Jeden występuje z pokaźnym brzuszkiem na stadionie własnego imienia, w klubie, którego jest właścicielem, drugi marzył o Serie A i marzenie zrealizował. Trzeci jest najbogatszym piłkarzem świata, ale w piłkę niemal nie gra. Futbol to gra dla każdego. Pieniądze pomagają się w nim znaleźć nawet bez talentu.
Surinam. Najmniejszy niepodległy kraj Ameryki Południowej. Choć jego obszar równy jest połowie Polski, mieszka tam niespełna 600 tysięcy obywateli. Ponad jedna trzecia w stolicy, Paramaribo. Dawne holenderskie terytorium zależne znane było głównie z tego, że masowo dostarczało piłkarzy do reprezentacji Oranje. Właśnie z niegdysiejszej Gujany Holenderskiej pochodzili Clarence Seedorf, Jimmy Floyd Hasselbaink czy Aron Winter. Teraz, choć w kadrze Surinamu grają piłkarze znani z Europy, jak choćby Ryan Donk, Diego Biseswar i... Nigel Hasselbaink, na świecie mówi się o innym "zawodniku". Bagatela, 60-letnim.
We wtorek w meczu Interu Moengotapoe z Olimpią Tegucigalpa w CONCACAF League wystąpił niejaki Ronnie Brunswijk – na co dzień wiceprezydent Surinamu. Dziarski weteran zagrał 54. minuty i wykonał czternaście celnych podań. Trzy od środka, gdy jego drużyna traciła gole. Mecz zakończył się wynikiem 0:6, a po nim... Brunswijk udał się do szatni gości, gdzie wręczył im sporą sumę pieniędzy.
Otro video de Ronnie Brunswijk repartiendo dinero en el camerino de Olimpia. Parecen ser dólares americanos, porque hasta donde yo sé Benjamin Franklin no es surinamés. pic.twitter.com/JhMF2EOqSg
— Surinam_Col 🇸🇷🇨🇴 (@SurinamCol) September 22, 2021
Bliżej wielkiego futbolu był pewien Azjata, mający wpływ na losy swojego państwa. Faiq Bolkiah to członek sułtańskiej rodziny w Brunei, siostrzeniec panującego w maleńkim państwie Hassanala Bolkiaha i syn byłego ministra finansów, Jefriego Bolkiaha, który zasłynął z kolekcji pięciu tysięcy aut, czterdziestoosobowego haremu i luksusowych jachtów o nazwach, których nie powstydziłby się Hugh Hefner – "Tits", "Nipple 1" i "Nipple 2". Na te i inne atrakcje ojciec kapitana reprezentacji Brunei wydał, bagatela, 15 miliardów dolarów. Dopiero wtedy jego brat zorientował się, że w kasie sułtanatu dochodzi do pokaźnych uszczupleń. Trudno, by zorientował się wcześniej, skoro sam na zbudowany w 1984 roku wydał ponad 600 milionów dolarów, na dzieła sztuki miliardy, a na samolot, którym lata do ulubionego fryzjera w Londynie kolejne pół "bańki".
Bracia bardzo lubili sport, grali jednak głównie w polo. Młodsza latorośl zapragnęła zostać piłkarzem – i w czasach juniorskich wychodziło mu to bardzo dobrze. Jako nastolatek przebywał w szkółkach Southampton, Arsenalu i Chelsea, gdzie... pobyt opłacał mu ojciec. Następnie na kilka lat zakotwiczył w Leicester City. Tam wystąpił nawet w rozgrywkach młodzieżowej Ligi Mistrzów, ale nigdy nie trafił do pierwszej drużyny. Najbogatszy piłkarz świata, którego majątek szacuje się na 20 miliardów dolarów po czterech latach zamienił Anglię na Portugalię. By jeszcze bardziej upodobnić się do idola, Cristiano Ronaldo, trafił na Maderę, do Maritimo. Zagrał tam raz, w lidze rezerw – i został zmieniony po 45 minutach. Raz też zasiadł na ławce w meczu pierwszej drużyny. Łącznie w oficjalnych europejskich rozgrywkach uzbierał sześć meczów, tyle samo, co w kadrze Brunei. W niej przynajmniej strzelił gola – z rzutu karnego. Bardziej niż na piłce nożnej młody członek sułtańskiej rodziny skupia się na modelingu. Na razie jeszcze nie pozuje na tle pałaców, jachtów i samochodów, jak robił to jego ojciec.
