Luis Castro, trener Szachtara Donieck w latach 2019-2021 w rozmowie ze TVPSPORT.PL opowiada o swoim czasie spędzonym na Ukrainie i o ludziach, których tam spotkał, gdy zbrojna agresja Rosji ograniczała się jeszcze od Krymu i części Donbasu. Opuścił Ukrainę po zakończeniu kontraktu osiem miesięcy temu.
Kamil Rogólski, TVPSPORT.PL: – Panie trenerze, gdy w 2019 roku dostał pan ofertę z Szachtara Donieck, jaka wówczas była pana wiedza o klubie?
Luis Castro, były trener Szachtara Donieck: – Chcę na początku powiedzieć, że apeluję o porozumienie między stronami. Pozdrawiam całą Ukrainę, moich przyjaciół, znajomych, których poznałem w tym kraju. Ta wojna jest skandaliczna. Liderzy polityczni na świecie muszą się zmobilizować i muszą dać klarowną odpowiedź Rosji, że ten konflikt jest niedopuszczalny. Politycy muszą być odpowiedzialni. Władza nie może być w rękach niepoczytalnych ludzi. Chcę to podkreślić, ponieważ to jest najważniejsze.
A wracając do pytania, Szachtar to marka w Europie. Nie tylko pod względem osiągnięć na Ukrainie, ale również pod względem występów w europejskich pucharach. Dodatkowo klub jest mocno kojarzony w Portugalii poprzez pracę, którą wykonał Paulo Fonseca. Kiedy dostałem ofertę, nawet się nie zastanawiałem. Wiedziałem od razu, że to jest wielki klub i dla mnie wielkie wyzwanie.
– Rozumiem, że rozmowy toczyły się bezpośrednio z prezesem Serhijem Pałkinem. Czego dotyczyły te rozmowy i jak prezes opisywał panu ten projekt?
– Prezes Pałkin prezentował mi klub w ten sposób, że to nie trener decyduje o strategii klubu, tylko trener jest dobierany do strategii. To bardzo ważne. Przede wszystkim nacisk był na promocję młodych piłkarzy. Ukraińskich jak Trubin, Bondarenko, Sudakow, Mudryk. Brazylijskich jak Marcos Antonio, Vitao, Tete, Dodo. To mi powiedziano podczas rozmów. Moim zadaniem było dopasowanie treningu i modelu taktycznego pod tych zawodników, żeby oni z czasem stawali się coraz lepsi. Pierwszy sezon mieliśmy bardzo udany, bo kadra wtedy była dobrze zbalansowana między młodymi piłkarzami, o których wspomniałem a doświadczonymi. Drugi sezon już nie był udany, dlatego że część doświadczonych zawodników już zaliczyła spadek formy. Ich droga w Szachtarze zaczęła dobiegać końca. Junior Moraes, Piatow, Konoplianka. Na część pozycji trzeba było dobrać młodych piłkarzy, którzy będą mogli już dać jakość pozwalającą osiągać wysokie wyniki. I to nie było łatwe. Było to wręcz krytyczne. W każdym razie tak można zdefiniować ten projekt.
Drużyna mieszkała w Kijowie, a mecze „domowe” grała w Charkowie ze względu na wojnę toczącą się na Donbasie. Jak wyglądał typowy cykl pracy pod tym względem, że niemal na każdy mecz trzeba było latać?
– Sam cykl pracy wyglądał normalnie, jeśli można tak powiedzieć. Do Charkowa lot trwał 50 minut. Lataliśmy zawsze dzień przed meczem. Co ważne klubowym samolotem, więc Szachtar wykazywał się wielkim profesjonalizmem, żeby niczego nie zabrakło, warunki były komfortowe. Z lotniska od razu transport do hotelu. Tam nocleg i ostatnie analizy. Potem wracaliśmy i tak za każdym razem. Na pewno ze względu na krótkie loty nie było to zbyt skomplikowane.
– Jak mieszkało się wam w Kijowie, czyli w mieście wielkiego rywala? Jak wspomina pan samych kijowian?
– Rywalizacja ze stadionu nigdy nie przenosiła się do codziennego życia. Ludzi z naszego klubu traktowano fantastycznie, mnie również. Nigdy nie spotkałem się tam z jakąkolwiek wrogością. Ludzie odnosili się do mnie z szacunkiem. Byłem rozpoznawalny na ulicy. Robiłem sobie zdjęcia z kibicami Dynama Kijów. Spotykałem się z podziwem, że stawiamy czoła przeciwnościom, bo przecież byliśmy daleko od Doniecka.
