| Czytelnia VIP

Nowy piec w prezencie od "Koli"... Wywiad z Karolem Bieleckim

Karol Bielecki rzucił w reprezentacji Polski blisko tysiąc bramek (fot. PAP/Darek Delmanowicz)
Karol Bielecki po zakończeniu kariery skupia się na rodzinie i... ekologii (fot. PAP/Darek Delmanowicz)

Coraz krótsza jest lista sportowców, z którymi warto zrobić wywiad inny niż wszystkie. Rozmowa przez telefon nigdy nie da pełnej satysfakcji zawodowej. Trzeba widzieć każdy grymas, zakłopotanie, odczytywać stale nastrój pytanego. To gwarantuje wyłącznie dialog twarzą w twarz. Pub przy Chłodnej zaproponował salę VIP. Duży okrągły stół na piętnaście osób i tylko my dwaj. Plus dyktafon. Dzieliły nas przepisowe dwa metry i... trochę lat życia.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ

– Wziąłem ze sobą piłkę do ręcznej. Masz klej?
– Nie.

– Nie masz nawet biurowego? A jaki jest najlepszy?
– Żywica, z tego co jeszcze pamiętam..

– A są różne rodzaje? Pytam, bo grałem przez 5 lat w akademickim zespole piłki ręcznej jako bramkarz, ale nie używaliśmy wtedy kleju.
– No proszę.

– Pewnie nikt jeszcze nie robił z tobą wywiadu z tej pozycji.
– No nie. Jesteś pierwszy.

– To tak jakby siedział naprzeciwko ciebie Sławomir Szmal z dyktafonem. Wróćmy jednak do kleju...
– Jak zaczynałem grać w ręczną, to był dostępny słowacki. Taka żywica do drzewek ogrodowych. Z biegiem czasu pojawiły się już kleje specjalistyczne, duńskie albo szwedzkie. Już dobrze nie pamiętam. One miały już lepkość taką jak potrzeba. To ułatwia bardzo grę. Są dwa rodzaje klejów. Jeden jest mocniejszy, drugi słabszy. Ten pierwszy stosują chętnie Skandynawowie. Oni czasami tę piłkę tak okleją, że ona się z trudem odbija.

Wenta do lekarza kadry: chcę oddać oko Bieleckiemu!

Czytaj też

Karol Bielecki i Bogdan Wenta (fot. Getty Images)

Wenta do lekarza kadry: chcę oddać oko Bieleckiemu!

– A zdarza się, że piłka nie oderwie się i pozostanie w dłoni?
– Albo zerwie skórę z palców. Często takie mecze były. A Duńczykom zdarzało się, że próbowali rzucać nią o parkiet, a ona się przyklejała do podłoża.

– Trudno wtedy o kozioł.
– Dokładnie tak. Oczywiście, piłka musiała być zmieniona, bo była tak oklejona, że nie dało się grać...

– Słoik kleju na biedną piłkę?
– Ja nigdy takich ilości nie używałem, tak że...

– Czy to zależy od rozstawu palców w dłoni? Im szerzej, tym więcej na niej kleju?
– Chyba tak. Często skrzydłowi dużo kleją, bo chcą mieć jak najdłuższą kontrolę nad piłką, by w ostatniej sekundzie zmienić kierunek rzutu technicznego.

– Odleciał ci kiedyś po rzucie strzęp skóry?
– Były mecze, po których miałem popękaną skórę dłoni albo pozrywane odciski z palców, bo klej był za mocny...

– Ponoć nie zamieniłbyś nigdy piłki ręcznej halowej na plażową?
– Zapach kleju i tych hal budził i budzi we mnie nadal fajne emocje. W nowych obiektach tego już nie ma, a w starych wszystko siedzi w ścianach. Najlepsze są hale przepracowane i spocone. O zapachu żywicy nigdy nie zapomnę. Nie zdradziłbym parkietu. Nasiąkłem jak gąbka piłką ręczną halową i nie przeniósłbym się na piach.

– Przywołajmy zatem taki obrazek z dzieciństwa. Siedzisz za boiskiem i nie dajesz się przekonać do gry w ręczną, bo nożna więcej obiecuje nastolatkowi...
– Gdy miałem lat 10-11, to byłem zapalonym futbolistą. Byłem wysoki, więc stawiono mnie w obronie. Jako forstoper musiałem ciągle tę piłkę wybijać. Wszyscy wtedy kopali piłkę, to chciałem kopać i ja. Obok domu na podwórku wszyscy moi koledzy grali i każde popołudnie, nie mówiąc o sobocie i niedzieli, spędzało się na boisku. Zapisałem się do klubu piłkarskiego, zanim poznałem ręczną.

Wenta do lekarza kadry: chcę oddać oko Bieleckiemu!

Czytaj też

Karol Bielecki i Bogdan Wenta (fot. Getty Images)

Wenta do lekarza kadry: chcę oddać oko Bieleckiemu!

Niesamowita historia "Orłów Wenty". Wspomnienia bohaterów [FILM]
(fot. TVP SPORT HD)
Niesamowita historia "Orłów Wenty". Wspomnienia bohaterów [FILM]

– Jak szybko przerosłeś rówieśników?
– Byłem od początku szkoły dosyć wysoki. Na zdjęciach klasowych to widać. Jeden chłopak był początkowo wyższy, ale później go przerosłem. To było w pierwszej technikum.

