| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Występował zarówno w Lechu, jak i Warcie, w obu drużynach pełniąc funkcję kapitana. Choć od dziecka był kibicem Kolejorza, to większość swojego piłkarskiego życia związał z Zielonymi. Były pomocnik Arkadiusz Miklosik doskonale zna realia poznańskiego futbolu i jest również uczestnikiem ostatnich do tej pory derbów stolicy Wielkopolski.
Jakub Ptak, TVPSPORT.PL: – Komu będzie pan kibicował w niedzielę?
Arkadiusz Miklosik: – Niech wygra lepszy! Serce jest rozdarte.
– A jego kolor jest bardziej zielony czy niebiesko-biały?
– Jestem poznaniakiem z krwi i kości. Wychowałem się na Dębcu, gdzie był stary stadion Lecha i właśnie tam stawiałem swoje pierwsze kroki w przygodzie z piłką. Klasa sportowa, do której chodziłem, była jednak pod patronatem Warty. Gdy mój ówczesny trener dowiedział się, że uczęszczam na zajęcia Lecha, sprzeciwił się i tak trafiłem do Warty.
– Lata 80. były niewątpliwie trudne dla wildeckiego klubu.
– Wtedy Lech grał w pierwszej lidze, a Warta tułała się po niższych ligach. Młodzi chłopacy chodzili z rodzicami na Kolejorza, nawet ci, którzy trenowali w Warcie. Babcia szyła nam szaliki, mieliśmy niebieskie koszulki. Prawie wszyscy mieli na plecach numer 10, bo każdy chciał być Okońskim.
– Ostatecznie to w barwach Warty udało się panu zadebiutować w Ekstraklasie. Jak pan wspomina swoje początki w dorosłej piłce?
– W seniorach zadebiutowałem jeszcze w drugiej lidze, gdy trenerem był pan Andrzej Żurawski, który od początku mojej przygody z piłką nas prowadził. Zabrał nas, młodych, na mecz z Arką w Gdyni. Już w Ekstraklasie graliśmy głównie w juniorach i czasem byliśmy zapraszani na treningi pierwszego zespołu. Było to dla mnie wielkie wydarzenie – dla chłopaka, który chodził na pucharowe mecze Lecha z Barceloną czy Olympique Marsylia, znaleźć się w jednej szatni z moimi idolami: Czesławem Jakołcewiczem, Krzysztofem Pawlakiem, Zbigniewem Pleśnierowiczem i Mariuszem Niewiadomskim. Zbierałem pocztówkowe fankarty z ich zdjęciami, a potem u ich boku zadebiutowałem jako 18-latek w Ekstraklasie.
– Kto z doświadczonych piłkarzy pomagał najbardziej?
– Czesław Jakołcewicz, który najdłużej w tej Warcie został i u którego boku najdłużej grałem. Potem współpracowaliśmy jeszcze, gdy był asystentem trenera Bogusława Baniaka w Lechu. Zawodnicy "wieku średniego" do młodych podchodzili raczej "falowo", natomiast Czesio i Zbyszek Pleśnierowicz podchodzili do tego profesjonalnie. Bardzo nam pomogli.
– Tamta Warta była mieszanką rutyny z młodością. Szansę dostało wielu pana rówieśników.
– Grałem z kolegą ze szkolnej ławki, czyli obrońcą Piotrkiem Tomaszczakiem. W Warcie byliśmy w zasadzie od przedszkola, w grupach młodzieżowych, potem razem zadebiutowaliśmy w lidze. Niestety, potem nie zrobił większej kariery. Od początku trenował z nami też – i to mimo, że był od nas rok młodszy – syn trenera Maciej Żurawski. Z nim byłem również na właściwie każdym wyjeździe, obozie czy kadrze okręgu.
– Jako syn trenera miał łatwiej czy trudniej od innych?
