Nigdy nie wyglądał jak z żurnala, a luźny ortalionowy dres i bejsbolówkę zawsze stawiał nad szykownym garniturem i śnieżnobiałą koszulą. Swobodnie ubierał się również poza boiskiem, a na domiar złego nałogowo palił papierosy. Być może gdyby Juergen Klopp miał inne nawyki modowe, dziś to Borussia Dortmund grałaby w drugiej lidze, a Hamburger SV rzucał kłody pod nogi Bayernowi Monachium.
TEMPERAMENTNY LUZAK
Zmieniał się na przestrzeni lat jako trener, wspinał po kolejnych szczeblach kariery, uczył się nowych rzeczy, współpracował z coraz lepszymi piłkarzami. Prywatnie wciąż był jednak tym samym "Kloppo", który najpierw zakończył karierę piłkarską w FSV Mainz, a później przejął ten zespół w roli trenera. Gen szaleństwa, dziki obłęd w oczach i naprzemienne napady euforii i paniki to stały element jego warsztatu. Od momentu, gdy po raz pierwszy wyszedł na boisko w innej roli, nie zmienił się nawet o jotę. Niezależnie czy w Moguncji, Dortmundzie czy Liverpoolu; czy w walce o awans do Bundesligi, o mistrzostwo Niemiec czy w finale Ligi Mistrzów – wciąż w jednej chwili potrafi zwymyślać sędziego, by po chwili go wyściskać i obdarować całusami. Klopp sam zresztą nie ukrywa, że brzydzi się pozorami, unika sztuczności, więc przy linii jest po prostu naturalny. Jak się cieszy, to biega i skacze bez opamiętania, jak się złości – dostaje szczękościsku i wpada w szał.
To jednak niezwykłe, jak jego charakter wpłynął na losy niemieckiego futbolu. By to zrozumieć, potrzebujemy cofnąć się w czasie o ponad dekadę. Jest bowiem rok 2008, nasz bohater domyka siedmioletni cykl prowadzenia Mainz. Jak na żółtodzioba w branży, wynika ma co najmniej przyzwoite. Faktem jest, że rok wcześniej spadł na zaplecze Bundesligi i nie zdołał do niej ponownie awansować, ale przecież już wcześniej wprowadził FSV na salony, utrzymał przez trzy lata i pokazał, że nawet tak skromny klub potrafi nacisnąć na odcisk niemieckim potentatom. W kraju wyrobił sobie markę nowoczesnego szkoleniowca, który nie ściska różańca za wyrwane 1:0 po szczęśliwej kontrze, ale bierze los w swoje ręce i dąży do tego, by nawet będąc skazywanym na porażkę, pokazać zęby.
Tamtego lata nowego trenera szukali w trzech wielkich niemieckich klubach – Hamburgerze SV, Schalke 04 i Borussii Dortmund. Ci drudzy dość szybko postawili na Freda Ruttena z Twente Enschede, choć też rozważali zatrudnienie Kloppa. Tak czy owak, ściągnęli posiłki z Eredivisie, ale osoba Niemca wciąż rozważana była w dwóch pozostałych miejscach. To, że z nazwy oba kluby budziły prestiż i darzone były w Bundeslidze estymą, nie oznacza, że oba były na tym samym etapie rozwoju. Po latach tłustych i pełnych trofeów, na czele z mistrzostwem kraju i wygraną w Lidze Mistrzów, BVB przeżywało niezwykle skromny okres, dość powiedzieć, że w pewnym momencie chwiało się finansowo na linach i – by przetrwać – musiało nawet pożyczać pieniądze od Bayernu Monachium. HSV z kolei było na fali, ściągało największe talenty w Europie (na północy zameldowali się choćby Vincent Kompany, Nigel de Jong czy Rafael van der Vaart) i marzyło o powrocie do Ligi Mistrzów. Wprawdzie nie wypadło z czołówki ligowej, ale po słabszym roku i czwartej pozycji w tabeli (to budziło wówczas niedosyt!) rozstało się z Huubem Stevensem, który miał też do uporządkowania trochę problemów prywatnych. W Hamburgu szukali więc kogoś, kto zbilansuje wydatki transferowe przychodami z kasy UEFA.
PIZZA I CIASTO W MOGUNCJI
Klopp był wówczas w HSV bardzo gorącym tematem. Już na początku lutego, gdy wiadomo było, że drogi klubu i Stevensa się rozejdą, szefowie pojechali nad Ren, by poznać młodego i ambitnego trenera. Ten przyjął ich w swoim domu, gdzie towarzyszyli mu małżonka Ulla i jego prywatny doradca, Marc Kosicke (dziś jeden z członków zarządu Herthy BSC, ale i wciąż agent piłkarski). Ulla upiekła pizzę, ciasto i naparzyła kawy, a państwo gawędzili w salonie. Delegacja z Hamburga była dość liczna, bo z samochodu wytoczyli się dyrektor Bernd Hoffmann, szef marketingu Katja Kraus oraz menedżer, Dietmar Beiersdorfer. Pierwsza dwójka właściwie od razu kupiła wizerunek trenera-kumpla, z którego kipiała pasja i ambicja. Obiekcje miał z kolei Beiersdorfer. Przede wszystkim mierziło go już samo to, że piłkarze mówili do niego "Kloppo", co jego zdaniem było oznaką braku szacunku i zbyt koleżeńskich relacji. Szkoleniowiec Mainz dziwił się wtedy, próbował obrócić to w żart i stwierdził nawet, że jego rozmówca nazywany jest "Didim". A poza tym, jak miałby być traktowany w klubie, skoro dopiero co z wieloma zawodnikami grał w zespole, a teraz ich trenuje? Miałby nagle kazać do siebie mówić "panie Klopp"?