– Czyli najwięcej centymetrów zyskałeś w ósmej?
– Tak.

– Wzrost po ojcu?
– Tata miał 190 centymetrów przy 125-130 kg wagi.

– Mama też zapewne nie należała do drobnych kobiet?
– 183. Siostra mierzy około 180 cm.

– Agnieszka czy Joanna?
– Mam dwie wysokie siostry.

– Będąc najstarszym, musiałeś być najwyższy, żeby mieć posłuch jako wychowawca zastępczy.
– Nie bardzo, bo od rana do zmierzchu żyłem sportem. Bliższe relacje miałem z Aśką, bo była osiem lat młodsza. Każdy wolny czas przeznaczałem na oglądanie nagrań wideo ze szkółek Ajaksu, a później, jak zacząłem na poważnie z piłką ręczną, to już na 100 procent. Było trenowanie, oglądanie, trenowanie, oglądanie...

– Podobno była taka tajemnicza rozmowa w autokarze, kiedy nie dałeś się przekonać trenerowi do szczypiorniaka, więc w drodze powrotnej do akcji wszedł kierownik drużyny i dopiero po dialogu z nim powiedziałeś: no dobrze, będę już grał w tę ręczną...
– Tej rozmowy już oczywiście nie pamiętam, ale mieliśmy takiego kierownika, świętej pamięci Jerzego, który bardzo we mnie wierzył! A jeszcze w czwartej klasie podstawówki nie chciałem rzucać, tylko kopać. Ten kierownik z trenerem widzieli mnie w Iskrze Kielce, przekonywali, że mam takie świetne warunki fizyczne. I przekonali, że żal tego nie wykorzystać i zaniechać treningów w hali.

– Pierwsi dostrzegli w tobie egzekutora.
– Oczywiście, wmówili mi, że będę zdobywał po kilkanaście bramek i wygrywał mistrzostwo Polski dla Kielc.

– Kiedy rozstałeś się z marzeniami o zostaniu drugim Maradoną?
– Była zima, przestałem chodzić na treningi piłkarskie, więc zaczęto zabierać mnie na zawody międzyszkolne w ręcznej. Powoli, powoli zacząłem się adaptować w zespole szczypiorniaka i przekonywać do gry w hali.

– Wykorzystano złą porę roku na odwyk?
– Tak, trochę z braku laku.

W piłce nożnej nie trafiłem na swój grunt. Nie było takiej grupy, takiego środowiska, w którym mógłbym się rozwinąć.

– W ósmej klasie na asfaltowym boisku też na przemian grałem w nożną i ręczną. Najczęściej między słupkami, choć nie byłem najgrubszy. Długo nie mogłem się zdecydować, czy bardziej smakuje obroniony rzut karny z siedmiu metrów, czy gol strzelony z biodra po wyjściu z bramki.
– Ja grałem jeszcze na betonie...

– Na betonie kwiaty nie rosną, ale talenty się spokojnie rozwijają.
– Na betonie, jak popadał deszcz, to świetnie rzucało się z biodra. Takie szczury były nie do obrony.

– Jedna reprezentacja Polski straciła forstopera, a druga zyskała najskuteczniejszego strzelca z dystansu...
– Gdzieś musiałem się odnaleźć, bo byłem mocno ukierunkowany na sport...

– Ta nasza ręczna to była jednak dyscyplina trzeciego wyboru, a w najlepszym wypadku drugiego.
– Tak sądziłem, dopóki grałem w nogę. Potem nożna poszła w odstawkę i skupiłem się na tym, aby robić postępy w nowej dyscyplinie.

– Było bronienie przed stratą gola w nożnej i zdobywanie bramek w ręcznej. Co daje większą satysfakcję?
– Predyspozycje miałem takie a nie inne. Wybierając ręczną, połączyłem te dwie role silniej, ale to strzelanie było moim przeznaczeniem. Jako nastolatek nie miałem silnej potrzeby, by te bramki zdobywać.

– A próbowano cię kiedyś postawić na bramce?
– Nie, nie... W piłce nożnej nie trafiłem na swój grunt. Nie było takiej grupy, takiego środowiska, w którym mógłbym się rozwinąć. W ręcznej czułem, ze ktoś we mnie wierzy, ktoś na mnie stawia.

– Poza tym to krótsza droga do sukcesu!
– Na pewno mniejsza konkurencja, a dysponując takim rzutem, jaki miałem, to duży atut. Miałem łatwość zdobywania bramek. Nawet gdy jeszcze nie trenowałem ręcznej, a było to w klasach 6–7–8, to z łatwością strzelałem na lekcjach wuefu gole.

– Lubiłeś rzut z biodra?
– Z biodra też mi się zdarzało zdobywać bramki, ale rzut z przewyższenia był moim naturalnym wyborem. Po co kombinować, jeśli można wykorzystać warunki fizyczne, wyskoczyć i być pewnym gola.

– Wyczytałem, że trener zawieszał ci taśmę na treningach, by zmusić do rzutów z wysoka...
– Tak. Była rozciągnięta na poziomie 270, 280 cm, 9 metrów od bramki. O perfekcji decyduje w sporcie liczba powtórzonych ćwiczeń. Jako młody człowiek buntowałem się czasami, ale skakałem tysiące razy i rzucałem na tę taśmę.

