Jakub Kłyszejko, TVPSPORT.PL: – Jak się panu żyje na "koszykarskiej emeryturze"?
Marcin Gortat: – Nadal się przyzwyczajam do zupełnie innego życia, które stawia nowe cele i plany na przyszłość bez koszykarskiego parkietu. Obecnie w związku w sytuacją na świecie jest pewien stres i po części niepewność w wielu sferach życiowych i biznesowych, dlatego trzeba przeczekać ten okres. Minął już rok od tego, jak zakończyłem karierę i dużo się w tym czasie wydarzyło. Musiałem na nowo zaplanować dzień, przyzwyczaić się do rutyny. Nie mam już pełnego sztabu ludzi, którzy czuwają nad moim zdrowiem i ciałem, tak jak było to w NBA. Teraz muszę dbać o te sprawy samemu, ponieważ do końca życia będę musiał podtrzymywać moje atrybuty fizyczne, żeby móc żyć zdrowo. Znam swoją rutynę treningową, która wykonywałem przez lata, ale czas na pewne modyfikacje mojego treningu oraz indywidualną pracę z trenerem.
– Ten rok był dodatkowo trudny przez pandemię koronawirusa. Pierwsze miesiące po zakończeniu kariery nie należały chyba do łatwych?
– Zgadza się. Nie ukrywam, że był taki moment, gdzie przytyłem dobre dziesięć kilogramów. Zacząłem czuć się bardzo niekomfortowo ze sobą. Powiedziałem, że dalej tak nie może być i wróciłem do ciężkiej pracy nad sobą i swoim ciałem. Dodatkowo brakowało rywalizacji i adrenaliny, dlatego poczyniłem inwestycje w Polską Ligę Esportową. Mocno interesuję się też żużlem i są to rzeczy, które sprawiają mi teraz dużo przyjemności. Strasznie mnie wciągnęły. Korzystam z życia. Bardzo dużo podróżuję. Razem z partnerką odwiedziliśmy kilka ciekawych miejsc. Zakochałem się w Dubrowniku. Uwielbiam to miasto.
– Typowy dzień Marcina Gortata to?
– Trening, rehabilitacja i dbanie o to, żeby jak najlepiej funkcjonować. Mam problemy z kręgosłupem i biodrami. Najpierw jest trening, potem praca w fundacji i różnego rodzaju działania biznesowe. Dopiero wieczorem mam czas dla siebie i mogę zagrać w turnieju esportowym, pooglądać różnego rodzaju rozgrywki. Zależy też, czy jestem w Polsce, bo jak wyjadę do Stanów, to wszystko funkcjonuje inaczej.
– Brakuje panu koszykówki i samej gry?
– Zdecydowanie mniej. Koszykówka zeszła już na dalszy plan. Jeżeli basket, to tylko treningi z dziećmi i młodzieżą. Tego typu rzeczy robimy też w fundacji. Obecnie rzadko oglądam koszykówkę, bo w tych czasach nie jest to zbyt ciekawe. NBA gra bez kibiców. Dochodzi duża liczba kontuzji, nowe twarze, skrócony sezon. Wszystko wygląda zupełnie inaczej. Ale to nie znaczy, że nie jestem na bieżąco z tym, co się dzieje w NBA. Mam kontakt z kolegami z parkietu i sprawdzam regularnie newsy.
– Telewizor z meczami za często nie gra?
– Jeżeli są wyjątkowe spotkania, to wtedy obejrzę, ale ogólnie robię to rzadko. Ostatnio obejrzałem mecz Wizards z Celtics i cieszyłem się ze zwycięstwa Czarodziejów. Oglądałem poprzednie mecze reprezentacji. Najbliższe też obejrzę, tym bardziej, że do drużyny powrócił Adam Waczyński. Gdy byłem w Stanach, to śledziłem rozgrywki regularnie. W tamtej strefie czasowej jest zupełnie inaczej. U nas jak mam siedzieć do pierwszej, czy trzeciej w nocy i potem obejrzeć NBA, to rezygnuję. Potem muszę wstać następnego dnia i normalnie funkcjonować, załatwiać sprawy biznesowe. Nie mam już 18 lat, żeby pięć godzin w nocy siedzieć przed telewizorem. Chcę się normalnie wyspać. Wcześniej oglądałem po nocach mecze, ucząc się i obserwując zawodników NBA.
Polska – Hiszpania, mecz reprezentacji w eliminacjach EuroBasketu 2022. Transmisja meczu na żywo online
– Z tyłu głowy nie pojawiała się myśl, żeby przez sezon pograć jeszcze w Polsce?
– Myślałem o tym, ale bardzo krótko. Nic by mi to nie dało. Nie chodzi tu o dodatkowe pieniądze, które mógłbym zarobić, a przede wszystkim o zdrowie. Mam swoje problemy, które ciągną się jeszcze z czasów grania. Wolałem zakończyć karierę niż eksploatować ciało do granic możliwości.
– Pana zdaniem polski basket idzie w dobrym kierunku?
– Na razie trudno powiedzieć o żadnym kierunku. Ósme miejsce na mistrzostwach świata to wielki sukces drużyny i trzeba to docenić, ale trudno powiedzieć, że polski basket się odradza. Osoby, które wiedzą od środka, jak to wygląda, jakie są relacje prezesów klubów oraz to, że ich rządy nie mają nic wspólnego z odrodzeniem naszej koszykówki.
– Reprezentacja Polski ma szanse pojechać na igrzyska olimpijskie? Jak ocenia pan drużynę trenera Mike’a Taylora?
- Przede wszystkim nie gramy najsilniejszym składem. Teraz mamy wymuszony powrót Adama Waczyńskiego, co bardzo cieszy. Są zawodnicy, którzy mogliby tę kadrę zasilać, tacy jak Maciek Lampe, czy Marcel Ponitka, ale z różnych powodów czasami oni są, innym razem ich nie ma. Trzeba zbudować najsilniejszą kadrę, upewnić się, że jesteśmy jednym, wielkim zespołem, a potem możemy myśleć o awansie do igrzysk. Jesteśmy gdzieś w środku europejskiej stawki. Szczerze, chciałbym to odszczekać, jeżeli chłopaki awansują na igrzyska olimpijskie. Byłaby to wspaniała sprawa, bo wiem, ile by to dla nich znaczyło.
– Wspominał pan o żużlu. Można spodziewać się inwestycji w czarny sport?
– Nigdy nie było i nie będzie inwestycji w Orła Łódź. Po wakacyjnych perturbacjach z prezesem Skrzydlewskim myślę, że ostatnie możliwości współpracy zakończyły się po jego komentarzach i wywiadach. Jestem kibicem Orła, uwielbiam żużel i zapach spalin na starcie, ale współpracy nie ma i nie będzie.
– Myślał pan o innym klubie żużlowym?
– Nie. Jestem kibicem. Przyjaźnię się z Rohanem Tungatem, ale jest to wyłącznie koleżeństwo. Nie będę inwestował w żużel, bo nie znam się na tym. Będę ekscytował się tym, jak chłopaki startują w czwórkę, w komplecie dojeżdżają do mety i ścigają się na dobrym poziomie.
– Z czego ucieszyłby się pan na swoje 37. urodziny?
– Przede wszystkim ze zdrowia. Chciałbym normalnie funkcjonować bez żadnych problemów pozasportowych. Tak to chyba niczego więcej. Mam nadzieję, że wszystko zostanie tak, jak do tej pory. Byłbym hipokrytą, gdybym życzył sobie większej liczby pieniędzy. Zdrowia, wszystko inne da się wypracować.