– Na pewno z nami w szatni miał trudniej (śmiech). Chcieliśmy wiedzieć wszystkie rzeczy, które były omawiane w domu z trenerem. Musiał nam sprzedawać, jaki czeka nas tydzień treningowy. Oczywiście tato wiedział o co chodzi i nie chciał tego za bardzo przekazywać. Synowie trenera zawsze mają trudniej, a szczególnie, gdy ojciec akurat trenuje syna. Maciej jednak zawsze się bronił umiejętnościami i dlatego grał.
– Łącznie w barwach Warty zagrał pan 24 razy na poziomie Ekstraklasy, głównie w sezonie 1994/95. Które ze spotkań zapadło panu najbardziej w pamięć?
– Szczególnie wspominam mecz na Łazienkowskiej z Legią. Ogromne przeżycie dla chłopaka z Poznania. Zostałem wystawiony na prawej pomocy, a przeciwko mnie grali Adam Fedoruk i wychowanek Warty, Krzysiek Ratajczyk. Zbyt często uciekałem się do fauli, żeby ich powstrzymać i trener zdjął mnie z boiska po 36 minutach, żeby nie kończyć meczu w dziesięciu. Nie ma się czym chwalić, ale atmosfera meczu była świetna. Byliśmy skazani na porażkę, ale potrafiliśmy się odgryźć. Dopiero w ostatniej minucie straciliśmy gola i przegraliśmy 2:3.
– Przed niedzielnymi derbami Poznania nie mogę zapytać o wspomnienia z meczów Lech-Warta. Zagrał pan w dwóch takich pojedynkach – jeden przegrany 0:2, drugi wygrany 2:1.
– W drugim meczu zadebiutowałem na głównym boisku przy Bułgarskiej. Było trochę smutno, bowiem trybuny były niemal puste. Na Lecha przychodziło wtedy bardzo mało osób, a Warta wielu kibiców wtedy nie miała. Do tego jeszcze padało. Ostatnio na Facebooku lokalni dziennikarze wrzucają skrót tamtego meczu. Bramki Piotra Prabuckiego pamiętam, jakby to było dzisiaj. Zapamiętałem też Ryszarda Remienia, który nie trafił do pustej bramki.
– Warta była skazywana na spadek, ponieważ targały nią poważne problemy finansowe. Pewnie nie było to dla państwa komfortowe…
– Do młodych te sprawy aż tak nie docierały. My chcieliśmy grać. W pierwszym sezonie na pewno nie dostawałem stypendium, bo miałem status juniora. W drugim sezonie podpisałem pierwszą umowę, ale te pieniądze nie były dla nas najważniejsze. Natomiast te tematy się przewijały w różnych rozmowach. Na zebraniach starszyzny ustalano, że nie wychodzimy na trening czy nie jedziemy na mecz. Myślę, że sytuacja finansowo-organizacyjna wpłynęła na to, że Warta nie pograła dłużej na tym szczeblu rozgrywkowym.
– W starych nagraniach z tamtego sezonu piłkarze Warty zapowiadali, że szybko powrócą do Ekstraklasy. A tu rok później zamiast awansu był… spadek do trzeciej ligi.
– W Warcie właściwie zawsze były problemy, żeby spiąć budżet czy normalnie płacić zawodnikom, którzy z tego żyli. Zdarzało się, że ktoś przychodził i miał zapłacone za 2-3 miesiące, a przez pół roku nie dostawał nic. Potem już ci dobrzy piłkarze nie chcieli do nas przychodzić, albo szybko odchodzili. Nigdy nie było fundamentów organizacyjnych i finansowych, żeby coś tu zbudować. Głównie to powodowało, że Warta zawsze balansowała między niższymi ligami, a do Ekstraklasy nie mogła powrócić.
– Pomimo tych problemów pozostał pan w Warcie do 2000 roku, a później trafił pan do ukochanego Lecha. Kolejorz był wtedy na zakręcie, bowiem po raz pierwszy od niespełna 30 lat spadł z ligi. Czy nie odczuwał pan, że trafia z deszczu pod rynnę?
