Adrian Jędraszczak trenował z Michałem Żewłakowem i Miroslavem Radoviciem w pierwszym zespole Legii Warszawa. Po latach mieszka w Norwegii, szkoli bramkarzy i nie wyobraża sobie, by mistrz Polski nie ograł w środę Bodo/Glimt. Transmisja meczu w TVP Sport od godziny 19:00.
To historia o pokorze, dojrzewaniu i poszukiwaniu własnego miejsca. Zaczynająca się bajkowo, od treningów z mistrzami Polski, reprezentantami kraju. Biegnąca wraz z niższymi ligami i emigracją. Docierająca do satysfakcji z pracy w Norwegii, gdzie miejscowi chcą się uczyć bramkarskiego fachu od Polaka. Adrian Jędraszczak w przeszłości grał w akademii Legii, teraz spotkania Wojskowych obserwuje już jako kibic, a przy tym golkiper i trener bramkarzy trzecioligowego Korsvol IL.
Piotr Kamieniecki, TVPSPORT.PL: – Szukając w internecie listy Polaków grających w piłkę w Norwegii, nie da się natknąć na zbyt wiele nazwisk.
Adrian Jędraszczak: – Ja nawet z jednym pracuję. Prowadzimy akademie bramkarskie wraz z Kamilem Olsztyńskim: on w trzech klubach, ja w dwóch. Mam też cztery grupy młodzieżowe w Lorenskog IF. On dodatkowo zajmuje się rozwojem golkiperów w tym zespole jako dyrektor sportowy, a przy tym zajmuje się zawodnikami w odpowiedniku naszej Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Sam odpowiadam też za system szkolenia w Korsvol IL, gdzie również staję między słupkami. Nie byłoby tego wszystkiego bez Kamila.
– Wy uczycie Norwegów, a nie oni was.
– Muszę przyznać, że zaczęliśmy tworzyć coś dużego. Organizujemy w ostatnim czasie obozy dla bramkarzy. Przyjeżdża 20–30 zawodników, także z większych klubów. Udało nam się mocno rozwinąć szkolenie golkiperów. Lorenskog jest klubem z trzeciej ligi, a na naszych treningach pojawiają się 14 czy 15–latkowie z pierwszej czy drugiej dywizji. Doceniają poziom naszego szkolenia.
– Wspomniałeś o dużych klubach. Zabrzmiało tajemniczo – opowiesz więcej?
– Współpracujemy także z Kamilem Ryłką, który prowadzi bramkarzy Haugesund. Wcześniej był trenerem golkiperów w grupach młodzieżowych Valerengi Oslo. Razem z nami ćwiczył choćby junior, który był w pierwszym zespole Lillestrom SK, a to ekipa z norweskiej ekstraklasy. Olsztyński pracuje za to z młodzieżowymi reprezentantami Norwegii. Dołączyłem do niego dwa lata temu i od tamtego czasu staramy się stworzyć jak najlepszy system.
– Da się żyć ze szkolenia młodzieży w Norwegii?
– Nie. Pracuję dodatkowo w norweskiej firmie, a w tym kraju wychodzi się do domu o godzinie 15:00, a w piątki jeszcze wcześniej – o 13:00. Mam napięty grafik, bo potem od razu jadę na stadiony, gdzie spędzam kolejne godziny. To nie jest etap, w którym można zrezygnować z pracy i zająć tylko piłką.
Piłka to w wielkim procencie pasja. W Polsce zarobki zawodników są większe. Nawet w trzeciej lidze wypłaca się pensje, z których można żyć cały miesiąc. W Norwegii najlepsi na takim poziomie dostają bonusy, ale nie byliby w stanie funkcjonować za takie kwoty. Gracz z drugiej ligi nie powie, że jest piłkarzem. Będzie mówił o pracy w banku, księgowości, studiach, ale futbol? To dodatek. To kraj, który ma inną kulturę. Wiele wygląda inaczej, a względem polski dostrzegalne są kontrasty. Piłka jest czymś bonusowym, a od początku kładzie się nacisk na rozwój zawodowy.
– W Bodo/Glimt, drużynie mistrza Norwegii, najlepsi otrzymują około 7 tysięcy euro.
– Niektórzy zawodnicy w norweskiej ekstraklasie zarabiają po trzy tysiące euro, czyli 30 tysięcy koron. Żyją z tego, choć w Norwegii nie są to wcale wielkie kwoty. To nie jest kraj, w którym pozyskuje się wielu obcokrajowców. Stawia się przede wszystkim na młodzież. Tak wygląda też Bodo. Klub przeszedł sporo zmian, kilku zawodników sprzedano, a pozyskano juniorów. Mam przekonanie, że w lidze jest obecnie kilka lepszych drużyn. Bodo miało znakomity poprzedni sezon, ale teraz wiele się zmieniło.
