Jeżeli o jakimś zagranicznym klubie mówiło się w ostatnich latach, że miał polskie naleciałości to o Borussii Dortmund, którą do finału Ligi Mistrzów poprowadzili Robert Lewandowski, Jakub Błaszczykowski i Łukasz Piszczek. Tymczasem to jej odwieczny rywal nazywany był przez dziesięciolecia "Klubem Polaczków", to w nazwie jego stadionu do dziś jest gramatyczny lapsus, wynikający z polskich tradycji i to właśnie piłkarze z polskimi korzeniami byli autorami jego największych sukcesów w historii. Mowa o FC Schalke 04.
LEGENDA WAŁDOCHA
Gdyby przejść się obiektami treningowymi Schalke i trafić akurat na trening drużyny rezerw tego zespołu, na murawie można by dostrzec postawną sylwetkę Tomasza Wałdocha. 49-latek przez lata grał w klubie z Gelsenkirchen, był jego kapitanem, a po zakończeniu kariery na stałe osiadł w niezbyt urokliwym mieście Zagłębia Ruhry. Pełnił w nim już wiele funkcji – od trenera drużyn młodzieżowych, przez koordynatora niektórych roczników, aż właśnie po asystenta pierwszego szkoleniowca w drugiej drużynie. Tym jest do dzisiaj, choć gdyby funkcję w klubie miał wyznaczać jego status legendy i szacunek wśród kibiców, powinien zasiadać co najmniej w radzie nadzorczej i decydować o najważniejszych sprawach walczącego u trzymanie w Bundeslidze zespołu. Emerytowany już obrońca cieszy się bowiem w mieście niezwykłą estymą.
W dniu meczowym autokar z piłkarzami i sztabem szkoleniowym pokonuje łagodne wziesienie, mija bramę stadionu i podjeżdża pod jego drzwi wejściowe. Gdy wszyscy mijają bramki oddzielające ich od kibiców i wchodzą na obiekt, pokonują główne wejście i kierują się schodami w dół w stronę szatni. Wówczas na ścianach mogą podziwiać portrety dziewięciu legend S04. Jest drugi najlepszy strzelech w historii rozgrywek Klaus Fischer, jest legendarny Olaf Thon, są ludzie sięgający blisko 100 lat temu po tytuł najlepszej drużyny w kraju. Ale jest też dwukrotny zdobywca Pucharu Niemiec Wałdoch. Te same twarze widnieją zresztą na banerze zawieszonym pod zamykanym dachem stadionu.
Wałdoch to najmocniejszy polski akcent klubu w tym stuleciu, choć jeszcze kilka ich było. Przez lata tworzył przecież duet obrońców ze swoim imiennikiem Hajto, a w pierwszej dekadzie tego wieku barwy Die Koenigsblauen reprezentowali też Michael Delura i Sebastian Boenisch. Ten pierwszy miał okazję gry w biało-czerwonej kadrze, ale ją odrzucił, ten drugi długo zwlekał, występował w niemieckich młodzieżówkach, lecz gdy drzwi do pierwszej reprezentacji przed nim zamknięto, przypomniał sobie o drugim obywatelstwie. Tak czy owak, ta czwórka to jedynie kropla w morzu polskich tradycji, jakie wplecione są w historię Schalke. Klubu, którego największe sukcesy w historii nierozerwalnie kojarzą się właśnie z naszymi rodakami.
"MISTRZOSTWO NIEMIEC W RĘKACH POLAKÓW"
Zagłębie Ruhry to region typowo przemysłowy o krajobrazie pełnym dymiących kominów fabryk, kopalnianych szybów i hałd węgla. Przez lata na terenie samego Gelsenkirchen pracowały aż 24 kopalnie, które rocznie wydobywały kilkanaście ton skały. Teraz nie pracuje już co prawda żadna, lecz pod koniec XIX wieku zapotrzebowanie na ręce do pracy było w tym regionie ogromne. Miejscowi nie wyrabiali się z robotą, więc pomysłem na usprawnienie działań było ściąganie ludzie z odleglejszych regionów. Tym sposobem w Westfalii wylądowało wielu Polaków, najczęściej z Mazur, Kaszub i Śląska. Osiedlali się na stałe, zakładali rodziny, rozwijały pokolenia. Szacuje się, że w 1910 roku mieszkało tam aż pół miliona Polaków, co stanowiło szóstą część społeczeństwa. Siłą rzeczy więc w klubie, który powstał sześć lat wcześniej z inicjatywy grupy nastolatków, szukających rywalizacji piłkarskiej z rówieśnikami z innymi miast, pojawiali się również ci, których rodzice lata wcześniej przyjechali znad Wisły.