– A jak wyglądała sfera kibiców Szachtara? Pytam o to, ponieważ widok pustych trybun na meczach był przygnębiający i jestem ciekawy pańskiego punktu widzenia. W Kijowie, ale też w innych części Ukrainy.
– Jeszcze na Donbas Arenie w Doniecku średnia frekwencja wynosiła około 35 tysięcy widzów. W Charkowie 2-5 tysięcy. Dużo fanów zostało w Doniecku, duża część musiała opuścić Ukrainę. Wiadomo było, że mimo słabej frekwencji gramy dla całego regionu Donbasu. Często mi ktoś mówił, że musiał wyjechać z Doniecka, bo jego dom został zniszczony, musiał uciekać z rodziną. My tym pokrzywdzonym ludziom, którzy nie mogli przychodzić na stadion, poświęcaliśmy nasze starania. Zwycięstwa z Realem Madryt, zwycięstwo z Atalantą na San Siro. Oczywiście to jest tylko jakiś mały bodziec, mały powód do uśmiechu w tej sytuacji, ale jako sportowcy, trenerzy to mogliśmy dla tych ludzi zrobić.
– Ukraina jest w stanie wojny de facto od 2014 roku. Czy dało się to odczuć na co dzień?
– W codziennym życiu nie. Natomiast część piłkarzy pochodzi z Donbasu. Zwykli mieszkańcy dzielą się historiami i gdy słyszysz, że komuś zniszczono dom, ktoś stracił kogoś z rodziny, to zdajesz sobie sprawę, że wojna jest. Ludzie doświadczają koszmaru.
– Dla wielu osób może być zaskoczeniem, że FC Mariupol rozgrywał swoje mecze na swoim stadionie, w części Donbasu kontrolowanej przez Ukraińców. Czy podróżom tak blisko linii frontu towarzyszyły jakieś szczególne względy bezpieczeństwa?
– Do Mariupola nie dało się dolecieć bezpośrednio. Lataliśmy z Kijowa do Zaporoża, a stamtąd autokarem jechaliśmy do Mariupola. Podróżom do miast tak blisko strefy działań wojennych towarzyszyły kontrole wojskowe. Klub dbał o bezpieczeństwo. Zawsze byliśmy informowani o sytuacji na miejscu. Towarzyszyła nam ochrona. Ważna kwestia jest taka, że sport to nie polityka. My jesteśmy sportowcami, jedziemy grać w piłkę i nie myślimy o wojnie. Musieliśmy zachować pełen profesjonalizm bez względu na to, gdzie gramy.
– Właścicielem Szachtara jest Rinat Achmetow - najbogatszy Ukrainiec. Dla części osób postać kontrowersyjna, tajemnicza. Jak pan mógłby pan go opisać jako osobę?
– Z Rinatem Achmetowem miałem styczność tylko na poziomie instytucji. Traktowaliśmy się obaj z szacunkiem. Również doskonale zdaję sobie sprawę, jaka jest hierarchia w klubie. Achmetow dbał o każdy detal. Zapewniał nam maksymalne wsparcie. Jako właściciel klubu dbał o wszystko, jeśli chodzi o warunki naszej pracy.
– Achmetow kontaktował się z wami po meczach? Czuliście jego obecność?
– Ja nie znam ukraińskiego, więc kontakt odbywał się przez osoby trzecie. W tym przypadku taką osobą był Darijo Srna, który po meczach rozmawiał telefonicznie z prezydentem. To Darijo - legenda klubu - był łącznikiem. Prezydent pytał nas o to, czego nam brakuje i dbał wszystko.
– Funkcjonował pan w specyficznych warunkach. Dla portugalskojęzycznych osób Ukraina to obcy kulturowo kraj, z innym klimatem. Klub daleko od swojego miasta. Jak w takich warunkach pomóc młodym Brazylijczykom?
– To był największy problem podczas naszej pracy. Trenowaliśmy w odremontowanej bazie treningowej na obrzeżach Kijowa, która została wybudowana na Igrzyska Olimpijskie 1980, jeszcze w sowieckich czasach. Inny stadion, inne miasto, inna temperatura. Ale jako profesjonalista musisz mieć zdolność dostosowania się do warunków. U nas w drużynie przywiązywaliśmy bardzo dużą uwagę do adaptacji. Żeby niczego nie brakowało. Szachtar poprzez postać właściciela zapewnił nam wszelkie warunki do sprawnego funkcjonowania. Reszta to już kwestie motywacyjne, opieka nad zawodnikami. Ważne jest podejście do piłkarzy, również moja w tym rola. Warunki zapewnione przez Szachtar sprawiały, że cały proces adaptacji w nowym miejscu przebiegał sprawniej, niż mogłoby się wydawać. Szczególnie ważne to było w przypadku Brazylijczyków, którzy dopiero pierwszy raz przyjechali na Ukrainę.