– Rok przed przyjściem do Lecha byłem tam na testach, ale wtedy mnie nie zatrudniono. Po spadku z ligi, który był ogromnym zawodem dla wszystkich kibiców, dostałem telefon i dogadałem się z klubem. Była wtedy też poważna oferta z Grodziska Wielkopolskiego, na pewno stabilniejsza finansowo. Pieniądze nie zawsze stały jednak u mnie na pierwszym miejscu. Gdy miałem wybierać między Lechem a Groclinem, wolałem spełniać marzenia mimo tego, że Lech spadł z ligi. Jestem z tej decyzji bardzo dumny.
– Niewiele brakowało i znowu wylądowałby pan w trzeciej lidze.
– Po pierwszej rundzie byliśmy w fatalnej sytuacji punktowej i kadrowej. Przeorganizowano cały zespół, pojawił się nowy trener, Austriak Adolf Pinter. Rozpisywano się o nim bardzo humorystycznie, ale nic dziwnego. Jego metody treningowe i pomysły dotyczące systemu gry oraz pozycji zawodników były co najmniej dziwne. Pół roku później zostałem kapitanem, a nowym szkoleniowcem został Adam Topolski. Niestety, wiosną również nie było dobrze i przyszedł trener Bogusław Baniak.
– To był moment zwrotny?
– Wszystko zmieniło się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Do klubu przyszło kilku doświadczonych zawodników, graliśmy fajną, ofensywną piłkę. Apetyty wzrosły, czego efektem był awans w drugim sezonie. Podczas kluczowych meczów nie starczyło biletów dla wszystkich zainteresowanych. Dla mnie, chłopaka z Poznania, który marzył o grze w Lechu, awans przy pełnych trybunach i to z opaską kapitana na ramieniu był spełnieniem marzeń.
– W 2009 roku powrócił pan do Warty – najpierw jako zawodnik, a później także jako dyrektor sportowy. I znowu musiał się pan mierzyć z przeciwnościami losu.
– Kolejny raz okazało się, że Warta ma problemy finansowe. Nie było wsparcia znikąd, jedynie pojedynczy sponsorzy nas wspierali, jednak brakowało stabilizacji, która pozwoliłaby coś zbudować. Po wielu latach znalazł się jednak sponsor, który zaczął wykładać niemałe pieniądze. Pani Izabela Łukomska-Pyżalska zadbała o infrastrukturę, płyty treningowe, poszły za tym też transfery. W pierwszym półroczu "Zielonej Rewolucji", który okazał się także moim ostatnim w karierze piłkarskiej, znowu spotkałem się z trenerem Baniakiem, a jego asystentem był obecny szkoleniowiec Warty Piotr Tworek. Utrzymaliśmy się i zostały stworzone podwaliny pod to, żeby w przyszłym sezonie być może bić się o awans.
– To dlaczego zatem się nie udało?
– Jednym z celów pani Izy był szybki awans do Ekstraklasy. Niestety, często jak się czegoś bardzo chce, to się nie udaje. Niektóre z transferów były chybione, całość natomiast nie stworzyła monolitu. Nie udało się zbudować drużyny, która mogłaby bić się o coś więcej niż środek tabeli.
– Po wielu latach w końcu jednak cel został zrealizowany. Jak pan ocenia pierwsze mecze Warty w tym sezonie?
– Nie do końca taki początek sobie wyobrażaliśmy. W każdym z tych trzech meczów można było coś ugrać, szczególnie z Lechią Gdańsk. Takie mecze, zwłaszcza w kontekście formy Lechii, trzeba wygrywać. Ekstraklasa nauczyła tym samym Wartę, że tylko jeden błąd może kosztować utratę punktów. Wydaje mi się, że Zieloni z każdym meczem nabiorą więcej doświadczenia ligowego. Za chwilę jednak tych meczów będzie coraz mniej i wszyscy mogą odjechać. Najpierw trzeba strzelić gola, a jak widać, nie jest o to łatwo.