Schalke rozwijało się równie prężnie, co górniczy region. Lata 30. to okres świetności klubu, który od 1934 do 1942 roku aż sześciokrotnie wygrywał mistrzostwo Niemiec. Po pierwszym z takich sukcesów "Przegląd Sportowy" napisał: "Mistrzostwo Niemiec w ręku Polaków. Triumf piłkarzy Schalke 04, drużyny z naszych rodaków", co wywołało za naszą zachodnią granicą niemały skandal. Dziennikarze "Kickera" zażądali sprostowania ze strony władz Królewsko-Niebieskich, które nie zwlekały z wydaniem stosownego oświadczenia. Wyraźnie podkreślono, że każdy z autorów sukcesu, którego można "posądzać o polskość", przyszedł na świat na ziemiach niemieckich i jako Niemca powinna się go traktować. Sęk jednak w tym, że nazwiska gwiazd ówczesnego Schalke brzmiały dość nieswojo. Burdenski, Tibulski, Kalwitzki, Jaszek, Badoreck, Zajonz, a przede wszystkim
Badacze doliczyli się aż 32 piłkarzy, którzy na przestrzeni dwóch dekad grali w Schalke. Rzeczywiście przedstawiciele klubu mogli tłumaczyć się tym, że każdy z nich urodził się na niemieckich ziemiach, ale nie dało się wymazać, że każdy z nich miał też rodziców Polaków. Rodzice Szepana pochodzili z okolic Nidzicy, Otto Tibulskiego z Lidzbarka Warmińskiego, Emila Rotharda z Ełku, Kuzorry z Ostródy, Waltera Badorecka ze Szczytna, Adolfa Urbana z Olsztyna i tak dalej, i tak dalej. Nie bez kozery zresztą niemieccy tradycjonaliści nazywali złośliwie ten zespół "Klubem Polaczków".
SZKOCKI BĄCZEK
Kilkudziesięciu graczy polskiego pochodzenia stanowiło na przełomie dziesięcioleci kręgosłup drużyny, która była wówczas najlepsza w Niemczech, a według wielu nawet w Europie. Trudno to oczywiście jednoznacznie zweryfikować, ale ilekroć mieli okazję mierzyć się z rywalami zagranicznymi, wygrywali wysoko i zdecydowanie. Między innymi dzięki rewolucyjnej taktyce przywiezionej ze Szkocji. Podczas gdy Anglicy bazowali na wstrzeleniu piłki w pole karne długim podaniem i walce w powietrzu, ich sąsiedzi próbowali odpowiadać na to serią krótkich zagrań po ziemi, wymianą pozycji i sporą liczbą przebiegniętych kilometrów. W latach przedwojennych system ten poznali bracia Fred i Hans Ballmann, których rodzice wyemigrowali na Wyspy Brytyjskie na przełomie wieków. Obaj panowie, gdy już stali się mężczyznami, wrócili do ojczyzny, a w 1919 roku dołączyli do S04. Tam przekazali wiedzę zaczerpniętą w Szkocji i nauczyli kolegów z zespołu tego innowacyjnego sposobu rozgrywania piłki. Centralnymi postaciami ofensywnej taktyki Die Knappen byli Szepan i Kuzorra, a wśród kibiców strategię tę nazwano "Schalke Kreisel", czyli "Bączkiem Schalke", bo między podaniami zawodnicy w charakterystyczny sposób kręcili się wokół rywali, obiegając ich z każdej strony. Mający polskie korzenie gracze udoskonalili tę ideę i na jej bazie sięgnęli kilkukrotnie po mistrzostwo kraju. "Schalke Kreisel" przetrwało do dziś i dla upamiętnienia tamtych czasów tak nazywa się klubowy magazyn, który cieszy się w Gelsenkirchen dużym powodzeniem.