– Jedną z kluczowych postaci w Szachtarze jest prezes Serhij Pałkin, o którym wspomnieliśmy wcześniej. Jak mógłby pan opisać jego rolę w klubie i jak wspomina pan czas wspólnej pracy?
– Pałkin to osoba, która zna klub na wylot. Ma wiedzę kompletną. Jest zawsze obecny przy wszystkich procesach związanych z działalnością Szachtara. Każdy piłkarz może zwrócić się do niego w potrzebie. Prezes jest bardzo blisko ludzi. Jest praktycznie prawą ręką prezydenta Achmetowa.
– Pałkin tydzień przed inwazją Rosji na Ukrainę zapewniał, że sytuacja jest pod kontrolą i klub monitoruje sytuację. Potem piłkarzy obudziły syreny i musieli kryć się razem ze swoimi rodzinami w schronie hotelu Opera w Kijowie i błagać o pomoc w mediach społecznościowych. Czy to nie jest tak, że te wszystkie zapewnienia o bezpieczeństwie ze strony klubu zostały definitywnie przekreślone?
– Nie można tak stwierdzić. Nie uważam, że brakowało komunikacji albo że ktoś tutaj nie dopełnił obowiązków. My jako ludzie nie możemy panikować, musimy mieć nadzieję na pozytywne rozwiązanie. Jeśli ktoś jest winny tej sytuacji, jest to tylko Władimir Putin. To było zaskoczenie. Nie mogliśmy tego przewidzieć. Oczywiście wiadomo było o zagrożeniu ze strony Putina, ale łatwo być mądrym po fakcie, że rzeczywiście Putin posunie się do wojny na pełną skalę. Gdyby tylko był znak, że dojdzie do tak strasznych wydarzeń, trzeba byłoby ewakuować nie tylko piłkarzy, ale cały rejon.
>
– Pytam też w tym kontekście, że im bliżej do godziny zero, tym więcej państw apelowało o wyjazd swoich obywateli z Ukrainy.
– Faktycznie były apele, natomiast jeśli będziemy tak przezorni i będziemy się bać, to zaraz się okaże, że trzeba ewakuować nie tylko kraj, ale i cały kontynent, a potem całą planetę. Atmosfera zagrożenia politycznego na Ukrainie to nie jest kwestia tylko ostatnich dni. Tam aura zagrożenia istnieje od lat. Ale funkcjonowaliśmy normalnie, podróżowaliśmy, czuliśmy się komfortowo, niczego nam nie brakowało. Trenerom, piłkarzom. Jeśli w klubie dostajemy informację, że sytuacja jest pod kontrolą, to musimy w to wierzyć i nie bać się. Choć może ktoś powiedzieć, że z punktu widzenia politycznego to wygląda inaczej. Na co dzień tego zagrożenia się nie czuje.
– Panie trenerze, ma pan wielkie doświadczenie w piłce nożnej. Wie pan jak jest skonstruowany kontrakt. W związku z tym jaką widzi pan przyszłość klubu ? Już można przeczytać w brazylijskich mediach spekulacje, czy wręcz doniesienia, że piłkarze będą po kolei rozwiązywać kontrakty. Przy czym zaznaczam, że na Ukrainie toczy się walka o życie i to nie jest teraz istotne.
– Wszystko zależy od rozwoju wydarzeń na Ukrainie. Nie potrafię rozdzielić klubu od kraju. Cały kraj jest w stanie wojny. Jestem zmartwiony, dominuje niepewność. Trudno mi o tym spokojnie mówić. Prawda jest taka, że w lidze ukraińskiej rywalizacja była coraz większa. Potrafiliśmy zremisować z Manchesterem City na Etihad Stadium, wygrać z Realem Madryt na Santiago Bernabeu, zremisować mecze z Interem na San Siro. Teraz już tego nie ma. Ten potencjał został zniszczony napaścią militarną Rosji. Z realnego punktu widzenia trudno mi też przewidzieć, jakie kroki mogą podjąć piłkarze. Ewentualnie mogą argumentować, że nie ma psychologicznych warunków, żeby grać na Ukrainie. Aczkolwiek to działka specjalistów Nie znam się na tym i nie chciałbym się na ten temat wypowiadać. Mogę powiedzieć, że jest mi niezwykle smutno, że cały dokonany w ostatnich latach postęp, które ukraińskie drużyny dokonały w Europie, został teraz zmarnowany.