Praca w roli selekcjonera reprezentacji Polski to dla wielu interesująca opcja, która często okazuje się też dobrze płatna. Szkoleniowcy rocznie kosztują PZPN kilka, milionów złotych. Rekordzistą jest Paulo Sousa, który inkasował dwa razy więcej niż trójka jego poprzedników.
Pierwsze większe pieniądze na pracy z reprezentacją Polski zarobił Leo Beenhakker. Holender rozpoczął pracę w 2006 roku. Z biało-czerwonymi doszedł do fazy grupowej mistrzostw Europy. Później nie udało mu się zakwalifikować na mistrzostwa świata.
W trakcie trzyletniego pobytu w kraju nad Wisłą na jego konto wpłynęły łącznie 3 miliony euro. Beenhakker zaczynał od zarobków rzędu 40 tys. euro miesięcznie, ale te systematycznie rosły. W ostatnim roku swojej pracy inkasował nawet 70 tys. euro. Do tego otrzymał 600 tys. euro premii za awans na mistrzostwa Europy i 20 tys. euro za występ na turnieju w Austrii.
Jego następcy nie mogli jednak liczyć na podobne stawki. Franciszek Smuda, który poprowadził reprezentację na mistrzostwach Europy w 2012 roku zarabiał "zaledwie" 30 tys. euro miesięcznie. Urzędujący po nim Waldemar Fornalik miał około 32 tys. euro. Znacznie lepiej zarabiał już Adam Nawałka. Zaczynał co prawda od skromnych 25 tysięcy euro, ale z czasem jego pensja wzrosła do 50 tysięcy euro miesięcznie. Szkoleniowiec dostał również sowite premie. Około 250 tysięcy euro za mistrzostwa Europy we Francji i aż milion euro za awans na mistrzostwa świata w 2018 roku.
Po Nawałce reprezentację prowadził Jerzy Brzęczek, który był zdecydowanie bardziej ekonomiczną opcją. Zarabiał mniej więcej tak samo jak wspomniany wcześniej Fornalik. Kolejnym selekcjonerem był dobrze znany wszystkim "siwy bajerant" czyli Paulo Sousa. Portugalski krasomówca oczarował ówczesnego prezesa PZPN-u Zbigniewa Bońka na tyle, że ten zgodził się wypłacać mu co miesiąc 70 tysięcy euro.
To i tak nic w porównaniu do tego, ile ma rzekomo inkasować w reprezentacji Polski Andrij Szewczenko. Ukraiński
serwis "vZbirna" poinformował, że były napastnik Milanu dogadał się rzekomo z prezesem Cezarym Kuleszą na około 200 tysięcy euro, co w skali roku daje nawet 2,5 miliona. Ni mniej, ni więcej oznacza to, że jeżeli Ukrainiec podpisze ostatecznie umowę z Polskim Związkiem Piłki Nożnej, to zostanie najlepiej zarabiającym selekcjonerem w historii. Na jego konto będzie wpływało nawet trzy razy więcej niż było to w przypadku Paulo Sousy.