– Raz byłeś tak zły, że z wściekłości rzuciłeś prosto w miotłę, którą trzymał trener i posypała się słoma...
– Nie pamiętam, ale nie wykluczam, bo na treningach zdarzały się różne rzeczy. Skłaniano mnie do rzucania ponad blokiem i wpajano przekonanie, że najważniejsza jest kontrola nad piłką w powietrzu. Warto wiedzieć do ostatniej sekundy co się robi. Miałem tak dużo zacięcia, że to ćwiczyłem, może ktoś inny by zrezygnował i upierał się, że tego nie potrzebuje. A ja wszystko powtarzałem do oporu. Pamiętam takie obozy, że były trzy treningi dziennie, a ja jeszcze zostawałem, żeby dłużej poćwiczyć.

Niewykorzystane sukcesy "Orłów Wenty"? "Żal..." [WIDEO]
(fot. TVP)
Niewykorzystane sukcesy "Orłów Wenty"? "Żal..." [WIDEO]

– A jak postrzegałeś bramkarzy w ręcznej? To był ten nieszczęśnik, którego trzeba oszukać, przechytrzyć? Czy miałeś dla nich odrobinę współczucia, bo ich rola jest niewdzięczna?
– Nie współczułem im. Zawsze to byli rywale inteligentni, bo musieli analizować w sekundach moje zachowanie, mieć w głowie sposoby rzutów 12–14 zawodników przeciwnika. Zawsze podziwiałem pracę Sławka Szmala, który przed ważnymi meczami podglądał i analizował grę prawie każdego rywala.

– Opowiadał mi Wojtek Nowiński, że nosił w torbie po kilkadziesiąt kaset VHS, bo w każdej wolnej chwili rozgryzał graczy z pola...
– Tak, taka analiza dla bramkarza jest bardzo ważna, bo da się wychwycić powtarzalność zachowań na boisku.

– A Bieleckiego dało się rozszyfrować, nawet niekoniecznie jak ostatnio, z laptopem na kolanach?
– Ależ oczywiście. Byli bramkarze, którzy mi zupełnie nie leżeli...

– Nawet jak stali?
– Nawet jak stali, to nie leżeli. Takim był na pewno Francuz Omeyer, mistrz świata i olimpijski, wielokrotny Europy. Bywały mecze, że ciężko było go pokonać. Ale miałem i takie, że z łatwością mu te gole rzucałem.

– Dziesięć rzutów i dziesięć bramek?
– Takiego chyba nie było, bo w warunkach meczowych trudno o taką proporcję...

– A inni wspaniali?
– Szwed Peter Gentzel, chłop prawie dwa metry wzrostu, trudny do pokonania. No i Serb, nazwisko wypadło mi teraz z głowy.

– Znajdziemy go w Internecie.
– Może zaraz sobie przypomnę. Już wiem! Darko Stanić.

– A wychodziłeś na rozgrzewkę i myślałeś sobie: – o, znowu ten... między słupkami?
– Respekt mniejszy lub większy zawsze był...

– Wtedy przy rzucie może zadrżeć ręka?
– Zadrżeć to może nie, bo jak wychodziłem na mecz i byłem w optymalnej formie, to nie robiło mi różnicy, kto broni. A jak dzień nie był najlepszy i zdarzył się gorszy mecz, to wtedy dobry bramkarz bywał górą.

– Stewardessa opowiadała mi kiedyś, że w szóstej godzinie lotu patrzy na pasażerów z góry i widzi już tylko łebki zapałek. Czy ty też pod koniec spotkania widzisz tylko zapałkę, która przesuwa się od słupka do słupka i chodzi tylko o to, by w nią nie trafić?
– Bywały takie mecze, że bramka była ogromna, a bramkarz mały i wtedy co bym nie zrobił, to było dobrze, ale bywały i takie, że bramka była malutka, a bramkarz duży. Jak to w życiu.

– Ostatnie trafienie w karierze po koźle...
– W krótki róg, w krótki róg...

Podczas kariery trafiłem bramkarza w głowę może parę razy (...). Nigdy jednak nie robiłem tak celowo.

Wychował prawie całą kadrę. Już dawno ostrzegał przed kryzysem

Czytaj też

Michał Daszek (fot. PAP/EPA)

Wychował prawie całą kadrę. Już dawno ostrzegał przed kryzysem

– Bramkarz w ręcznej uważa, że każda piłka w okolicy ucha to nieuchronny gol. Miałeś swoje ulubione kierunki rzutu piłki?
– Przy karnych to oczywiście sprawdzona metoda. Rzut "na głowę" przy opuszczonych rękach to gol. Z dystansu to jest różnie. Wiadomo, że ten krótki róg to każdy bramkarz musi zamknąć, więc trzeba po długim. Z tym, że tamten jest często obstawiany przez obrońcę. Włącza się do tej całej zabawy i pomaga bramkarzowi.

– Bramkarz kokietuje często wzrokiem?
– Tak, pokazuje mi krótki, ale szybko musi go zamknąć. Tak więc mówię, gra też bramkarz, a nie tylko rozgrywający czy rzucający. On też mnie hipnotyzuje.

