Niespełna sześć lat temu dwójkowa akcja Andre Schuerrle i Mario Goetze dała reprezentacji Niemiec mistrzostwo świata. Dziś obaj piłkarze tkwią na bardzo ostrym zakręcie karier – nie chce ich macierzysty klub i nie dość, że mają problem ze znalezieniem nowego, to obaj zdają się być wypaleni i pozbawieni motywacji, by znów udowodnić swoją wartość.
ZŁOTY DUET NA SZCZYCIE
Tamtego wieczoru na Maracanie Schuerrle miał 23 lata, zaś Goetze był o rok młodszy. Obaj rozpoczęli finałowy mecz z Argentyną na ławce rezerwowych i obaj dopiero dzięki ruchom Joachima Loewa stali się bohaterami. Pierwszy pojawił się na boisku jeszcze w pierwszej połowie, gdy zmienił kontuzjowanego Christopha Kramera, drugi w samej końcówce zastąpił Miroslava Klose. Gdy dogrywka zbliżała się do końca, starszy z tandemu urwał się lewym skrzydle, dośrodkował w pole karne, gdzie młody pomocnik opanował piłkę i precyzyjnym wolejem pokonał Sergio Romero. Do kraju wracali więc jako gwiazdy – już w tak młodym wieku przeszli do historii i właściwie cokolwiek by się nie działo, nie mieli prawa wyprzeć ze świadomości swojego statusu. Nie tylko ich dzieci i wnukowie, ale też kolejne pokolenia będą znały nazwiska piłkarzy, którzy w tak uroczo prosty sposób rozmontowali latynoską defensywę.
Byli wtedy na nieco innym etapie rozwoju w piłce klubowej. Goetze rok wcześniej przeniósł się z Dortmundu do Bayernu Monachium i miał za sobą całkiem obiecujący sezon debiutancki. W kraju dodawali do jego nazwiska końcówkę "-inho", by podkreślić bajeczne wyszkolenie techniczne, Franz Beckenbauer mówił o nim jako o "niemieckim Messim", a Matthias Sammer podkreślał, że to największy talent w historii kraju. Na domiar tego Goetze pracował właśnie z Pepem Guardiolą, któremu brakowało już epitetów, by opisywać możliwości piłkarza, a lukier z jego wypowiedzi wylewał się na wszystkie strony i wręcz mdlił słuchających go dziennikarzy. Dość powiedzieć, że był to czas, gdy w Monachium rozważali ściągnięcie Neymara, ale uznali, że psychika latynoskich gwiazdek jest zbyt chwiejna, a podatność na pokusy celebryckiego życia – zbyt wielka. Goetze uważano może za minimalnie mniej utalentowanego, ale za to swojego, poukładanego i życiowo uporządkowanego. Złośliwi kibice co prawda podśmiewali się, że wyglądem przypomina Justina Biebera i nawet jest wiernym słuchaczem muzyki Kanadyjczyka, ale umiejętności nikt nie śmiał mu ująć.
Kariera Schuerrle nie rozwijała się tak efektownie, zresztą nie było w niej ani jednego momentu, w którym eksperci tak widowiskowo kadziliby napastnikowi. Lecąc z reprezentacją do Brazylii, był już co prawda piłkarzem Chelsea, w pierwszym sezonie strzelił nawet osiem goli, ale nikt nie miał raczej wątpliwości, że to sufit jego możliwości. Tak czy owak, trudno było narzekać – gra w czołowym angielskim klubie, status reprezentanta, udane lata spędzone Bundeslidze – blondwłosy piłkarz miał prawo oczekiwać, że kolejną dekadę spędzi w szeroko pojętej piłkarskiej czołówce i może nawet ugruntuje pozycję w Premier League.
