Polskie piłkarki we wtorek zagrają z Hiszpanią w ostatnim meczu eliminacji Euro 2022. Muszą wygrać, by zakwalifikować się do barażu. – Sam po wszystkim będę apelował o rachunek sumienia – mówi selekcjoner Miłosz Stępiński w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Dawid Brilowski, TVPSPORT.PL: – Nadzieja umiera ostatnia?
Miłosz Stępiński: – Tak mówią. Jeśli o nas chodzi, na pewno się nie poddamy. Do Hiszpanii przylecieliśmy na mecz stulecia, dla mnie najważniejszy w karierze. To taka wisienka na torcie dotychczasowej pracy – nie tylko w roli selekcjonera, ale w ogóle w piłce. Zachowuję optymizm, który wynika z dobrej formy dziewczyn na treningach.
– Zagramy defensywnie czy postawimy wszystko na jedną kartę?
– Mamy przygotowaną strategię, którą zastosujemy niezależnie od tego, jakim składem wyjdą rywalki. Moja filozofia zakłada, że musimy być z tyłu "nieprzemakalni" i zagrać na zero. Nad tym zgraniem, tą synergią, pracowaliśmy w ostatnim czasie i wyglądało to naprawdę dobrze. Chcemy zagrać bezbłędnie w obronie, a z przodu poszukać swoich szans. Nie oszukujmy się, nie będzie ich dużo, dlatego ważne, żeby wykorzystać chociaż jedną. Około 20-25 proc. mojej pracy to szczęście. Miejmy nadzieję, że będzie po naszej stronie.
– Trzeba będzie zagrać tak jak w Lublinie (na początku eliminacji Polki zremisowały z Hiszpankami 0:0 – przyp. red.), a do tego coś strzelić.
– Czyli zagrać jak tam i mieć szczęście. Przecież była okazja do strzelenia…
– Tak, Gosia Mesjasz po stałym fragmencie uderzyła tuż obok słupka.
– Znam ją i założę się, że w pięciu kolejnych takich sytuacjach by trafiła. A wtedy akurat nie wyszło. I trudno, tak czasami jest. To właśnie te 20-25 procent. Gdyby padła bramka wtedy, gdyby padła z Czeszkami – bo też było blisko – eliminacje ułożyłyby się inaczej. Ale cóż, to za nami, gramy dalej.
– Tamten remis, swoją drogą, chyba nieco zbudował tę drużynę na eliminacje. Wlał nadzieje.
– Z pewnością ten punkt jest bardzo cenny, bo gdyby nie on, dziś nie moglibyśmy już się nawet łudzić. Z nim możemy walczyć o życie. Ale to nie w tamtym meczu coś się "narodziło". Już wcześniej potrafiliśmy grać dobrze. Z mojej perspektywy punktem przełomowym było spotkanie ze Szwajcarią w Mielcu.
Wtedy po raz pierwszy graliśmy systemem trójkowym w obronie. Zadziałało, dlatego systematycznie go dopieszczamy. Niestety, w moim zespole bardzo często, z różnych powodów, dochodzi do rotacji. Taka specyfika: mogę powiedzieć, że jedyne co mam stałego, to zmiany. Na to zgrupowanie też kilka piłkarek nie przyjechało ze względu na kontuzje. Mamy obecnie po dwie na każdą pozycje, a moim zadaniem będzie wybrać te będące w lepszej formie.
– Teraz rotacje dosięgnęły głównie ofensywy. Nie ma Ewy Pajor, Agaty Tarczyńskiej, Pauliny Filipczak i Dżesiki Jaszek. A ktoś musi przecież strzelić.
– Została nam Nikola Karczewska, która w mojej ocenie jest na ten moment jedyną zdrową napastniczką w kraju na poziomie kadry narodowej. Na szczęście podczas treningów wygląda dobrze i widać, że bardzo w siebie uwierzyła. Jest też oczywiście Kasia Daleszczyk, która ewentualnie może wejść jako "dziewiątka", ale na co dzień w klubie gra na "szóstce".
– Dlaczego właśnie ona została dowołana?
– Musimy zadbać o to, żeby skład był zrównoważony, jeśli chodzi o warunki fizyczne. Gdybyśmy bazowali tylko na niskich, nie mielibyśmy czego szukać przy stałych fragmentach zarówno w defensywie, jak i ofensywie. A to właśnie ma być nasza mocna strona. Dlatego na "dziewiątce" chcę mieć wysoką, silną zawodniczkę, która da nam możliwość zaczepienia się z przodu, a jednocześnie pomoże w obronie przy stałych fragmentach. Kasia kiedyś już grała w kadrze na tej pozycji. Dzięki jej obecności mam większe pole manewru. Sytuacja jeśli chodzi o dostępne typowe napastniczki jest w tej chwili niezbyt ciekawa.
– Nie myślał pan o Kindze Kozak?
– Ona jest dokładnie przeciwieństwem tego, kogo szukam pod względem warunków. Jest szybka, mobilna, ale niestety przy tym niska, filigranowa. Byłem na meczu Górnika Łęczna z GKS Katowice specjalnie dla niej – właśnie po to, żeby zobaczyć jak radzi sobie z silnymi obrończyniami. Ani nie strzeliła gola, ani nawet nie potrafiła dłużej utrzymać się przy piłce. Pomyślałem: "czy jeśli zatrzymała ją defensywa z Łęcznej, to jest szansa, że nie zrobi tego obrona z Barcelony?". Założyłem, że nie. Dlatego podjąłem decyzję o zabraniu na ten mecz Nikoli i Kasi. Pierwszą z nich widziałem zresztą wcześniej w rywalizacji z Lyonem i PSG. Nie bała się walczyć w powietrzu, potrafiła się zastawić. Tego będzie nam trzeba.