– Lubiłeś zamieniać karne na gole? To wbrew pozorom nie było takie łatwe, jak dwumetrowiec wychodził ci naprzeciw i nie był, tak jak kiedyś, ograniczony w tym wysunięciu się przed linię bramkową. Ponoć drużyny narodowe szukały drwali nie do przelobowania...
– Nie pamiętam już tych czasów, ale faktycznie karny to wcale nie jest łatwe zadanie. Bramkarz też ma spore szanse, dużo większe niż przy jedenastce w piłce nożnej. U nas to dwa na trzy metry, a on swoje zasłania. Zwłaszcza jak wyjdzie na ten trzeci metr.

– Powiem ci szczerze, jak bramkarz wytrawnemu snajperowi. Nic mi w sporcie nie dawało większej satysfakcji niż obrona po rzucie, gdy rywal odbijał się sprzed linii szóstego metra i dzieliły nas tylko dwa...
– No, tak...

– Wiele razy marnowałeś takie okazje?
– Tak, owszem, zdarzało się tak, kiedy wchodziłem między pierwszego a drugiego obrońcę. Miałem dużo goli, ale też sporo niewykorzystanych szans.

– Potrafiłeś docenić taką postawę i obronę? Pogratulować rywalowi, poklepać po ramieniu?
– Aż tak to nie, bo wtedy jesteś zły na siebie. Po meczach też bramkarzom nie gratulowałem. Traktowałem to jako ich zwycięstwo i już! Z szacunkiem, ale bez wylewności. Oni sami dobrze wiedzieli, że zrobili dobrą robotę. I tyle.

– A zasady fair play. Byłem trzecim bramkarzem uniwersyteckiej drużyny i często dostawałem szansę, bo dwóch pierwszych trafionych piłką w głowę nie nadawało się w drugiej połowie do gry. Polowałeś na bramkarzy?
– Aha. Nie jest łatwo trafić bramkarza w głowę, nawet jakbyś miał złą wolę. Może jak wyskoczysz z szóstego metra na czwarty, a on wyjdzie i masz metr do jego głowy...

– O tym mówię...
– No nie... Podczas kariery trafiłem bramkarza w głowę może parę razy. Raz chyba na treningu. Bodaj Piotrka Wyszomirskiego. Skrócił kąt i zdecydował się na paradę niebezpieczną dla siebie. Rzucałem górą i trafiłem go w głowę. Odczuł to mocno, nos prawie przestawiony. Nigdy jednak nie robiłem tak celowo. I nawet w meczach, w których grałem, nie spotykałem się z takimi zachowaniami rzucających.

– Dlatego, że od razu byłby rewanż drużyny poszkodowanego?
– Na przykład. A poza tym lepiej zdobyć bramkę niż wyeliminować z gry rywala.

Wychował prawie całą kadrę. Już dawno ostrzegał przed kryzysem

Czytaj też

Michał Daszek (fot. PAP/EPA)

Wychował prawie całą kadrę. Już dawno ostrzegał przed kryzysem

– Wszystko się kręci wokół remisu i ten twój rzut z piętnastego metra...
– Hmm. Niezapomniany mecz z Danią w 2007 roku. Albo inne dogrywki. Kiedy się czułem jeszcze na tyle mocny, to skakałem i jakoś trafiałem.

– Dajcie mi piłkę i nie męczcie się dłużej...
– Miałem taką rolę w zespole, a nie inną. Jeśli była taka potrzeba, to brałem na siebie tę odpowiedzialność.

– Wiedziałeś, jak wyłączyć swój układ nerwowy? Dzisiaj, gdy stajesz przed audytorium w charakterze prelegenta, też nie zdradzasz oznak niepewności.
– Mam swój system nerwowy i to coraz starszy. Wolę jednak robić coś i żałować, niż nie robić nic i dlatego żałować.

– Presję znosisz nadal bez problemu?
– Tak, choć stres zawsze jakiś jest. Tak jak powiedziałem, lubię coś zrobić i być zadowolonym, a nie lubię uciekać przed odpowiedzialnością. Na początku nie było łatwo, bo musiałem się tej nowej roli życiowej nauczyć, ale z biegiem czasu jest łatwiej, bo przyszło doświadczenie.

– Czy występ na boisku jest porównywalny z występem przed dużym audytorium?
– Ha, jak pojechałem na swoją pierwszą konferencję do Rzeszowa, to zastanawiałem się, po co mi to potrzebne. Grupa ponad 500 osób. Na boisku wszystko było prostsze, choć widzów znacznie więcej. Pokonałem jednak ten lęk i tę tremę. Czy to jest łatwiejsze od gry w piłkę ręczną? Na pewno mniej zależę od innych, więcej zależy ode mnie, od tego jak się przygotuję do wykładu. Najważniejsze, że mnie to rozwija. Wymaga czytania, wzbogacania wiedzy i poszerzania horyzontów. Robię to, co mi się teraz podoba. To jest najważniejsze.

– Żona jest skazana na rolę pierwszej słuchaczki?
– No tak, parę razy musiałem to komuś wyłożyć, omówić i ktoś to musiał pierwszy ocenić. Ale teraz współpracuję z dużej klasy fachowcem, który ma nad wszystkim pieczę i to skleja.

