Tingyu Gao wygrał piątkową rywalizację w Pucharze Świata panczenistów na dystansie 500 metrów. W efektowny sposób pobił przy tym rekord toru w Tomaszowie Mazowieckim. Ile zainkasował za ten wyczyn? Bagatela 750 dolarów. To niespełna 1/5 tego, co skoczkowie otrzymają za triumf w kwalifikacjach do dowolnego konkursu Turnieju Czterech Skoczni.
Zaglądanie komukolwiek do portfela jest niegrzeczne – to fakt. A już szczególnie, gdy po spojrzeniu skomentujemy głośno: "ale biedak!". Pewne rzeczy trzeba jednak przedstawić jasno. Naprawdę dorobić można się w zaledwie kilku zimowych dyscyplinach. I łyżwiarstwo szybkie z pewnością do nich nie należy.
* * *
Trenujesz ciężko od dzieciństwa, stale poprawiasz wyniki, dochodzisz do ścisłej czołówki – jesteś najlepszy w kraju i jednym z dwudziestu najlepszych na świecie. Ile zarabiasz? No cóż... nadal nic, dopóki nie staniesz na podium.
Tak jest: tylko pierwsza trójka może liczyć na jakiekolwiek gratyfikacje w pojedynczych zawodach Pucharu Świata. Zwycięzca zgarnia 1500 dolarów, a kolejni odpowiednio 1000 i 800. Gdy dany dystans podczas weekendu rozgrywany jest dwukrotnie, kwoty spadają o 50 proc. I dlatego właśnie Gao zarobił w piątek zaledwie 750 dolarów. Drugie tyle może dołożyć w niedzielę. Jeśli wygra.
Osobna "taryfa" obowiązuje w finale Pucharu Świata, w którym prezentują się najlepsi z najlepszych. Tam za pierwsze miejsce płacą 5000 dolarów, za drugie 3000, a za trzecie – 1800. To jedyne zawody w sezonie, podczas których panczeniści mogą godnie zarobić. Po ich zakończeniu dostają dodatkowo przelew za "całokształt". Dla triumfatora klasyfikacji generalnej każdego z dystansów przeznaczono 15 000 dolarów. Niższe sumy otrzymuje również dziewięciu następnych. Regulamin przewiduje też nagrody dla czołowych drużyn. I one nie są jednak wygórowane.
Sprawę komplikuje spora liczba konkurencji. Podczas trwającego weekendu Pucharu Świata w Tomaszowie Mazowieckim rozegrane zostanie ich aż czternaście, w tym dwie drużynowe. Oczywistym jest, że ISU (Międzynarodowa Unia Łyżwiarska) nie ma kieszeni bez dna, a zapewnienie panczenistom nagród pieniężnych na poziomie skoczków jest po prostu nierealne.
Na sprawę warto spojrzeć jednak także oczami zawodnika. – Za starty indywidualne w Pucharze Świata nie zarobiłam jeszcze ani grosza. Jako juniorka zdobywałam z dziewczynami medale w sprincie drużynowym. W Pucharze Świata Juniorów byłam też raz druga na 1000 metrów. Za to dostałam jakieś pieniądze. Ale drobne. Może z 200 dolarów? – opowiada Kaja Ziomek. Polska sprinterka w piątek otarła się o podium. Gdyby przejechała "pięćsetkę" 0,02 sekundy szybciej, poprawiłaby stan konta o 400 dolarów.
Na sezon 2021/22 zaplanowano pięć weekendów Pucharu Świata. Wygrywając po jednej konkurencji w każdym z nich (coraz rzadziej zdarza się, by jeden zawodnik był w stanie triumfować na większej liczbie dystansów – tyczy się to właściwie tylko jednostek wybitnych) panczenista zgarnie 26 000 dolarów (wliczając w to także gażę za klasyfikację generalną).
Tyle mają najlepsi z najlepszych. Reszta inkasuje znacznie mniej. Ci, którzy nie stają na podium – zupełnie nic. Ratują ich stypendia, pieniądze od sponsorów i klubów czy różnego typu zbiórki. Niektórzy łączą uprawianie sportu z czynną pracą. Bo jakoś trzeba sobie radzić.
Na koniec dodajmy, że łyżwiarstwo szybkie nie jest wcale najmniej opłacalną z zimowych dyscyplin. W short tracku, bobslejach i skeletonie jedyne nagrody pieniężne przeznaczone są dla czołówki klasyfikacji generalnej (za pojedynczy start nie ma nic). Gorzej zarabiają też saneczkarze.
Patrząc na liczby tym bardziej trzeba docenić zawodników za zaangażowanie i wytrwałość. I uświadomić sobie przy tym, że obraz narciarzy alpejskich, skoczków narciarskich czy biathlonistów jest w pewien sposób zakrzywieniem rzeczywistości. Przynajmniej pod kątem grubości portfela.
Z Tomaszowa Mazowieckiego,
Dawid Brilowski