"Sercem tego swoistego ronda byli Szepan i Kuzorra. Ten pierwszy to fantastyczny technik, który najpierw grał na środku, a później bliżej prawej strony. Jego szwagier występował z kolei na lewej flance. Na boisku zawsze znajdowali wspólny język, choć poza nim kompletnie się różnili. Ernst był szorstkim i wycofanym facetem, Fritz z kolei niezwykle spokojnym, miłym i otwartym" – można dowiedzieć się, przeglądając archiwalne portale poświęcone historii klubu. O skali ich talentu sporo mówi też lista najlepszych strzelców w historii mistrzostw Niemiec do momentu, gdy w 1962 roku powstała Bundesliga. Najskuteczniejszy był Szepan (57 goli), tuż za nim mający również polskie korzenie Ernst Kalwitzki (56), kolejno Kuzorra (48) i dopiero na końcu niezwiązany z drużyną z Gelsenkirchen i biało-czerwonymi barwami Uwe Seeler (Hamburger SV, 40).
Kuzorra wygrał sześć mistrzostw kraju i jeden puchar z Schalke, reprezentował nawet drużynę niemiecką na Igrzyskach Olimpijskich w Amsterdamie w 1928 roku. Szepan zdobył tyle samo trofeów klubowych, lecz przyszło mu też wystąpić na mundialu w 1934 roku, skąd przywiózł brązowy medal. Obaj na świat przyszli i zmarli w Gelsenkirchen. Po zakończeniu kariery ten pierwszy epizodycznie próbował się jako trener, oczkiem w jego głowie pozostawał raczej sklep tytoniowy, który przed śmiercią przekazał innemu piłkarzowi, który kilkadziesiąt lat później występował w S04, Stanowi Libudzie. Szepan z kolei prowadził Schalke przez pięć sezonów, później trenował zawodników Rot-Weiss Essen.
IDZIEMY NA SCHALKE
Polskich związków z tym klubem jest znacznie więcej. 2 maja 1987 roku mszę na stadionie odprawił papież Jan Paweł II, któremu z tej okazji zaproponowano honorowe członkostwo klubu. W 2001 roku powstał z kolei obiekt, na którym do dziś występują zawodnicy S04 i który wciąż jest jednym z najnowocześniejszych w Europie (między innymi przez zamykany automatycznie dach oraz wysuwaną murawę, która wyjeżdża poza obiekt, gdy nie ma meczów i poza nim jest pielęgnowana). Nazwa stadionu dziś jest w rękach sponsora, więc mecze rozgrywane są na Veltins Arena. Przez lata jednak było to Arena Auf Schalke. I tu również ukłon w stronę polskich tradycji, bo gramatycznie jest to zwrot daleki od ideału i w dosłownym tłumaczeniu oznacza "Arenę na Schalke", co jest pozostałością po rodakach, którzy w weekendy chodzili właśnie na (mecze) Schalke. Zresztą dziś, w mowie potocznej niemieckich kibiców, wciąż używa się właśnie tego sformułowania.
Schalke to jedna z dzielnic Gelsenkirchen, od której nazwę wziął klub. Był nawet okres w historii, gdy nazywano ją "Małym Szczytnem", bo tak wielu Polaków pochodzących z tej mazurskiej miejscowości tam mieszkało. Ruhrpott z kolei, jak potocznie nazywa się Zagłębie Ruhry, określano mianem Ruhrpolen. Dziś w okolicy wciąż nietrudno o rodaków, choć mówimy o znacznie skromniejszej skali. Pracują jednak w klubie, pamięć o nich żywa jest na trybunach, można się nawet na nich natknąć w klubowym sklepiku, a nawet w przylegającej do niej knajpie "Charly's Schalker", gdzie jednym z kelnerów jest chłopak pochodzący – a jakże – z województwa warmińsko-mazurskiego.
Być może zatem to właśnie Schalke jest spośród zagranicznych, nie tylko tych niemieckich, najbardziej polskim klubem. Jeszcze w latach 30. próbowano ten ślad wymazać z historii tak, by nie mówiono o mistrzostwie kraju zdobytym przez Polaków. Ale im dłużej historia Die Koenigsblauen trwała, tym coraz staranniej pielęgnowano pamięć o korzeniach. Dlatego gdyby teraz móc obejrzeć mecz S04 z wysokości trybun, wystarczyłoby nieco tylko zadrzeć głowę, by zobaczyć portety i Kuzorry, i Wałdocha, które dumnie wiszą pod dachem obiektu.