Jego ojciec na zachcianki zdefraudował 15 miliardów $(!), miał 40-osobowy harem, a jachty nazwał "Tits" i "Nipples". Pałac jego wuja-sułtana jest wart 600 milionów, kolekcja aut więcej. On sam gra w rezerwach @LCFC, który mógłby kupić. Oto Faiq Bolkiah!����https://t.co/AbV1jDSn04
— Jakub Pobożniak (@JPobozniak) May 3, 2020
Pieniądze sprawiły także, że podczas gry w libijskiej lidze Al-Saadi zdołał przekonać do objęcia reprezentacji kraju słynnego trenera, Carlosa Bilardo, który dziwnym zbiegiem okoliczności ustanowił go kapitanem kadry. I tylko dzielnie broniący się Galowie piłkarze Al-Ahly Bengazi uprzykrzali życie Kaddafiego juniora. To w tamtym regionie ludzie najbardziej buntowali się przeciwko dyktatorowi. A że robili to podczas meczów, trzeba było sobie poradzić w inny sposób. Jako prezes Libijskiej Federacji Piłkarskiej Kaddafi namawiał sędziów, by ci gwizdali przeciwko drużynie z Bengazi. Ta i tak radziła sobie na tyle, że przed ostatnią kolejką sezonu 1999/00 miała szanse na utrzymanie. Pech, że grała właśnie z Al-Ahly Trypolis.
Karny z kapelusza mógł i miał zadecydować o porażce Al-Ahly Bengazi, lecz wówczas na boisko wtargnęli kibice. Rozpoczęły się zamieszki, których nie opanowano. Najsłynniejszym ich obrazkiem był osioł z namalowanym numerem koszulki Kaddafiego oraz jego nazwiskiem. Warto dodać, że tylko Al-Saadi miał przywilej posiadania nazwiska na koszulce – reszta była tylko numerkami. Co więcej, podczas meczów Al-Ahly tylko jego nazwisko mogło być wypowiadane przez spikera. Jak się bawić to się bawić. Gdy jednak zrobiło się poważnie, potrzebna była pomoc ojca. Zamieszki zostały krwawo stłumione, aż trzydzieści jeden osób związanych z zespołem z Bengazi aresztowanych, a trzy osoby straciły życie. Kilka dni później klubowe budynki i cały kompleks treningowy wrogiego Al-Ahly został zburzony, a teren zrównany walcem. Skoro lokalny futbol został ustawiony do pionu, pora było podbić świat. Padło na Włochy.
Zanim jednak Al-Saadi Kaddafi dołączył do Perugii, został współudziałowcem w... Juventusie Turyn. W 2003 roku wykupił pakiet 7,5 procenta akcji. Co więcej, dodatkowo pozyskał 1/3 udziałów w drugoligowej Triestinie. Chciał też dopiąć swego i zostać właścicielem – skoro piłkarzem się nie udało – Lazio, ale na przejęcie klubu zgody nie wyraziły władze ligi. Pomocną dłoń marzycielowi z Libii wyciągnął właściciel Perugii, Luciano Gaucci. O klubie stało się głośniej, niż nawet po sprowadzeniu Hidetoshiego Nakaty. A to przez sztab, jakim postanowił otoczyć się Kaddafi. Jego prywatnym trenerem napastników był... Diego Maradona, trenerem przygotowania fizycznego Ben Johnson, ale i to nie pomogło. Ba, przeszkodziło. Rady słynnego dopingowicza Al-Saadi zbytnio wziął sobie do serca. Został przyłapany na stosowaniu nandrolonu i zawieszony.
Gdy sprawa trafiła na salony polityczne, wrócił do treningów. Transmitowała je Al-Jazeera. "La Repubblica" zaś w niewybrednych słowach skomentowała jego popisy. "Gdyby był dwa razy szybszy, i tak byłby dwukrotnie wolniejszy od siebie samego" – oceniła gazeta, a zdanie to na stałe weszło do kanonu włoskiej sztuki komentatorstwa sportowego. Wreszcie przyszedł debiut. Rozpaczliwie walcząca o utrzymanie Perugia grała z... Juventusem, w którym miał udziały. Kaddafi wszedł na boisko przy stanie 1:0 dla swojego klubu, a grająca w osłabieniu Stara Dama losów meczu nie odwróciła.
Alessandro Del Piero y el hijo de Gaddafi en un Perugia-Juventus en 2004. Cosas del Calcio. pic.twitter.com/1ZcQl00KXB
— Sphera Sports (@SpheraSports) May 11, 2016
Na imprezy wydawał miliony, kupił udziały w Juve, by... w nim zagrać, ale zablokował to Marcello Lippi. W Perugii dopiął swego - zagrał w @SerieA. Był najgorszy, ale marzenie spełnił. Za pieniądze ojca-dyktatora trenował go Maradona. Oto Al-Saadi Kaddafihttps://t.co/UFIJCclJFn
— Jakub Pobożniak (@JPobozniak) May 3, 2020