– Jak poznałeś Olę? Dobrze pamiętam imię żony?
– Olę poznałem chyba w 2006 roku...

– Chyba?
– Pytałeś o poznanie, a związaliśmy się ze sobą później, jak wróciłem z Niemiec. Parę lat później. Zaczęliśmy się spotykać i tak jest już od sześciu lat.

– Często się spotykaliście?
– Na początku to była tylko koleżanka mojej koleżanki. Potem ja byłem daleko, a ona w Kielcach, więc nie mieliśmy większego kontaktu.

– Musiały wystarczyć esemesy i listy...
– Nie, nie byliśmy nawet ze sobą związani. Ona była z kimś innym, ja żyłem swoim życiem. Dopiero po moim powrocie do Kielc coś zaiskrzyło. Mieliśmy dla siebie więcej czasu i tak jesteśmy już razem na stałe.

– Ona wiedziała, kim jest Karol...
– Była mało zainteresowana tym, co robię. Może bardziej zaciekawiło ją, jakim jestem człowiekiem. Mój spokój...

– Jesteś chyba trudnym człowiekiem, zamkniętym w sobie na cztery spusty?
– Mam nadzieję, że aż tak to nie. Trudno mi jednak ocenić. Trzeba Olę zapytać. Nie mam na pewno problemu z opowiadaniem o sobie. Ale też bardziej jestem słuchaczem, bo początkowo mało mówię. Lubię poobserwować, wyciągnąć wnioski, czy warto z tym kimś spędzić czas. Otwieram się jak spadochron. Z opóźnieniem.

– To współczuję autorowi książki "Wojownik".
– Trochę się wahałem, ale przekonano mnie, że warto tę moją historię spisać. Przekazać ludziom.

– To była podkładka pod to, co teraz robisz?
– Nie, to było tego następstwo. Chodziło o to, by młody człowiek mógł się inspirować moim życiem, nauczył stawiania sobie celów.

Lubię poobserwować, wyciągnąć wnioski, czy warto z tym kimś spędzić czas. Otwieram się jak spadochron. Z opóźnieniem.

– Dużo jest w twojej książce o dzieciństwie?
– Chyba tak, ale sam jej jeszcze nie czytałem.

– Jak ojciec wprowadził cię w życie? Początkowo nie było ono najłatwiejsze. Nie opływaliście raczej w luksusy...
– Szybko zostałem nauczony pracy. Jak była wiosna i lato, a coś chciałem mieć, to musiałem na to zarobić. W wieku 15 lat poszedłem z tatą na budowę. Nie chodziło o pomoc, po prostu mogłem w wakacje zarobić sobie parę złotych. I tak zostałem pomocnikiem na budowie. Podejmowałem się każdej pracy w okolicy, dzięki czemu miałem swoje oszczędności. Nie musiałem prosić mamy o pieniądze.

– To o roli pieniądza w twoim życiu. Jawiły ci się jako cel dorosłości?
– Nie, na pewno są nieodzownym elementem życia, ale chciałem mieć ich tylko tyle, aby po prostu mieć spokój. Nigdy nie byłem i nie będę niewolnikiem pieniądza. Mam ich mieć tyle, ile potrzeba na swoje potrzeby i dzieci. Nie chcę się zastanawiać, czy starczy mi ich do pierwszego. Po to grałem w piłkę, by nie martwić się, co będzie za rok. I o los swoich dzieci.

– Nie przeszukiwałeś marynarek ojca w poszukiwaniu drobnych na bochenek chleba?
– Nie, nie wydaje mi się, by tak było. Oczywiście pamiętam czasy brania na zeszyt w sklepie. Mamie jednak raczej starczało do pierwszego. Czasem było lepiej, czasem gorzej, ale zawsze dawaliśmy sobie radę. Głodni nie chodziliśmy. Było i na kurtkę, i na buty. Nie tak jak dzisiaj na zmianę, zależnie od pory roku. Był jeden strój na cały rok.

– A wracając do twoich pięknych gestów. Wyjeżdżając do Magdeburga, zostawiłeś sobie 200 euro, a resztę przekazałeś mamie na wymianę okien.
– I dachu! Tak, widziałem taką konieczność, a ja nie potrzebowałem aż tylu pieniędzy, więc pomogłem rodzicom. I tyle.

– Nie prosili cię o to...
– Nie, mieszkają w takim sobie domku, właściwie to powinienem teraz wybudować im nowy, ale są przywiązani do starego i w nim szczęśliwi. Ma ponad 50–60 lat. Gdy trzeba, to im oczywiście pomagam.

– Masz synka, dom, a posadziłeś już drzewo?
– Wiele drzew już posadziłem, bo je bardzo lubię. Mam niewielką działkę, a na niej około 60 drzew.

– 500 metrów kwadratowych?
– Nie, około dwóch tysięcy. Pod Kielcami. Rosną platany, głównie drzewa liściaste. Co roku dosadzam kilka nowych. Wieszam budki dla ptaków. Potem sobie chodzimy i je obserwujemy.

Karol Bielecki: praca trenera? To dla mnie nowa rola
(fot. TVP)
Karol Bielecki: praca trenera? To dla mnie nowa rola

– Masz też domek dla szpaka?
– Nie, są sikorki, w tym roku zagościły pliszki. Sześć, dzieci są zachwycone. Jest fajnie.

