Walczyli do końca! Reprezentacja Polski zremisowała z Anglią 1:1. Złotego gola strzelił Damian Szymański, ale w środowy wieczór bohaterów było więcej. Jak wypadli poszczególni wybrańcy Paulo Sousy?
Strzał Harry’ego Kane’a był niesamowity, piłka nabrała niezwykłej rotacji. Czy mógł to obronić? Pewnie tak, ale byłaby to parada tygodnia. Przed meczem zapewne spodziewał się, że będzie mieć znacznie więcej pracy. Po raz pierwszy interweniować musiał w doliczonym czasie gry pierwszej połowy, gdy skutecznie sparował ciętą piłkę posłaną przez Shawa z lewej strony.
Jego obecność w składzie była pewnym zaskoczeniem. Mecz z San Marino zobaczył z ławki rezerwowych, a w spotkaniu z Albanią pojawił się na boisku w trakcie meczu. I wtedy nie wyglądało to dobrze. Po jego stronie boiska mieliśmy mnóstwo problemów. Przed meczem z Anglią Paulo Sousa uznał, że warto na niego postawić, bo umie sobie radzić z niższymi i szybszymi od siebie zawodnikami i nie pomylił się. Dawidowicz był najaktywniejszy z naszych środkowych obrońców. Nie tylko w grze defensywnej, ale też w akcjach zaczepnych. Udowodnił, że warto na niego stawiać.
Człowiek demolka. Wyglądał jak gość z innej piłkarskiej epoki. W trakcie meczu można było odnieść wrażenie, że rywale się go boją. Jakby nie widzieli, na co go stać i woleli nie sprawdzać. Jacka Grealisha najpierw sprowadził do parteru, a potem lekko zwyzywał. Kyle Walker dał mu się szczypać po szyi. Charakter to jedno, ale Glik zagrał też po prostu dobry mecz. Choć miał też szczęście, gdy popełnił błąd przy wyprowadzaniu piłki i musiał ratować go Krychowiak. Awanturę, do której doszło na boisku równo z końcem pierwszej połowy, przypłacił żółtą kartką. W drugiej części gry doznał urazu, zacisnął zęby i wrócił do gry, ale jednak w końcu musiał odpuścić.
W Southampton stracił miejsce w składzie, więc ten mecz z pewnością miał dla niego dodatkowe znaczenie. W starciu z Anglikami nie widać było po nim braku regularnej gry. Dobrze doskakiwał do rywali, kilka razy popisał się celnym dłuższym podaniem. Bardzo skuteczny w pojedynkach powietrznych.
Musiał podobać się od początku. Bardzo aktywny, z przodu i z tyłu. Bez kompleksów wobec renomowanych rywali. Momentami można było zadawać pytanie, kto tu jest wart 100 milionów euro. Skutecznością w defensywie doprowadzał Jacka Grealisha niemal do łez. Zasuwał do samego końca.
W marcu do końca trwała walka o jego występ i bardzo dobrze, że się udało, bo na Wembley rozegrał bardzo dobre spotkanie. Tym razem też było wokół niego dużo obaw, bo w pierwszej połowie meczu z Albanią zaprezentował się fatalnie. Ale w starciu z Anglikami znów mieliśmy najlepszą możliwą wersję Krychowiaka. Bardzo aktywny, wszędobylski, nieustępliwy. Bohaterski, walczący do upadłego. Tak grający Krychowiak czyni z gry defensywnej niemal sztukę.
Nie był to może najbardziej efektowny występ, ale wykonywał bardzo ciężką pracę w środku boiska. Rzadko tracił piłkę, próbował grać do przodu, ale z różnymi efektami. Do wyższej oceny zabrakło mu konkretów z przodu. Pokazał jednak, że w ważnych meczach można na niego liczyć, że się nie spali i będzie ważnym elementem drużyny.
Na Wembley strzelił gola na 1:1 i to nie był przypadek. To on rozpoczął akcję bramkową, zmuszając rywala do popełnienia błędu i w rewanżu znów dawał się rywalom mocno we znaki. Szybko zauważył, że niemiecki sędzia pozwala grać i umiejętnie z tego korzystał, sprowadzając kolejnych przeciwników do parteru. Niestety, gol Harry’ego Kane’a idzie także na jego konto. Najpierw Moder podał pod nogi rywala, a chwilę potem nie doskoczył do szykującego się do strzału Kane’a. Ta sytuacja musi iść na jego konto i mieć wpływ na ocenę. Nawet jeśli przez pozostałe minuty prezentował się z dobrej strony.
Pewnie zagrałby Maciej Rybus, ale ten miał przed meczem pewne problemy zdrowotne. O grę do przodu nie trzeba się u Puchacza specjalnie martwić, ale w tyłach bywają problemy. W pierwszej połowie dwukrotnie dał rywalom dośrodkować w pole karne, a po wrzutce Sterlinga miał mnóstwo szczęścia, bo Kane zazwyczaj takie dośrodkowania zamienia na bramki. W drugiej połowie efektowna, ale nieskuteczna szarża w pole karne. Wielkie serducho do biegania i duża piłkarska fantazja.
– Wie, gdzie powinien być – mówi o nim Paulo Sousa. Podczas spotkania był pod lupą wysłanników Leicester City, a w środę miał próbkę gry przeciwko angielskim obrońcą. Walka wręcz, trzymanie, przepychanie, kuksańce – to nie był łatwy mecz dla napastników. Buksa się napracował, ale sytuacji bramkowej nie doczekał.
Znów kapitan pełną gębą. Poświęcający się dla drużyny. Pierwszy ruszający do pressingu, negocjujący z sędzią, walczący wręcz. Anglicy nie mieli zamiaru się z nim patyczkować i ostro atakowali polskiego napastnika, gdy tylko piłka pojawiała się w jego zasięgu. W 89 pomyślał, że to ten moment. Najpierw fantastycznie opanował piłkę, ale chwilę później strzelił za wysoko. Nie stracił hartu ducha do końca i w końcu zanotował piękną asystę.
Wszedł na boisko w 63. minucie spotkania. Miał dobre pomysły, ale wykonanie nie zawsze było właściwe. Jedną kontrę zepsuł zbyt mocnym podaniem, ale na pewno wprowadził z przodu nieco ożywienia.
Wszedł na boisko w 68. minucie spotkania, by wykonać brudną robotę, a został bohaterem. Fajnie się wprowadził, zaliczył kilka ważnych interwencji, a w doliczonym czasie gry z radości potargał koszulkę. Piłkarz AEK Ateny w fantastyczny sposób wykorzystał dośrodkowanie Roberta Lewandowskiego i strzałem głową ustalił wynik spotkania na 1:1.