RÓWNIA POCHYŁA
Czy pamiętny występ na Maracanie był szczytem ich możliwości? Z perspektywy czasu wygląda na to, że odpowiedź powinna być twierdząca. Od tamtego czasu, a przecież minęło już prawie sześć lat, żaden z nich nie osiągnął wyższej albo nawet równej formy do tej, którą prezentowali przed finałem z Argentyńczykami. Wkrótce obaj wypadli z notatek Loewa, wkrótce obaj odbili się od piłki na najwyższym poziomie. CV Goetze może co prawda imponować, bo przecież nawet gdy odszedł z Bayernu, to wrócił do Borussii i dziś jest jednym z najlepiej zarabiających piłkarzy w zespole. Problem jednak w tym, że nijak ma się to do jego możliwości sportowych. Od tamtego czasu 27-letni już piłkarz sprawia wrażenie zagubionego, pozbawionego motywacji, wypalonego i przygaszonego. O przypadku tego zawodnika mówiło się w Niemczech już wiele razy, głos zabierał między innymi Lars Ricken, który też miał przez lata być wizytówką naszych zachodnich sąsiadów na arenie europejskiej, a szybko wskoczył na równię pochyłą. Były piłkarz BVB nie ma wątpliwości, że na Goetze została nałożona zbyt wielka presja, w jego życiu wszystko wydarzyło się zbyt szybko. Jako raptem 23-latek miał wszystko – mistrzostwo świata, mistrzostwo Niemiec, w gablocie liczne puchary, status gwiazdy, ogromne pieniądze, piękną kobietę u boku i... brak celu. Trudno zawiesić poprzeczkę wyżej, gdy na takim etapie życie dokonuje się sportowego i życiowego spełnienia.
– Wyobrażam sobie, że są momenty, gdy żałuje tamtego gola. Myślę że byłby skłonny zamienić się rolami i w tamtej akcji asystować przy bramce – mówił o nim w rozmowie z DAZN Marcel Schmelzer. Pojawiły się też problemy zdrowotne, piłkarz, wskutek kłopotów z tarczycą, zaczął błyskawicznie przybierać na wadze, w pewnym momencie stał się tak okrąglutki, że wręcz niezdatny do wyczynowego uprawiania sportu na wysokim poziomie. Z otyłością walczył długi czas, zjeździł całe USA, odwiedzając kolejnych lekarzy i choć w końcu z tym się uporał, piłkarsko nigdy nie powrócił na wyżyny. – Z perspektywy czasu nie zazdroszczę mu tego gola. Po tym trafieniu chodziło o kontynuowanie legendy, utrzymanie poziomu. A przecież jesteśmy tylko ludźmi, nie da się przez kolejne 10 lat grać tak, jak w finale mistrzostw świata, którego stało się bohaterem – mówił o nim Schuerrle przepytywany przez "Kickera".
Rok starszy od niego kolega dobrze wiedział, o czym mowa. Sam był na ustach wszystkich, choć "tylko" asystował przy tamtym golu, a i presja nakładana na niego nie była tak wielka. Wkrótce i on się mocno pogubił – drugi sezon w Chelsea był w jego wykonaniu beznadziejny, choć i jemu nie pomogły problemy ze zdrowiem. Podczas jednego z posiłków zatruł się salmonellą, drastycznie szybko stracił kilka kilogramów, z postawnego i silnego mężczyzny, bo przecież Schuerrle w dużej mierze bazował na możliwościach fizycznych, pozostał chłopak mizerny i cherlawy. Odbudowane mięśni i kondycji zajęło mu dużo czasu, zdecydował się na powrót do ojczyzny. Jako piłkarz Wolfsburga zdołał się odrestaurować i postanowił znów wypłynąć na głębokie wody. Dortmund przerósł go jednak oczekiwaniami i po dwóch kiepskich latach został najpierw wypożyczony do Fulham, a ostatni rok spędził w Spartaku Moskwa.
WYPALONE GWIAZDY
Chyba nawet najwięksi pesymiści nie przewidzieliby w lipcu 2014 roku takiego przebiegu wydarzeń. Dziś Goetze i Schuerrle wciąż formalnie należą do tego samego pracodawcy, choć w praktyce nikt ich tam nie chce. Powracający z Bayernu syn marnotrawny otrzymał horrendalną stawkę, podpisał kontrakt, który daje mu teraz zarobki rzędu 10 milionów euro rocznie. Dużo za dużo, jak na piłkarza, który nie tyle nie mieści się w wyjściowej jedenastce, co w jakichkolwiek planach Luciena Favre'a. Szwajcar znany jest z tego, że potrafi z piłkarza wykrzesać maksimum możliwości, uwielbia zresztą skupiać się na detalach i poprawiać osiągnięcia gracza korygując nawet ułożenie rąk podczas sprintu. Goetze próbował nawet jako "fałyszwą dziewiątkę", czyli w takiej roli, w jakiej Niemiec kończył finałowy mecz z Argentyną. Wszystko to na nic, bo obecnie 27-latek tkwi w cieniu Jadona Sancho, Marco Reusa czy nawet 19-letniego Erlinga Haalanda.