Kinga Kozak jest natomiast zupełnie innym typem zawodnika. Póki co gra jako napastniczka w kadrze U19 i klubie. Wystawiają ją tam, bo jest bramkostrzelna. Ale nie zawsze kończy się na tej pozycji, na której gra się od wieku juniorskiego. Uważam, i rozmawiałem z nią o tym, że w seniorkach znajdzie albo miejsce na skrzydle, albo niżej – na "dziesiątce" lub "ósemce". Bo świetnie się porusza, bardzo dobrze operuje prawą nogą, ma przegląd pola, celne podania – to predyspozycje właśnie na te pozycje.
– Ktokolwiek by nie zagrał z przodu, będzie bardzo ciężko. Hiszpanki straciły w tych eliminacjach tylko jednego gola. Często pan go oglądał?
– Klasyczna kontra wyprowadzona prawą stronę, z finalizacją ze środka. Czeszki przegrywały już wówczas 0:5, więc można zakładać, że nastąpiło lekkie rozluźnienie. Wiem, jak grają Hiszpanki i wiem, że będzie bardzo trudno strzelić. Ale trener, który nie wierzy w cuda, nie jest realistą.
– Zakłada pan, że rywalki wyjdą podstawowym składem? Mają już pewny awans.
– Trudno cokolwiek przewidzieć. Jestem pewny, że są naciski klubów na selekcjonera, żeby oszczędził kilka zawodniczek. Szczególnie, że zdają sobie sprawę z tego, że przyjeżdża drużyna, która nie ma nic do stracenia i będzie się bić o awans. Są świadomi, że o ile dla nich to mecz o nic, my gramy o wszystko.
Kto wyjdzie na murawę? Nie mam pojęcia. Ale Hiszpania to kraj, który ma w porównaniu z Polską bardzo dużo aktywnych piłkarek. Naprawdę mają z czego wybierać – jest Barcelona, Real, Atletico czy Levante, a do tego kadra U19 – najlepsza na świecie w swojej kategorii. Niezależnie od tego, kto będzie na boisku, będzie to ogromne wyzwanie dla nas.
Ale po to właśnie gra się w piłkę, by na koniec mierzyć się o coś z zespołami tej klasy. One nas zweryfikują. Jeśli okaże się, że Hiszpania nas zdominuje na tyle, że nie będziemy potrafili utrzymać się przy piłce i zrobić kompletnie nic, będzie to dowód na to, że nie zasługujemy na mistrzostwa Europy. Tam będę tylko drużyny tej klasy lub lepsze.
– Ostateczny sprawdzian, niezależnie od tego jakim składem wyjdą rywalki?
– Tak. Bo niezależnie od personaliów styl i organizacja tego zespołu będą takie same. Zawsze grają identycznie i wynika to z pewnego modelu, jaki przyjęto w tym kraju wiele lat temu. Męska i żeńska reprezentacja mają te same warianty rozgrywania na skrzydle, taką samą dystrybucję pola karnego, taki sam styl. Teraz kadra kobieca wprowadziła system 5-3-2 na mecze ze słabszymi przeciwnikami, ale poza tym gra 4-3-3.
Najważniejsze, żeby dziewczyny przyzwyczaiły się do tempa i pewnych schematów, które tam funkcjonują. Nie ma co się hipnotyzować, że przy piłce jest Hermoso czy Paredes. Musimy wiedzieć co się dzieje i grać swoje. Jak bokser, który musi wiedzieć jak walczy rywal, ale i tak koncentruje się na własnych ruchach, bo to od nich zależny jest sukces.
– Przy ewentualnym braku sukcesu w eliminacjach selekcjoner zwykle żegna się z pracą. Gra pan o posadę?
– Absolutnie jestem na to gotowy. Życie trenera wygląda tak, że ma się pracę w momencie podpisania kontraktu, a od pierwszego meczu z każdym kolejnym gra się o posadę. Mam za sobą sporo spotkań, spędziłem na tym stanowisku 4,5 roku i nie jestem do niego przyspawany. Jestem gotowy na rozmowę z przełożonymi po wtorkowym meczu.
Powiem więcej: sam będę apelował, żeby dokonać rachunku sumienia. Zrobię go też przed zawodniczkami. One same będą musiały stwierdzić, czy chcą dalej ze mną pracować, czy być może czują, że formuła się wyczerpała. Może nadszedł moment na nowe wyzwania dla mnie, a dla nich – na kogoś nowego, kto będzie potrafił je inaczej zmobilizować? Tego nie wiem. Jestem jednak na to gotowy. Oczywiście, ostateczna decyzja należy do moich przełożonych – oni mnie zatrudnili i oni będą zwalniać.
– Przed spotkaniem dostawał pan od nich sygnały odnoście planu minimum?
– Moi przełożeni to ludzie bardzo wysokiego taktu. Nie byłoby eleganckie, żeby przed meczem mówić selekcjonerowi, że właściwie jest już "odpalony". Z pewnością trzymają za nas kciuki, wierzą w awans. Na pewno ich decyzja nie będzie zależała też od wyniku, a od tego jak zagramy – czy będziemy tylko przesuwać się po boisku, czy zagramy jak drużyna z charakterem. To mój barometr odnośnie tego, czy zespół zyskał ze mną nową jakość czy też nie. Sam jestem dziś pełen znaków zapytania. Mgła opadnie we wtorkowy wieczór.