– Przyroda bliska sercu...
– Bardzo lubię naturę. Frajdę sprawia mi koszenie trawy wokół domu.

– Chodzisz z kosiarką czy jeździsz traktorkiem?
– Chodzę i przeklinam kosiarkę. Nie lubię zim, bo konieczne jest palenie w piecach.

– I trucie sąsiadów...
– Wszędzie jest ten smog.

– Zadeklarowałeś, że możesz za własne pieniądze wymienić komuś taki trujący piec na ekologiczny.
– Oczywiście, że tak, bo w ten sposób bronię swego prawa do oddychania czystym powietrzem. Ale dlaczego inni mają prawo do psucia tego powietrza, skoro jest ono nas wszystkich. Dlaczego ktoś może brudzić, zanieczyszczać środowisko, skoro to nasza wspólna własność. Wielu stać na wymianę tych starych pieców, ale nie robią tego, bo wolą wydać na coś innego – nowy telewizor, nowszy czy kolejny samochód. A przecież priorytetem powinna być wymiana śmiercionośnego pieca. Najważniejszy jest szacunek wobec drugiego człowieka, bo nie chodzi tylko o szacunek do siebie. Nie wymagam od bliźnich niczego poza poszanowaniem mojego prawa do życia w zgodzie z naturą.

– Nie opuściłbyś swej zatrutej ojczyzny?
– Z powodu smogu?

– Nie kusi cię czysta Kanada?
– Gdybym tak myślał, to nie wracałbym z Niemiec. Chodzi mi tylko o to, że możemy być biednym narodem i nie mieć tego co Duńczycy, ale nawet biedni mogą sobie tak wszystko poukładać, zadbać o swoje otoczenie, że będzie ono schludne i czyste. I nie będziemy się nawzajem truć.

– Bieda nie tłumaczy dziadostwa...
– Dokładnie tak. Tego nie znoszę. A jeśli mogę zrobić coś niedużym kosztem, to powinienem to wokół siebie poprawić i przestać szkodzić drugiemu człowiekowi.

– Nie było chętnych na wymianę pieca na koszt Karola Bieleckiego. Nikt się nie zgłosił?
– A skąd. Chyba za cicho to powiedziałem. Można się też zgłaszać po dofinansowanie w gminach i miastach, ale mało jest zainteresowanych, ludzie często mają to gdzieś.

Bronię swego prawa do oddychania czystym powietrzem. Ale dlaczego inni mają prawo do psucia tego powietrza, skoro jest ono nas wszystkich.

– Skąd przydomek Kola?
– Tego nie wyjaśnię do końca, bo jest od tak dawna, że nikt nie pamięta. Nawet ja.

– Może z przedszkola? Chodziłeś?
– Może dwa tygodnie i mama mnie zabrała. Ale moja córka chodzi i syn też będzie chodził. To jest dziecku potrzebne.

– Na ile twoje doświadczenia z dzieciństwa przekładają się dziś na rolę rodzica?
– Cały czas powtarzam, że teraz dzieci mają za dużo. Nie może być tak, że zanim pomarzą, to już dostają. Wtedy takie dziecko niczego nie pragnie. Ma wszystko na wyciągnięcie ręki. Jako ojciec często mówię "nie" i stop. Ja miałem parę zabawek w swoim dzieciństwie, a teraz jak jest Dzień Dziecka, to każdy przynosi po kilka. Czasami, jak Hania była jeszcze maleńka, to prosiłem swoją mamę i teściową: zabierzcie to, jeszcze nie teraz. To bowiem jest przesada, tak. Oczywiście my teraz też popełniamy błędy wychowawcze, ale mam nadzieję, że dzieci będą na tyle rozsądne, że tego nie wykorzystają. Skupiam się na tym, by były mądre, by chciały czytać książki. Ciągle im sam czytam i opowiadam, często z nimi pracuję. Za kilka lat zobaczymy, jaki to przyniesie efekt. Nic bowiem na siłę.

– Skazałbyś pociechy na sport?
– Nie, na nic bym dzieci nie skazywał.

– Nie zawieziesz ich w miarę wcześnie na boisko?
– Pewnie syna tak, ale Hani nie będę do niczego namawiał. Może piłka ręczna albo siatkówka. Ale to nie jest takie proste. Nie wystarczy pokazać, jak się gra. Nie można dziecku powiedzieć: bądź zawodowcem. Hania, to już widać, jest ruchowo uzdolniona. To, jak biega...

– Hania jak łania?
– Tak, biega z lekkością. Jej bieg w porównaniu z rówieśnikami jest czysty i płynny. Czterolatka śmiga też na rowerze.

– A twój pierwszy rower?
– Chyba "Wigry 3", albo coś jeszcze mniejszego, dobrze nie pamiętam. Wujek pływał na statku i czasami coś z wypraw przywoził.

– Przy granicy wschodniej pierwszym rowerem chłopaka była często "Ukraina". Jeździłeś takim pod ramą?
– "Ukraina" też oczywiście u nas była. Ojciec taką miał w garażu. Nie dawał mi jednak na nim pojeździć. Uczyłem się na "Wigrach 3".

