{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Jak wyglądały pożegnania wybitnych reprezentantów Polski?
Radosław Przybysz /
W sobotę Łukasz Fabiański rozegra ostatni mecz w reprezentacji Polski. Na PGE Narodowym czekają go podziękowania ponad 50 tysięcy kibiców, szpaler i sprawdzona ceremonia. Ale nie zawsze było tak profesjonalnie... Wielu wybitnych reprezentantów odchodziło w mniej przyjemnych okolicznościach.
Kadra, Liga Narodów, Ameryka Południowa. Piłkarski tydzień w TVP!
Za kadencji Zbigniewa Bońka w PZPN wprowadzono formułę żegnania zasłużonych reprezentantów Polski "na bogato": przy okazji meczu o punkty, na wypełnionym PGE Narodowym, z pamiątkową koszulką z numerem oznaczającym liczbę występów w reprezentacji i wypisanymi wszystkimi spotkaniami. Przy zejściu z boiska dla piłkarza ustawia się szpaler.
Tak było w przypadku Łukasza Piszczka (66A) czy wcześniej Artura Boruca (65A). Choć akurat Boruc zagrał w towarzyskim spotkaniu z Urugwajem i niedawno wypalił na Twitterze, że "prawdziwe pożegnanie to on miał pod hotelem". Niezbyt to miłe wobec kibiców spoza kręgu Legii, którzy na trybunach po raz ostatni oklaskiwali charakternego golkipera.
Cztery lata temu Boruca zmieniał Fabiański. Kolejne cztery lata wcześniej Boruc zmieniał żegnającego się Jerzego Dudka. W czerwcu 2013 roku kadra zagrała towarzysko z Liechtensteinem na stadionie Cracovii (2:0), a Dudek specjalnie na to spotkanie wrócił z emerytury. Bo przecież od 2011 roku, po odejściu z Realu, nie grał już profesjonalnie w piłkę. Był to więc bardzo rzadki przykład piłkarza, który wcześniej skończył karierę klubową niż reprezentacyjną.
Chodziło o to, że Dudek do 2009 roku uzbierał w kadrze 59 występów, a do Klubu Wybitnego Reprezentanta mogli (wtedy) należeć tylko ci, którzy mieli na koncie co najmniej 60 gier. Stąd inicjatywa urzędującego od niedawna na stanowisku prezesa Bońka, by jeszcze raz go powołać. Okoliczności nie były może specjalnie uroczyste, ale gest warto docenić.
Dudek, Boruc, teraz Fabiański. Naszych wybitnych bramkarzy żegnano w ostatnich latach godnie, tak jak trzeba. A nie wszyscy mogą to o sobie powiedzieć. Michał Żewłakow długo był rekordzistą pod względem występów w reprezentacji Polski. Dopiero niedawno wyprzedzili go Jakub Błaszczykowski i Robert Lewandowski. Żewłakow uzbierał w kadrze 102 mecze, ostatni w 2011 roku, w Pireusie, przeciw Grecji (0:0).
Rzadki to przypadek, by tak zasłużony reprezentant żegnał się na wyjeździe i to przy niemal pustych trybunach. Co ciekawe, to była jego decyzja. – Wiadomo, że moja egzystencja pod koniec kadencji Franciszka Smudy była problematyczna. Zadzwonił prezes Grzegorz Lato z propozycją, że w tej sytuacji chcieliby zrobić moje pożegnanie. Miało być w Polsce, przy okazji meczu z Francją w Warszawie, albo z Niemcami w Gdańsku. Ale ja już miałem wrażenie, że moja osoba drażni trenera Smudę, a poza tym dla niego to były ważne sprawdziany przed samym Euro 2012. Więc kiedy zobaczyłem, że planowany jest mecz z Grecją w Pireusie, to pomyślałem, że pożegnam się w istotnym dla siebie miejscu, gdzie przeżywałem największe radości – wspominał były piłkarz Olympiakosu w rozmowie na kanale "Futbolownia".