Schuerrle w ostatnim sezonie ligowym spędził na boisku raptem 828 minut. Zdobył jedną bramkę w lidze rosyjskiej, dołożył do tego dwie asysty. Najwięcej zgarnął jednak żółtych kartek i działaczom moskiewskiego Spartaka nawet przez myśl nie przeszło, by piłkarza wykupić na stałe. Latem powróci zatem na Signal-Iduna Park i, podobnie jak w przypadku Goetze, nie zabijają się o niego inne kluby. Z Borussią łączy go jeszcze roczna umowa, pewnie szefowie zrobią wszystko, by pozbyć się obciążającego budżet płacowy balastu już latem, ale to wcale nie musi być takie łatwe.
W kwietniu Goetze zmienił agenta. Teraz jego karierę nadzoruje Reza Fazeli z International Soccer Management. To człowiek, który transferował między innymi Mesuta Oezila i Nuriego Sahina do Realu Madryt, instalował w Dortmundzie Emre Cana czy trenerów – Favre'a oraz Petera Bosza. Niemiecki piłkarz nie ma co jednak nawet marzyć o przenosinach do jeszcze większego zespołu, spekuluje się że jedynym ratunkiem dla niego będzie zmiana środowiska. Odcięcie się od lokalnej prasy, kibiców, ludzi – tych wszystkich, którzy mają go wciąż za bohatera narodowego i uważają, że gdyby tylko chciał, mógłby wrócić na prezentowany przed laty poziom. Problemem jest co prawda ograniczona znajomość języków, bo Goetze w miarę radzi sobie tylko w narzeczu Szekspira, ale wygląda na to, że życie zmusi go wkrótce do nauki – w plotkach przebijają się bowiem głównie nazwy klubów włoskich, między innymi Romy.
OSTATNIA SZANSA
O tym, jak bolesny może być upadek z tak wysokiej góry, na jaką wdrapali się sześć lat temu Schuerrle z Goetze, świadczyć mogą słowa tego pierwszego. W październiku Niemiec wyznał, że stracił kompletnie motywację do gry, że bieganie za piłką nie sprawia mu już takiej przyjemności. Z ambitnego i głodnego sukcesów piłkarza został wypalony skrzydłowy, który choć ma dopiero 29 lat, nie wie, co robić w najbliższej przyszłości. – Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie myślę o zakończeniu kariery. Zastanawiam się, czy nadal tego potrzebuję, czy mam motywację, czy moje ciało jest gotowe, by realizować kolejne wzywania. Nie wiem, może pogram jeszcze z rok lub dwa – żalił się dziennikarzom.
Obaj piłkarze z pewnością zostali przygnieceni przez presję. Dwa lata temu Aljoscha Pause, niemiecki producent filmowy, wypuścił materiał "Być jak Mario Goetze". Wcześniej wielokrotnie spotkał się z piłkarzem, obaj przegadali wiele godzin, dobrze się poznali. W poniedziałkowym "Kickerze", który poświęcił bohaterom tego tekstu wiele znaków, Pause przyznał, że dojrzał w Goetze coś, co charakteryzowało Diego Maradonę z czasów świetności. A mianowicie – tak jak osobno istniał Diego i Maradona, tak osobno żył w ostatniej dekadzie Mario i Goetze. Ten pierwszy wciąż był nieśmiałym, kulturalnym i grzecznym chłopakiem z sąsiedztwa, który chciał po prostu realizować swoją pasję. Ten drugi stał się gwiazdą, ogniskującym na sobie uwagę bogatym młodzieńcem, który w życiu miał wszystko – status, pieniądze, sukcesy, miłość. Również zazdrość kolegów i wymagania otoczenia. Zdaniem Pause to właśnie wielkie oczekiwania i narastająca presja przygniotły tego piłkarza. Goetze nigdy nie uciekał co prawda, tak jak "Boski Diego", w alkohol, narkotyki i kobiety, ale zwyczajnie nie poradził sobie psychicznie z tym, jak szybko wszystko mu w życiu przyszło. Właściwie już jako 22-latek stanął na szczycie świata i stracił motywację, by wciąż robić wszystko z maksymalnym zaangażowaniem.
Przed oboma piłkarzami zatem najważniejsze miesiące od lat. W najbliższym czasie zdecydują, z jakim klubem podpisać kontrakt, w jakim mieście zamieszkać, jakimi otoczyć się ludźmi i jakie pieniądze księgować co miesiąc na koncie. Być może los pokieruje ich tam, gdzie znów obudzi się w nich radość z wykonywania obowiązków i młodzieńcza pasja, być może jednak wciąż będą gnuśnieć, tkwić w marazmie i stopniowo odcinać kupony. A my już nigdy nie przypomnimy sobie o brawurowych dryblingach Goetze i potężnych strzałach szarżującego Schuerrle.