Porażką z Anglią Joachim Loew zakończył 15-letnią kadencję w roli selekcjonera reprezentacji Niemiec. Nie będzie jednak przesadą stwierdzenie, że jedną trzecią tego czasu kompletnie zmarnował.
Wygranym w 2014 roku mundialem Loew zapewnił sobie dozgonny szacunek wszystkich niemieckich obywateli. Już wtedy stało się jasne, że cokolwiek w piłce osiągnie – lub czego nie osiągnie – postawiony przez niego pomnik przetrwa. Może tu i tam zardzewieje, może skruszeje, może nawet ktoś porwie się na szaleństwo i wymaże go kolorową farbą. Ale stał będzie przez lata, a jego bohaterowi kibice będą kłaniali się w pas, ilekroć tylko spotkają go na rynku lub w warzywniaku.
Pierwsze osiem lat pracy tego trenera było fantastyczne. Najpierw przywiózł srebro z Euro 2008, potem brąz z mundialu w RPA, kolejno odpadł w półfinale mistrzostw Europy rozgrywanych w Polsce i na Ukrainie, aż w końcu poprowadził zespół do zwycięstwa na światowym czempionacie w Brazylii. Wspiął się wówczas na szczyt i choć miał jeszcze pole do poprawy, jasnym stało się, że tak wysoki poziom i takie zadowolenie kibiców utrzymać będzie piekielnie trudno. Ale nawet i w 2016 roku niespecjalnie rozczarował, bo przegrać w półfinale Euro 2016 z gospodarzami to żaden wstyd.
Wszystko, co działo się jednak po tamtym turnieju, było złe. No, może nie wszystko, ale jednak pozytywnych momentów było tyle, co kot napłakał. Mowa tu o niektórych meczach, często nawet lepszych połowach, indywidualnych zrywach. MŚ w Rosji? Katastrofa. Liga Narodów? Rozczarowanie. Euro 2020? Jeszcze większe rozczarowanie.
Spektakularne porażki na dwóch turniejach z rzędu nie wzięły się znikąd, choć nie można powiedzieć, że Loew nie próbował ich uniknąć. Szukał, kombinował, eksperymentował. Po blamażu w Rosji zrozumiał, że niektórzy piłkarze nie są już w stanie więcej drużynie dać i czas wpuścić świeżą krew. Postanowił dokonać więc radykalnego cięcia i wymiany pokoleniowej. Odstawił kilku zawodników, choć wcale nie takich wiekowych, po czym uznał, że da szansę młodszym i jeszcze nienasyconym. Rotował ustawieniami taktycznymi, zmieniał strategie meczowe, szukał optymalnego rozwiązania. W trakcie mundialu zawiódł mozolnie budowany atak pozycyjny, więc przestawił wajchę na dynamiczną grę z kontry. Raz grał czwórką obrońców, raz trójką obrońców. Stale zmieniał niektóre elementy i czekał, aż na boisku w końcu jego idee zaskoczą.
W teorii i na papierze wyglądać mogły zatem jego koncepcje obiecująco, lecz niestety nie przekładało się to na boisko. Raz przeciekała defensywa, raz sparaliżowany był atak. Niemcy nie byli już zespołem, przed którym słabsze reprezentacje truchlały i bały się wychodzić na boisko. Stał się wdzięcznym przeciwnikiem, bo w przypadku porażki można było machnąć ręką "aaa, bo to w końcu Niemcy", a w przypadku nieoczekiwanego zwycięstwa zatriumfować – zwłaszcza że nie było o nie trudno. Tylko w ostatnich miesiącach zespół Loewa przegrał z Anglią, Francją, Hiszpanią i Macedonią Północną. Remisował z kolei z Węgrami, z Danią, Szwajcarią czy Turcją. Zaskakująco łatwo tracił punkty i nie był groźny już właściwie dla nikogo.
Jednoznacznie kadencji Loewa nie da się ocenić. Od 2008 do 2014 roku było wyśmienicie, gdyby przesunąć granicę do 2016 to i tak nieznacznie byśmy tylko tę ocenę obniżyli. Od 2016 do 2021 jednak – katastrofalnie. A to nie było przecież tak, że "Jogi" nie miał materiału ludzkiego. Skoro tak krawiec kraje, jak mu materii staje, szydełkować powinien z wdziękiem, wszak w wyjściowej jedenastce na Anglików miał aż 7 piłkarzy, którzy w ostatnich 12 miesiącach wygrali Ligę Mistrzów. 61-latek zawalił jednak ostatnie lata kompletnie i trudno przymknąć na to oko, mając nawet z tyłu głowy wygrany mundial. Wszak roztrwonił trzecią część kadencji, a pamięć kibica jest krótka...