlos, Cristian Panucci, Bodo Ilgner i Ze Roberto, a trenerem został Fabio Capello. Efekt był znakomity, bo Real zdobył jedyne mistrzostwo Hiszpanii za kadencji Sanza wywalczone przeciwko Barcelonie z Ronaldo w szczytowej formie. Mimo to włoski szkoleniowiec został zwolniony – nie lubił się z prezesem i nie był popularny wśród kibiców, bo przesunął Raula Gonzaleza na lewe skrzydło.
Podejście do trenerów było słabością Sanza. Zwalniał ich bardzo często. Już w pierwszych miesiącach prezesury w sezonie 1995/96 sporo zmieniał. Najpierw zwolnił Jorge Valdano, który później stał się zaufanym człowiekiem Pereza, potem tymczasowo funkcję sprawował Vicente del Bosque, a wreszcie stanowisko objął Arsenio Iglesias. W swoim szaleństwie miał jednak dużo szczęścia, bo zwalniał i zatrudniał wielu ludzi uznawanych po latach za trenerską śmietankę.
Najlepiej trafił w 1997 roku, kiedy po Capello zdecydował się sięgnąć po Juppa Heynckesa. Nazwisko Niemca kojarzy się obecnie przede wszystkim z Bayernem Monachium, ale dla historii Realu był nawet ważniejszy – to on sięgnął po pierwszą Ligę Mistrzów w historii klubu w 1998 roku, w Madrycie czekali na taki sukces od 32 lat, od triumfu nad Partizanem Belgrad w Pucharze Mistrzów.
Kiedy w 2017 roku Real i Juventus spotkały się w finale Ligi Mistrzów, to Królewscy byli jasnym faworytem. Hiszpanie mieli za sobą dwie wygrane w poprzednich latach (2014 i 2016 rok), uchodzili za europejskiego hegemona i udowodnili to na boisku. Stara Dama była klubem o nieco niższym statusie, przede wszystkim przez łatkę przegranej w finałach europejskich pucharów. Niemal dwadzieścia lat wcześniej taka różnica między Włochami i Hiszpanami nie istniała.
To Juventus był najmocniejszym klubem z najlepszej ligi świata i trzy lata z rzędu grał w spotkaniu tej rangi. Real miał w składzie wielu świetnych piłkarzy, ale gwiazdy pierwszego formatu występowały w Turynie. Świat zachwycał się Alessandro Del Piero, a na początku wielkiej kariery był także Zinedine Zidane (w 1997 3. miejsce w plebiscycie "Złotej Piłki"). W Madrycie nie mieli się czego wstydzić, mogli walczyć, ale to rywale mieli wygrać finał i odgryźć się za zeszłoroczną przegraną z Borussią Dortmund.
Nawet wtedy Sanzowi pomogło szczęście. Po latach powszechnie nie pamięta się o tym, jak Królewscy wygrali w finale Ligi Mistrzów w 1998 roku, a nie było to zwycięstwo piękne. Więcej, w erze wideoweryfikacji tego triumfu mogłoby nie być wcale – do dziś wielu twierdzi, że jedyny gol w meczu strzelony przez Mijatovicia nie powinien był zostać uznany, bo padł ze spalonego.
Trenerski strzał w dziesiątkę
Trenerska bolączka dała o sobie znać także po wygranej w Lidze Mistrzów. Heynckes stracił pracę, bo według prezesa stracił też szatnie. Ponownie rozpoczęły się poszukiwania "stałego" szkoleniowca i ponownie przez ręce Sanza przewinęło się kilka kandydatur. Bardzo krótko stanowisko piastował Jose Antonio Camacho, przez ponad pół roku w Madrycie popracował Guus Hiddink, którego zastąpił John Toshack. Walijczyk był przedostatnim trenerem w kadencji prezesa – w listopadzie 1999 roku zastąpił go Del Bosque i został już do końca. Przyszły selekcjoner reprezentacji Hiszpanii dostał pierwszą szansę poprowadzenia drużyny na stałe, wcześniej pełnił tę funkcję tylko tymczasowo.