– Fajnie się złożyło, bo to był składak.
– Tak, właśnie. Ale to inne czasy, teraz co pogoda, to inne buty. A rowery dzieci mają już chyba cztery. Bo co 5 centymetrów wzrostu więcej, to już inny jest potrzebny. Ale jak mówię, tych czasów z naszymi nie da się porównać. Chciałbym jednak, by moje doceniały to, co mają, bo największy problem jest wtedy, gdy tego nie zauważają. Jestem ostatnio długo w domu i bardzo nie chciałbym, aby dzieciom się wydawało, że takie jest życie dorosłych. A życie to praca i konsekwencja, poświęcenie się pasji.

– Żona ciągle przy dzieciach?
– Nie chciałbym, żeby tak było za długo, bo powinna realizować się zawodowo i pewnie sama chciałaby już do pracy wrócić.

– A byłeś lubiany przez chłopców z podwórka?
– Chyba tak. Nie miałem kłopotów. Mieliśmy fajne podwórko. Wszyscy się lubili, bo wszyscy chętnie grali w piłkę. Był także miły sąsiad, który otaczał nas opieką i co niedziela organizował nam mecze. Kupował piłki i siatki na bramki, niektórym nawet buty!

– Czyli nie było tak, że który chłopak miał piłkę, to decydował o składach i pierwszy wybierał do swojej drużyny.
– Piłkę pożyczaliśmy początkowo od tego sąsiada. Jak pękła, to kupował kolejną, tak że byliśmy w komfortowej sytuacji.

– A krzyczano do ciebie na podwórku inaczej niż "Kola, podaj piłkę"?
– Nie, może tylko wymiennie Karol. Byłem bezkonfliktowy.

– A miałeś kłopot z kolorem swoich włosów?
– Myślę, że tak jak każdy, ale nie pamiętam, żeby dzieci w podstawówce, bo do przedszkola nie chodziłem, mnie przezywały. Może dlatego miałem spokój, że zawsze byłem wyższy od rówieśników i trochę silniejszy. Budziłem więc respekt. A poza tym miałem obstawę starszych kolegów. Byli koledzy z podwórka i koledzy z piłki nożnej, a potem ręcznej. A wiadomo, że w grupie łatwiej, bo gwarantuje bezpieczeństwo.

– W trakcie młodzieżowych ME cała drużyna przefarbowała włosy na blond. Po latach przed meczem o brąz MŚ obcięliście włosy na zero. Wygląd ma w grze znaczenie?
– Oczywiście nie. Byliśmy młodzi, po 18-19 lat. Taki był czas buntu. To nas miało zjednoczyć. Udało się wygrać ME. Ten sam zabieg powtórzyliśmy już jako dorosła drużyna w MŚ. Parokrotnie w życiu goliłem się na zero. A przed tym meczem decydującym o medalu chciałem coś zmienić nie tyle na głowie, co w sobie. Dostać nowy impuls.

– To robiło z ciebie większego wojownika, niż jesteś?
– Trudno powiedzieć. Teraz możemy dopisywać do tego ideologię, ale zagrałem wtedy dobry mecz. Wszystko się połączyło. Jakiś wpływ na psychikę pewnie to miało.

– Masz obsesję na punkcie zdrowego odżywiania.
– Chciałbym dzieci wychować w zdrowiu. Jeżeli umrzeć, to naturalnie, tak? A nie przez chorobę cywilizacyjną. Ja przez całą karierę miałem problemy z laktozą.

– Przepraszam Karolu, muszę przerwać, bo zapomnę. Taka scena. Wracacie z miasta, zatrzymuje was trener, podejrzewając, że wnosicie piwo. Sprawdza, co masz za pazuchą, a tam... butelka mleka! Aż tak je lubiłeś?
– Tak i dlatego pojawiły się problemy z laktozą. Bardzo lubiłem.

– Uwierzyłeś zatem w hasło "pij mleko, będziesz wielki!".
– Nie wiedziałem wtedy, co to jest laktoza. Później doszły jeszcze kłopoty z przyswajaniem glutenu. Wszystko to bardzo skomplikowało moją dietę. Miałem stale jakieś wysypki na skórze. Zacząłem szukać przyczyny i tak lekarze odkryli prawdę. Często nie odczytujemy symptomów i brniemy w choroby. Prawdę poznajemy dopiero na starość. Wolę się więc zdrowo odżywiać i właściwie wydawać pieniądze na siebie i dzieci. Chcę mieć pewność, że nie dokładam cegiełki do ciężkich chorób, z którymi będę się zmagał za kilka, kilkanaście lat.

Wstaję rano i często mam drewniane achillesy. Ciężko zejść po schodach. Sport to był jednak mój wybór.

"Mój palec zapadł się głęboko...". To on wybił oko Bieleckiemu

Czytaj też

Josip Valcić i Karol Bielecki (fot. SEHA GAZPROM LEAGUE / Getty)

"Mój palec zapadł się głęboko...". To on wybił oko Bieleckiemu

– Połechtało cię to honorowe obywatelstwo rodzinnego miasta?
– Nie, ja się takimi tytułami nie ekscytuję.

– Siostry odebrały tytuł?
– Nie, chyba byłem. To przy okazji 65-lecia macierzystego klubu.