Po kilku godzinach rozmowy wszyscy rozjechali się w swoje strony, ale było to dopiero preludium w procesie poznawczym młodego trenera. Niepewny adwersarza Beiersdorfer uznał, że do prześwietlenia potencjalnego opiekuna HSV potrzeba będzie szpiegów. Ci mieli obserwować go od ósmej rano do samego wieczora – ocenić zachowanie, wyłapać zwyczaje, przyjrzeć się kontaktom z prasą.
Laurka, jaką detektywi wystawili Kloppowi, była beznadziejna. Przede wszystkim zauważyli, że pali papierosy, co w Hamburgu uznano za absolutnie niedopuszczalne. No bo jak to tak – trener się truje, a piłkarze o tym wiedzą? Przecież trener powinien być wzorem, niedoścignionym ideałem! To jednak jeszcze nic, bo przyczepiono się nawet do tego, jak Niemiec ubierał się na co dzień. Nigdy nie był modnisiem, więc skoro przy linii stał w dresie albo ortalionowej kurtce, to poza boiskiem hasał w podartych dżinsach, kolorowej koszulce i trampkach. W HSV nosili wówczas głowę wysoko i ślepo wierzyli w słowa wypowiedziane lata wcześniej przez Uliego Hoenessa, który twierdził, że jeśli ktoś ma zagrozić potędze Bayernu, to właśnie klub z północy. Elegancki, położony nad morzem, znany z biznesowej strony i prężnie się rozwijający. Znacznie bardziej pasowałby tam elegancki facet w dobrze skrojonej marynarce i wypastowanych pantoflach niż jakiś zarośnięty rock'n'rollowiec ze szczękościskiem.
NIE SZATA ZDOBI TRENERA
Szpiedzy stwierdzili również, że Klopp bagatelizuje obowiązki – spóźnia się na treningi, nie przywiązuje uwagi do rozmów z mediami. Generalnie rzecz ujmując to luzak i lekkoduch, gość pasujący bardziej do kapeli muzycznej jeżdżącej w trasy po Europie niż klubu piłkarskiego, który miałby być wizytówką kraju na arenie międzynarodowej. Wówczas jego nazwisko z listy potencjalnych szkoleniowców definitywnie skreślono. Zbyt dużo było argumentów "przeciw", by zdecydować się na ten ruch.
Gdy o tym wszystkim dowiedział się Klopp, wpadł w szał. W rozmowie z "RedaktionsNetzwerk Deutschland" w szczególności złościł się na zarzut spóźnialstwa. – Nie wiem, czy istnieje człowiek bardziej punktualny ode mnie. Na trening wychodzę zawsze ostatni, bo lubię iść za drużyną, więc to jakieś absurdalne zarzuty. Zgodzić muszę się jednak z tym, że jestem uzależniony od palenia. Tak czy owak, jeśli HSV jest nadal mną zainteresowane, to po takim castingu mam jedną prośbę: nigdy więcej do mnie nie dzwońcie. Co to w ogóle za zarzuty, że jestem nonszalancki w kontaktach z prasą, że piłkarze mówią do mnie "Kloppo"? W Hamburgu chyba myślą, że nikt mnie tu nie szanuje – żalił się w rozmowie z dziennikarzem.
Po latach Beiersdorfer przyznał, że Rada Nadzorcza nieprzychylnie patrzyła na sposób ubioru młodego szkoleniowca, ten z kolei kontrował to tym, że jeśli ktokolwiek ocenia trenera po wyglądzie, to powinien się zastanowić nad sensem swojej pracy. Faktem jest jednak, że Klopp trafił wskutek tego do BVB i z klubu, który plątał się nad strefą spadkową, stworzył drugą siłę w Niemczech i uznaną markę w Europie. Hamburg z kolei zatrudnił właśnie od 2008 roku... 18. trenera. Spadł też do 2. Bundesligi, przez dwa sezony nie zdołał awansować do elity, zaliczył kolosalne straty finansowe, a zaliczyć może jeszcze większe, bo z zabawy w jego prowadzenie planuje wycofać się główny inwestor. Wygląda zatem na to, że gust modowy Kloppa wywrócił hierarchię w niemieckim futbolu, a gdyby Niemiec wolał na co dzień eleganckie spodnie i wyprasowaną koszulę, a nie bejsolówkę, dres i adidasy, być może to Borussia mordowałaby się teraz wyjazdami do Sandhausen i Kiloniii, a HSV liczyło pieniądze z udziału w Lidze Mistrzów.