Sanz znowu trafił, bo Del Bosque był zdecydowanie najdłużej pracującym trenerem, którego zatrudnił, choć większość stażu na ławce zaliczył już za Florentino Pereza. Nowy szkoleniowiec miał spokojne usposobienie, potrafił znaleźć wspólny język z międzynarodowym towarzystwem w szatni. I to sprawiło, że Królewscy znów zaczęli grać piękniej. Jeśli w 1998 roku w zwycięstwie w Lidze Mistrzów pomogło szczęście, dwa lata później nikt nie miał wątpliwości, że Królewscy byli najlepszym zespołem rozgrywek.
Ostatni finał XX wieku grano na Stade de France. Klimat i przewidywania przed meczem były podobne jak w 2017 roku. Real odgrywał rolę Realu, Valencia Juventusu, czyli zespołu mającego zatrzymać Królewskich w oparciu o żelazną dyscyplinę taktyczną w obronie i wysokie umiejętności zawodników ofensywnych. Nic takiego się nie stało, a w Madrycie cieszyli się z ósmego Pucharu Mistrzów po wygranej 3:0.
Ostatecznie do tego nie doszło, bo Perez sprzedał miasteczko sportowe klubu miastu i uregulował długi. Wreszcie stworzył z Realu produkt marketingowy, który przynosi ogromne zyski. Mimo sukcesów błędy Sanza nie zostały zapomniane przez socios. Starał się o reelekcję jeszcze dwa razy, w 2004 i 2006 roku, raz przegrał z Perezem, raz z Ramonem Calderonem. Nie przestał kochać Królewskich, ale w obliczu coraz większych wydatków, był zbyt ryzykowną osobą na takie stanowisko.
Miał zresztą wiele innych wad z nepotyzmem na czele. 28 listopada 1995 roku, tydzień po zostaniu prezesem, "El Pais" informował o tym, jak poprawił się status synów Sanza w klubie. Fernando był piłkarzem i w ciągu kilku dni awansował do pierwszego zespołu. Lorenzo, nazwany po tacie, koszykarzem i czekał go taki sam los. Takie działanie nie umykały uwadze hiszpańskiej prasy przez całą jego kadencję. Z Realem była też związana jedna z jego córek, pośrednio, bo ożenił się z nią Michel Salgado.
Kiedy stało się dla niego jasne, że nie wróci na fotel prezesa Realu, zaczął szukać inwestycji gdzie indziej. W 2006 roku chciał pozyskać AS Parma, ostatecznie nie udało mu się tego dokonać. Przez cztery lata był też prezesem Malagi i to on odpowiada za sprowadzenie do klubu szejka Al-Thaniego. W Andaluzji mieli problemy finansowe, szukano inwestora, a Sanz znalazł go na Bliskim Wschodzie. Przez kilka lat projekt wyglądał obiecująco, potem został zaniedbany.
Ostatnie lata nie były dla Sanza wesołe. Borykał się z problemami prawnymi. W grudniu 2018 roku zakończył się jego proces. Urząd skarbowy oskarżał go o celowe ukrycie części swoich dochodów, za co został skazany na trzy lata więzienia, których nie odbył, a także 1,2 miliona euro grzywny.
Historia nie będzie pamiętać go ani jako zwalniającego trenerów, ani człowieka od wielkiego długu Realu czy problemów z fiskusem. Na zawsze pozostanie prezesem Królewskich, który dał klubowi pierwszy od 32 lat Puchar Mistrzów, pierwszy w nowym formacie. Zespół z jego czasów był inny niż perezowski. Stał po środku, nie był tak międzynarodowy jak potem i tak hiszpański jak w czasach Mendozy. Od bezpośredniego poprzednika i następcy był za to lepszy sportowo. Był taki jak Sanz – charakterny, pełen wad, ale w najważniejszym momencie zwycięski.
0 - 3
FC Barcelona
4 - 2
Sevilla FC
0 - 4
Atletico Madryt
1 - 1
Osasuna
1 - 2
Celta Vigo
0 - 0
Mallorca
3 - 0
Real Valladolid
2 - 0
Las Palmas
2 - 0
Real Sociedad
1 - 1
Valencia CF
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.