– A bliższe twemu sercu są teraz Kielce?
– Czy bliższe? No nie wiem. Tu mieszkam, spędziłem tu mnóstwo lat. Dzieci się tu urodziły. Cenię sobie cały region świętokrzyski. Jeżdżę teraz często rowerem i zachwycam się krajobrazami.

– Koronawirus. Okazało się, że nasze planowanie jest bez sensu.
– Być może tak, trudno mi ocenić to zagrożenie. Zrobiło się na pewno spore zamieszanie. Ludzie umierają, to jest smutne. Ale śmierć jest naturalną koleją rzeczy, bo przecież nikt nam nie gwarantuje, że będziemy żyć wiecznie. 100 lat albo 200. Szkoda, że o tym etapie tak mało się mówi, pomija to i dopiero taka pandemia to uzmysławia.

– Potrzebna była nowa nazwa śmiertelnego wroga...
– COVID-19.... A ilu umiera co roku na raka? Tych danych nikt głośno nie przytacza. Ilu jest przewlekle chorych? Dlaczego ludzie się źle odżywiają, dlaczego jedzą tak dużo cukru? Dlaczego rolnictwo używa tyle chemii? O tym się nie mówi! A mówimy o nowym wirusie zakaźnym tylko dlatego, że jest nowy i przyszedł znienacka. Inne zagrożenia też powinny wywołać alert, a nie wywołują!

– Choćby ten wszechobecny smog.
– Choćby on!

– A ty się tym koronawirusem za bardzo nie przejąłeś?
– Najbardziej rodzicami. Dzieci ponoć przechodzą bezobjawowo, ja z Olą jesteśmy w sile wieku. Oczywiście uważamy na siebie. Maski, rękawiczki i dezynfekcja, częstsze mycie rąk. Wszystko to ma miejsce, ale upieram się, że ludzi zabija wiele innych chorób i to po cichu. Szkoda, że nikt nie robi wielkiego halo i nie nagłaśnia innych, dobrze nam znanych zagrożeń. Świat jest dziwny...

– Śpiewał o tym pięknie Czesław Niemen. Czy ból jest sensem naszego istnienia?
– Wstaję rano i często mam drewniane achillesy. Ciężko zejść po schodach. Sport to był jednak mój wybór. Myślę sobie, że jeśli pracownik budowlany wstaje z łóżka, to też towarzyszy mu ból. Może nie taki nie do zniesienia, ale jednak odczuwa trudy życia. Bolą go plecy albo, tak jak mojego ojca, kolana i kręgosłup. Trzeba żyć pomimo tego, że coś boli.

Rozmawiał Jerzy Chromik

"Mój palec zapadł się głęboko...". To on wybił oko Bieleckiemu

Czytaj też

Josip Valcić i Karol Bielecki (fot. SEHA GAZPROM LEAGUE / Getty)

"Mój palec zapadł się głęboko...". To on wybił oko Bieleckiemu

Najlepsza siódemka Daszka: Szmal, Bielecki i... [WIDEO]
(fot. TVPSPORT.PL)
Najlepsza siódemka Daszka: Szmal, Bielecki i... [WIDEO]

Najnowsze
Przedwcześnie przerwana podróż Arkadiusza Gołasia. Dziś kończyłby 44 lata
polecamy
Przedwcześnie przerwana podróż Arkadiusza Gołasia. Dziś kończyłby 44 lata
fot. Facebook
Sara Kalisz
| Siatkówka 
Od śmierci Arkadiusza Gołasia minęło już 19 lat (fot. PAP)
Będzie rekord w PKO BP Ekstraklasie? Napastnik na dobrej drodze
Efthymios Koulouris zostanie najskuteczniejszym zawodnikiem PKO BP Ekstraklasy w XXI wieku? Pogoń Szczecin może mieć rekordzistę (fot: PAP)
Będzie rekord w PKO BP Ekstraklasie? Napastnik na dobrej drodze
fot. TVP
Piotr Kamieniecki
Raków zagra z Jagiellonią. O której relacja w TVP?
Relacja na żywo z meczu Raków Częstochowa – Jagiellonia Białystok dzisiaj w TVPSPORT.PL (fot. Getty Images)
Raków zagra z Jagiellonią. O której relacja w TVP?
| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Hansi Flick może przejść do historii El Clasico!
Hansi Flick (fot. Getty Images)
Hansi Flick może przejść do historii El Clasico!
| Piłka nożna / Hiszpania 
Obrońca Jagi skomentował pracę sędziów. "Wtedy nie musisz się przejmować..."
Stojinović z prawej ostro o sędziach: wtedy nawet oni nam nie przeszkodzą
Obrońca Jagi skomentował pracę sędziów. "Wtedy nie musisz się przejmować..."
Robert Bońkowski
Robert Bońkowski
Lekkoatleci zaczynają sezon. "Rekord świata jest poważnie zagrożony"
Natalia Kaczmarek to jedyna polska medalistka olimpijska w lekkoatletyce z Paryża (fot. Getty)
polecamy
Lekkoatleci zaczynają sezon. "Rekord świata jest poważnie zagrożony"
foto1
Michał Chmielewski
Szokujący zarzut rywalki wobec Świątek. "Zatkało ją"
Danielle Collins i Iga Świątek (fot. Getty)
Szokujący zarzut rywalki wobec Świątek. "Zatkało ją"
| Tenis / WTA (kobiety) 
Do góry