| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe
Bardzo łatwo jest wnieść kogoś na piedestał, ale jeszcze łatwiej jest go ściągnąć w dół. Trochę się o tym w ostatnim czasie przekonałem. Nie spodziewałem się sezonu, który przeżyłem w Resovii. Wszyscy mieliśmy inne oczekiwania – zdradza w TVPSPORT.PL Marcin Komenda, siatkarz Stali Nysa, reprezentant Polski w siatkówce. W wywiadzie mówi między innymi o odejściu z Resovii, ojcostwie i dzieciństwie na nowohuckim blokowisku.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Kłuje trochę jak ogląda pan mecze Resovii?
Marcin Komenda: – Nie, absolutnie nie. Oglądam ich jak każdy inny zespół. Bez emocji pozytywnych, bądź negatywnych.
– Niektórym trudno jest tak podchodzić do sprawy po niespodziewanym klubowym rozstaniu.
– Na pewno. Na początku miałem swoje przemyślenia i odczucia. Im dalej w las, tym bardziej widziałem, że nie ma sensu o tym myśleć i się przejmować. To nie było ode mnie zależne. W tamtym czasie klub zapewniał, że ma w stosunku do mnie inne plany, ale, patrząc z perspektywy czasu, zmiany, które zaszły, wyszły mi na dobre. Bardzo się cieszę, że jestem w Nysie, ponieważ odżyłem tu zarówno życiowo, jak i sportowo. Razem z moją rodziną jesteśmy tu szczęśliwi. Koniec końców, wszystko dobrze się skończyło.
Niekoniecznie w tamtym czasie dostrzegałem "ciemniejszą stronę" fanatycznego podchodzenia do klubów, ale zewnętrzne jej aspekty bardzo mi imponowały. Widziałem w tym patriotyzm lokalny i lojalność wobec zespołu.
– Było tam bezpiecznie?
– Było tam niebezpiecznie, ale teraz wiele się zmieniło i jest naprawdę spokojnie. Wieczorami był jednak strach, żeby wyjść z domu. Całe szczęście mnie żadne nieprzyjemne sytuacje nie spotykały. O bójkach, akcjach z nożami i maczetami było jednak kiedyś głośno w całym Krakowie i w pewnym momencie też w Polsce.
– Mama siatkarka, ojciec szczypiornista. Dało się uciec od sportu?
– Nikt mnie do niczego nigdy nie zmuszał. Ciągnęło mnie do sportu. Początkowo liczyła się tyko piłka nożna. W wieku siedmiu lat poszedłem na trening. Ze względu na mój wzrost i słabą koordynację, mówiono mi, że powinienem zmienić dyscyplinę na taką, w której będę miał większe prawdopodobieństwo sukcesu. Padło więc na siatkówkę.
– Kto powiedział, że zmiana dyscypliny jest konieczna?
– Rodzice o tym wspominali, ponieważ mieli doświadczenie i wiedzę. Potrafili "przeczytać" zawodnika. Zawsze chodzili na moje mecze i widzieli, że może mi być trudno osiągnąć wysoki poziom. Do tego doszły problemy ze stopami przez korki, które źle wpływały na moje pięty. To trochę stłumiło mój zapał do piłki nożnej. Mama i tata od razu zaproponowali, by zdecydować się na sport halowy. Wiedzieli, że kocham aktywności fizyczną, i że bez planu "B" może mi być trudno. Wskazali szkoły o profilu piłki ręcznej i siatkówki, zachęcając, bym zdecydował się na którąś z tych dwóch dyscyplin.
– Byli na wszystkich meczach?
– Mama miała wolne weekendy, więc była na każdym, natomiast tata na co drugim. Wspierają mnie do dziś. Mam do nich przez to olbrzymi szacunek. To oni mnie ukształtowali, wskazali drogę życiową i sportową.
– Jaką kobietą jest pana mama?
– Była sportsmenką. Takie osoby są inne niż ludzie o standardowym zawodzie. To bardzo dobra osoba, dla której najważniejsza jest rodzina. Zawsze bardzo się o mnie martwiła. Dzięki niej i tacie miałem świetne dzieciństwo.
– Jedynak?
– Tak!
– To pewnie często pan słyszy, że jest pan rozpieszczony?
– Tylko żona mi to powtarza. (śmiech) Nie widzę tego w swoim zachowaniu. Nigdy mi nie brakowało brata czy siostry. Dobrze czuję się we własnym towarzystwie.
– Jak rodzice skończyli kariery?
– Głównie przez to, jak kiedyś wyglądał sport. Nie było w nim aż tyle pieniędzy, dlatego musieli szukać ich gdzie indziej, by utrzymać rodzinę. Ich zawodową historię mam z tyłu głowy i pamiętam, że moja kariera tak szybko jak się zaczęła, równie błyskawicznie może się skończyć.
– Czym zajęli się zawodowo?
– Kiedy tata grał jeszcze w Przemyślu w Ekstraklasie, mama uczyła w szkole wf-u. Później szukali innych zajęć.
– W domu się nie przelewało?
– Nigdy mi niczego nie brakowało, ale było to okupione bardzo ciężką pracą moich rodziców. Jej etos był dla nich ważny.
– Miał pan luksus skupienia się wyłącznie na sporcie?