– O przełamanie w niedzielę będzie chyba jeszcze trudniej. Mało kto daje Warcie jakiekolwiek szanse.
– Oczywiście, Lech we wszystkich meczach w lidze na własnym stadionie jest faworytem. Gra bardzo ofensywnie i widowiskowo, chce zdobywać jak najwięcej bramek i tak to może wyglądać w niedzielę. Warta w dwóch ostatnich spotkaniach nastawiła się przede wszystkim na defensywę i kontrataki, na których szans może być tu bardzo mało. Gra na 0:0 od początku jest też skazana na porażkę, aczkolwiek jeśli Zieloni wyjdą trochę odważniej, to może uda się coś ugrać.
– Czy słaby start Lecha w lidze może być nadzieją dla Zielonych?
– Może i słabo punktuje, ale prezentuje dobrą formę. Pokazał to już mecz ze Śląskiem we Wrocławiu, świetny z obu stron. Spotkanie pucharowe z Hammarby udowodniło, że jeśli Lech wybroni się i nie straci gola, to zawsze coś z przodu wykreuje i może coś strzelić.
– Lech stawia odważnie na młodych, co trochę przypomina sytuację z pana początków w Ekstraklasie, gdy w klubach z Wielkopolski grało wielu chłopaków z okolic. Czy awans Warty to szansa na rozwój futbolu w regionie?
– W tamtych czasach zarówno w Warcie, jak i Lechu grali wychowankowie. Teraz akademia Lecha Poznań stała się czołową akademią w kraju. Co roku dwóch-trzech zawodników z kolejnych roczników trafia najpierw na treningi, później wchodzą do Ekstraklasy, po czym stają się pełnoprawnymi zawodnikami. Z czasem, jak Kuba Moder, trafiają do reprezentacji, a na końcu Lech zarabia na nich pieniądze. Jest to jakiś plan, filozofia klubu. W Warcie też jest kilku wychowanków, ale starszych: Adrian Lis i Adrian Laskowski. Jako młodzieżowiec gra też Aleks Ławniczak. Zdaje mi się, że przy dobrym szkoleniu i pracy z młodzieżą wychowankowie też się znajdą, a potem będą podążać podobną drogą, jak w Lechu.
– Na razie jednak Warta, poza Ławniczakiem, właściwie unika grania młodzieżowcami.
– Lech nie potrzebuje przepisu o młodzieżowcu, żeby wystawiać wychowanków. W Warcie jest trochę inaczej. Wydaje mi się, że trener Tworek bardziej chce teraz coś ugrać punktowo, niż stawiać na młodych, dlatego gra tylko jeden młodzieżowiec. Gdy jednak uda się chłopakom zapunktować w kilku meczach, pojawi się też szansa dla kolejnych wychowanków.
– Historia zatoczyła koło i po dokładnie 9261 dniach derby Poznania znów się odbędą. Czy tamte pojedynki z 1995 roku da się porównać z współczesnymi?
– Minęło już ćwierć wieku i nie da się tego porównać. Gdy oglądam skróty z przeszłości, bardzo różnią się stadiony, otoczka, nie wspominając o tak prozaicznych sprawach, jak nasze stroje. Aczkolwiek 25 lat temu też byliśmy skazani na pożarcie, więc to jest chyba ten wspólny mianownik. Tak jak i wtedy, tak teraz nikt nie oczekuje od Warty zwycięstwa. W 1995 roku się udało, teraz – kto wie?
16:00
Bruk-Bet Termalica
18:30
Cracovia
12:45
KGHM Zagłębie Lubin
15:30
Korona Kielce
18:15
Raków Częstochowa
12:45
Lechia Gdańsk
15:30
Arka Gdynia
18:15
Piast Gliwice
18:15
Pogoń Szczecin
16:00
Bruk-Bet Termalica