A wtedy, w 2011 roku, na gorąco po meczu, mówił Jackowi Kurowskiemu tak: – To tak naprawdę nie ja skończyłem z tą reprezentacją. Wytworzyła się taka sytuacja, że czuję, że zostałem do tego zmuszony. Nie chcę być problemem dla nikogo, więc myślę, że najrozsądniej było właśnie zadecydować w ten sposób.
Inni mieli jeszcze gorzej. Jacek Bąk i Jacek Krzynówek uzbierali w reprezentacji po 96 występów, a żegnano ich jakby kuchennymi drzwiami. Dla Bąka ostatnim meczem w kadrze był pechowy remis z Austrią na Euro 2008. Potem zaproszono go jeszcze do Chorzowa na spotkanie z Czechami (2:1) w eliminacjach mistrzostw świata, ale cała przedmeczowa ceremonia trwała 30 sekund, Bąk odebrał okolicznościowy obraz z rąk Antoniego Pieczniczka, a publika w tym czasie zajęta była wyzywaniem PZPN-u.
– Ja celowo nie wyszedłem pożegnać wybitnego reprezentanta Polski. Wiedziałem, że gwizdy byłyby jeszcze większe. Podziękowałem Jackowi za wszystko w hotelu, a w Bratysławie dostanie ode mnie zestaw męskich "gadżetów", czyli między innymi krawat, zegarek i pasek do spodni – tłumaczył w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" ówczesny prezes, Michał Listkiewicz.
Jedni nie chcieli, inni nie dostali
Podobne okoliczności towarzyszyły pożegnaniu Krzynówka, który ostatni mecz w kadrze zagrał przeciw Słowenii na koniec tych nieudanych eliminacji. – Gdy trzy lata później oficjalnie żegnano mnie przed meczem Polska – Niemcy w Gdańsku słychać było gwizdy. Andreas Koepke, trener niemieckich bramkarzy, był w szoku, ale wytłumaczyłem mu, że gwiżdżą na ludzi z PZPN. Obyło się bez pożegnania z prawdziwego zdarzenia, ale to nie jest najistotniejsze – wspominał po latach strzelec 15 goli dla Polski. Gwizdano na Grzegorza Latę.
Niedługo później Krzynówek sam sobie zorganizował pożegnalny mecz w rodzinnym Radomsku, na który zaprosił wielu kolegów z reprezentacji. Niedawno w Gdańsku podobny benefis zorganizował Tomasz Wałdoch (74A). Były kapitan reprezentacji pożegnał się z nią wcześnie, w wieku 31 lat, od razu po mundialu w Korei Południowej i Japonii. Listkiewicz i Boniek (wtedy wiceprezes) namawiali go na występ w meczu pożegnalnym, ale odmówił.
– Argumentów, aby nadal występować w reprezentacji było znacznie więcej za niż przeciw. Ale odchodzę i koniec. Nie chcę żadnej pompy i nie uważam, że jest to jakieś wielkie wydarzenie w polskim futbolu. Na moje miejsce przychodzą inni – uciął.
Pożegnalnego meczu nie doczekali się też choćby Maciej Żurawski (72A), Piotr Świerczewski (70A), Tomasz Kłos (69A) czy Tomasz Hajto (62A). Takie to były czasy.
Dziś na szczęście jest trochę normalniej, przynajmniej pod tym względem. W czerwcu 2018 roku, przed meczem towarzyskim z Litwą, prezes Boniek uroczyście podziękował kolejnym, którzy zawiesili buty na kołku: Pawłowi Brożkowi (38A), Arkadiuszowi Głowackiemu (29A), Sebastianowi Mili (38A) i Rafałowi Murawskiemu (48A).
Nic nie wskazuje na to, by nowe władze PZPN zamierzały odchodzić od tych małych, a jakże ważnych gestów. Zatem kolejni zasłużeni: Kuba Błaszczykowski, Kamil Glik czy Kamil Grosicki mogą spać spokojnie. Zostaną zaproszeni na swój "ostatni taniec". A czy to zaproszenie przyjmą, to już zupełnie inna sprawa.