– Miałem to szczęście, że mogłem się skupić wyłącznie na sporcie i na nauce. Rodzice pozwolili mi trenować pod warunkiem, że nie zawalę szkoły. Powiedzieli, że o wszystko inne się zatroszczą.
– Do Rzeszowa trafił pan również w młodym wieku. Wyjazd do AKS-u to był duży krok, prawda?
– Tak. To było dobre rozwiązanie. Szkółka Resovii od zawsze stała na najwyższym poziomie. Później jako zawodnik klubu poszedłem do SMS Spała, a do stolicy Podkarpacia wracałem tylko na turnieje mistrzostw Polski.
– Kiedy pan wrócił jako senior, zrobił pan to z kolegami i trenerem z GKS. Wierzył pan w ten projekt bezgranicznie, czy też zdawał sobie sprawę z tego, że katowicka drużyna była o pozycję niżej niż Resovia po sezonie 2018/2019, więc o sukces może być trudno?
– Przyszedłem tam z nastawieniem osiągnięcia dobrego wyniku. Ten klub to jest marka, która wymaga osiągania dobrych rezultatów. Chciałem się rozwijać.
– W zespole był konflikt?
– Nie chcę wchodzić w nieswoje sprawy. Nie brałem w tym udziału. Z nikim nie miałem żadnego problemu. Powiem też, że to, co pisały media, nie w każdym przypadku było prawdziwe. Niektóre artykuły miały jednak trochę prawdy w sobie.
– Piotr Gruszka zasłużył na krytykę, która tak gwałtownie na niego spadła?
– Niestety, wyszło tak, że ktoś musiał za to odpowiedzieć. W sporcie często pada właśnie na szkoleniowców. Myślę, że nie była to wina jednej osoby, a każdej w jakimś stopniu. Wszyscy dołożyli swoją cegiełkę do nieudanego sezonu w Rzeszowie. Absolutnie nie mogę powiedzieć, że trener był przyczyną tego wszystkiego.
– Słyszałam, że w przypadku jednego z rozstań z zawodnikiem, który miał ważny kontrakt, istniała opcja, by… oddelegować go do treningów do AKS Rzeszów, a w czasie meczów posłać go za bandy. Panu też to groziło?
– Mówiono mi, że nie będę miał miejsca w podstawowej czternastce i tylko w przypadku kontuzji innego gracza będę mógł się w niej znaleźć. To są jednak sytuacje z przeszłości. Dobrze się stało, że się dogadaliśmy i znalazłem nowy klub. Wiedziałem, że nie mogę sobie pozwolić na to, by być rezerwowym lub nie łapać się nawet do meczowej czternastki. Moim celem było granie tam, gdzie mnie chcą. Bardzo się cieszę, że jestem w Stali Nysa. Tu przed sobą mam perspektywy, które dają mi nadzieję, że stanę się lepszym zawodnikiem.
– Przenosiny do nowego klubu zbiegły się w czasie z narodzinami córeczki. Jak się sprawuje?
– Bardzo dobrze, jest niezwykle grzeczna. To duża pociecha. Trzeba jej poświęcać sporo czasu, ale bardzo się cieszę, że jestem tatą. Spełniamy się wspólnie z żoną jako rodzice.
– Łatwo było zorganizować przenosiny do nowego miasta zaraz przed porodem?
– Wszystko działo się po powrocie do Krakowa. Największym problemem był koronawirus. Początkowo Zuzia musiała zostać chwilę w szpitalu, a my nie mogliśmy jej odwiedzać. To było bardzo trudne.
– Nie mógł się pan przywitać z małą?
– Przez pierwsze trzy dni, kiedy żona była w szpitalu, mogła sporadycznie widywać się z córką. Ja nie mogłem. Po raz pierwszy widziałem ją po tygodniu.
– Jak pana zmieniło ojcostwo?
– Dziecko wymaga dużo opieki. Trzeba szybko dojrzeć i patrzeć na świat z perspektywy nowego "oczka w głowie". Nie skupiam się już na sobie, tylko na rodzinie. Na córeczce i żonie.
– Co chciałby pan jej przekazać jako tata?
– Przede wszystkich chciałbym, by była mądrą i ułożoną dziewczynką. Mam nadzieję, że będzie wiedziała, co w życiu jest najważniejsze – rodzina. Chciałbym, by była zdrowa. Jeśli spodoba się jej zawód taty, to być może zostanie kiedyś siatkarką.
– Zadebiutuje na igrzyskach w Tokio jako pana fanka?
– (śmiech) Nie wiem, czy będzie mi kibicowała w Tokio. Czas pokaże jakie będą decyzje trenera. Na pewno byłaby to piękna sprawa.
– Jak duża jest pana nadzieja, że bilet do Tokio wciąż jest w zasięgu pana ręki?
– Wiem, że muszę się skupić na ciężkim treningu. Liczę na to, że jeśli ten sezon będzie udany w wykonaniu Stali Nysa, to sprawa jest otwarta. Na razie myślę o celach zespołu. Jeśli moja dyspozycja spodoba się trenerowi Heynenowi, wiele może się zdarzyć.
Czytaj też:
"Ultras" z Kędzierzyna-Koźla, który wygrywa dla ZAKSY. Kamil Semeniuk
Paweł Zagumny w "Cafe Volley": myślę, że uda się dokończyć ligę
Mówiono mi, że nie będę miał miejsca w podstawowej czternastce i tylko w przypadku kontuzji innego gracza będę mógł się w niej znaleźć.