Mało kto w Norwegii stwierdzi, że jest piłkarzem. Koszty życia w tym kraju są takie, że futbol rzadko zapewnia ich pokrycie. To nieliczna grupa. Wystarczy sobie wyobrazić, że wynajęcie mieszkania w Oslo to koszt około sześciu tysięcy złotych. Do tego jedzenie, wszelkie inne potrzeby czy… bramki. To wszechobecna rzecz, która jest związana z poruszaniem się po miastach i okolicach. W ten sposób państwo zarabia na podróżujących. Życie w Norwegii jest bardzo drogie.
– Norwegia to kraj dla każdego?
– Nie jest to miejsce, które da się wybrać na tanie wakacje. Tym bardziej ma to zastosowanie do regularnego życia. Słyszało się historie o ludziach, którzy przyjeżdżali z oszczędnościami życia, by rozpocząć nowy etap w Norwegii. Nie mogli znaleźć pracy, a po dwóch–trzech miesiącach wracali bez grosza do Polski. Kluczowe jest zatrudnienie, a najlepiej też znalezienie dodatkowego źródła dochodu. Wtedy zarobki są adekwatne do życia.
– Dlaczego wybrałeś Norwegię? Wydaje się, że są kraje, w których łatwiej wystartować.
– To był przypadek. Pojechałem tam jedynie dorobić, a zostałem na dłużej. Przez pierwsze miesiące dążyłem do tego, by mieć stałą pracę. Nawiązałem też kontakt z Olsztyńskim, który mocno mi pomógł i sprawił, że zacząłem wchodzić w miejscowe środowisko piłkarskie. Potem wspólnie zaczęliśmy szkolić golkiperów. Dostałem od klubu kontrakt piłkarski i trenerski. Chciałem się rozwijać, więc zacząłem naukę języka norweskiego. To wręcz podstawa. Każdy mówi po angielsku, ale nadal miejscowi inaczej patrzą na tych, którzy uczą się ich mowy.
Dziecko w przedszkolu i babcia – nawet oni będą mówili po angielsku. Wiele zajęć w szkołach prowadzi się w dwóch językach. To plus, bo zwiększa poziom edukacji. Nie wiem czy spotkałem Norwega, który nie używa angielskiego, ale nadal ich ojczysta mowa zmienia spojrzenie. Znajomość norweskiego sprawia, że możesz się poczuć jak jeden z miejscowych. Wiele firm proponuje kursy na własny koszt, bo chcą pomóc w adaptacji. Kraj się zmienia, gdy zaczynasz mówić w lokalnym języku. Praca dodatkowo gwarantuje stabilizację. To bezpieczny kraj, bo nawet w czasach koronawirusa, rząd nie zapominał o ludziach. Zliczano ostatnie trzy miesiące wynagrodzeń i wypłacano 80 procent pensji, chociaż siedziało się jedynie w domu.
Byłem ostatnio w Polsce na wakacjach, ale… w pewnym momencie poczułem, że czas już wracać do domu, do Norwegii… Jestem w tym kraju bardzo szczęśliwy, wręcz spełniony.
– Dziś Norwegia, ale wczoraj… były marzenia o grze w Legii Warszawa. Trenowałeś przy Łazienkowskiej, zdarzało ci się nawet ćwiczyć z pierwszym zespołem. Często w takich sytuacjach młody człowiek nie dopuszcza opcji, że może mu się nie udać.
– Byłem młody i tak myślałem… Jako 15–latek zdarzyło mi się trenować z pierwszym zespołem Legii. Zapalała się lampka, że mogę zostać piłkarzem, ale… czegoś zabrakło. Może pokory? Może opieki? Głowa trochę powariowała. Miałem za sobą ćwiczenia z Krzysztofem Dowhania, przez chwilę pracowałem obok Artura Jędrzejczyka. Chyba przyszedł moment zguby. Potem były wypożyczenia, trzecie ligi, a jednocześnie zejście na ziemię. Trzeba się było ogarnąć.
Po Legii był czas na ŁKS Łomża. Potem dostałem propozycję z drugiej ligi, gdzie mogłem grać w Polonii Bytom. Jeden klub miał problemy finansowe, drugi też. Pojawiły się wątpliwości, bo jednak człowiek chce się jakoś utrzymać, a nie tylko pożyczać pieniądze na buty od rodziców. Fajnie grać w piłkę, ale… trzeba też jakoś żyć. W Łomży pensje dostawało dwóch najstarszych zawodników, a pozostałym nie wypłacano kontraktów.
– Stanęło na przerwie od piłki.
– Wyjechałem do Anglii, ale to zupełnie nie był mój klimat. Nie potrafiłem się tam odnaleźć, źle się czułem. Dodatkowo nawarstwiała się rozłąka z rodziną. Potem Polonia nie poradziła sobie z finansami i została za to ukarana. Pojawiła się myśl, że może warto było tam trafić, spróbować się wypromować… Może byłoby inaczej? Podjąłem jednak taką, a nie inną decyzję. Przez jakiś czas trenowałem z zespołem z szóstej ligi angielskiej. W tym samym czasie pracowałem w Bristolu, gdzie mieszkał mój brat.
Anglia była krótką przygodą, szybko wróciłem do rodzinnej Ostrołęki. Tam trafiłem do lokalnego klubu Tęcza Łyse. Awansowaliśmy z ligi okręgowej. Zapewniono mi dobrą pracę, potem pojawiły się nawet opcje z trzeciej ligi, choćby z Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie. Ale stwierdziłem, że trzeba żyć dalej. Ruszyłem z powrotem do stolicy. Szukałem stabilizacji z dziewczyną, grywałem też w Gromie Warszawa, a pieniądze z pracy nie pozwalały myśleć o ułożeniu życia. Nagle trafił się pomysł Norwegii. Pojechałem i jestem tutaj już ponad trzy lata.
– Znajomości z Legii przetrwały? Kilku zawodników gra teraz na poziomie centralnym. W tej grupie są choćby Tomasiewicz, Makowski, Najemski czy Bartczak.
– Grał z nami nawet Mateusz Wieteska, który występował w starszym roczniku. Rozjazdy sprawiają, że pojawia się przerwa w kontaktach. Teraz z kilkoma osobami wymieniamy wiadomości czy życzenia. Mieszkałem w bursie, więc trzymaliśmy się razem. Trzeba było sobie wspólnie radzić, czasem prać skarpetki w zlewie. Taka była rzeczywistość. Niektórzy wciąż utrzymują się w futbolu, nawet w trzeciej lidze.
Niektóre kontakty przetrwały, wciąż potrafimy się zdzwonić. Są też tacy, którzy liznęli nieco poważnego futbolu i nie odpiszą już na głupią wiadomość. Kiedyś codziennie się chodziło do szkoły, ale tak to w życiu bywa. Nie z każdym będzie się rozmawiało do ostatnich dni.
– Pojawiły się dodatkowe emocje, gdy dowiedziałeś się, że Legia zagra z Norwegami?
– Po losowaniu sentymenty nieco odżyły. Legii kibicuję i będę kibicował, choć ciekawie obserwuje się rywalizacje z klubem z kraju, w którym się mieszka. W Norwegii inaczej odbiera się futbol. Tłumy na meczach są rzadkie. W Polsce zdarzało się, że na trzecią ligę chodziły tysiące. Myślę tutaj o sytuacjach Widzewa czy ŁKS–u.
Są kluby, które są mocno połączone z miastami. Tworzy to wówczas dużą społeczność. W tym kraju wielu rodziców mocno angażuje się w działania szkółek. Mowa o aspekcie finansowym, ale też organizacyjnym. Normalne jest też wsparcie lokalnych firm dla klubów. Norwegia to inny klimat. Treningi na sztucznej nawierzchni są w pełni normalne. Stadiony nie robią wrażenia. To raczej boiska, do których dobudowuje się trybunki.
– Jakie wrażenie zrobiło na tobie Bodo w spotkaniu z Legią?
– Bodo to w pewnym stopniu odzwierciedlenie norweskiego futbolu. Było wielu juniorów w kadrze meczowej. Nie zabrakło też problemów między słupkami. Nie ma zbyt wielu dobrych bramkarzy w Norwegii. Sami rywale Legii na pewno nie są ekipą na poziomie Ligi Mistrzów. Największym atutem jest trener Knutsen, ale w środowisku pojawiają się plotki, że już niedługo będzie pracował w innym klubie. To dobry szkoleniowiec, o którym słyszy się wiele atutów. Wkrótce ma dojść do innych roszad, bo kluczowi zawodnicy także mają zaplanowane transfery.
Klub z Bodo był rewelacją poprzedniego sezonu, ale w obecnych rozgrywkach… Wszystko wygląda już inaczej. To znacznie słabsza drużyna od Legii. Wynik 2:3 w Norwegii był dla gospodarzy najmniejszym wymiarem kary. Mistrzowie Polski grali na sztucznej nawierzchni, ale sądzę, że w Warszawie będzie znacznie łatwiej. Wynik 3:0 dla Wojskowych zupełnie mnie nie zdziwi.
– Czyli w środę przewidujesz łatwy awans Legii?
– Z Bodo odchodzą zawodnicy, a w zamian pozyskiwani są młodzieżowcy. To najdobitniej pokazuje przemianę drużyny. To ciekawy klub, który inwestuje w juniorów, ale siłą rzeczy cierpi też siła rażenia. Bodo/Glimt nie wygra z Legią. To drużyna, która nie jest obecnie w stanie zbyt mocno namieszać. Pierwszy mecz był dla nich bardzo udany. W środę usiądę i będę dopingował warszawian, bo przez te kilka lat dało się trochę zżyć z Wojskowymi.
Mistrzowie Polski w pierwszym spotkaniu wygrali z Bodo/Glimt 3:2. Rewanż odbędzie się w środę (14.07, 20:00). Transmisja w TVP Sport, TVPSPORT.PL, a także w aplikacji mobilnej.
19:00
FC Barcelona/Inter Mediolan