Mijaliśmy punkty kontrolne, sprawdzano nasze dokumenty. Co chwilę widzieliśmy ludźmi z bronią. Tak wyglądała ewakuacja z Ukrainy. Cieszę się, że trafiłem do Legii, bo mogę dzięki temu nieco zapomnieć o tych przeżyciach – opowiada Benjamin Verbić, nowy gracz mistrzów Polski, który trafił na Łazienkowską w ramach wypożyczenia z Dynama Kijów.
TVPSPORT.PL: – Musiałeś uciec z Ukrainy i trudno pominąć ten temat. To krótkie pytanie: jak wyglądała ewakuacja z Kijowa?
Benjamin Verbić: – To była długa i szalona podróż. Trwała wiele godzin i miała nieoczekiwane zwroty akcji. Poruszaliśmy się głównie bocznymi drogami i barykady mogły zaskakiwać. Na każdym punkcie kontroli musieliśmy się wylegitymować. Co trzy-cztery kilometry widzieliśmy ludźmi z bronią.
Podróż była trudna. Na przednim siedzeniu siedziała moja dziewczyna, która jest z Ukrainy. Trzymała nasze siedmiomiesięczne dziecko, bo cały samochód był zapchany. Ale udało się. W pełnym zdrowiu dotarliśmy najpierw do Lwowa, potem już do Polski. Po drodze mieliśmy także spotkanie z konsulem.
– Da się opisać ostatnie dni w Kijowie?
– To były dni, w których rozpoczęła się wojna. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że były to jedne z najtrudniejszych dni w moim życiu. Nie będę kłamał, pojawiał się strach. Martwiłem się o dziewczynę i dziecko, szukaliśmy bezpiecznego miejsca. To była mieszanka przeróżnych emocji. Na koniec byliśmy już spakowani i czekaliśmy na właściwy moment, by ruszyć w drogę do Polski. Nie wiedzieliśmy, co stanie się w trakcie trasy, pozostawała niepewność, a dodatkowo obawy budziła kwestia paliwa, które było limitowane.
– Byłeś w domu? W bazie Dynama?
– Początek wojny przeżyłem w domu. Potem wraz z Tomaszem Kędziorą i Denysem Harmaszem, także z naszymi rodzinami, pojechaliśmy do ośrodka Dynama. Było tam wielu zawodników. Sporo czasu spędziliśmy w podziemiach. Z czasem czekaliśmy na kontakt od polskich władz, które zapewniły nam pomoc. Przyjechali też po nas ludzie, którzy prowadzili nas bezpiecznymi drogami, mieli też wiedzę, gdzie należy unikać Rosjan.
W Kijowie wiele osób liczyło, że konflikt zakończy się na Ługańsku i Doniecku. Skończyło się tak, że obudziliśmy się ostrzeliwani przez Rosjan. Nie lubię rozmawiać o polityce. Jednak to co dzieje się teraz w Ukrainie, to w pełni wina Rosji. I tak samo uważa 90 procent ludzi na świecie. Pewna linia została przekroczona. Nie ma odwrotu, gdy są ostrzeliwane domy, szpitale z chorymi... Winny jest jasny. Byłem nawet na proteście w Słowenii, który nawoływał do zakończenia wojny.
– Wyobrażasz sobie, że latem wrócisz do Dynama?
– Mam nadzieję, że wrócę do klubu. Mam nadzieję, że będzie to możliwe, bo to będzie oznaczało, że sytuacja się unormowała. Jest mi bardzo przykro, że Ukraińców spotyka cała ta sytuacja. Regularnie dostaję sygnały od kolegów z klubu. Większość z nich przebywa na zachodzie kraju i trenuje. Oby ta wojna skończyła się najszybciej, jak tylko to możliwe. Nie oszukujmy się, to nie jest dobra sytuacja dla całej Europy. Polska jest bardzo blisko tego konfliktu.
Powiem szczerze, że początkowo, już po ewakuacji, trudno było mi się odnaleźć. Miałem głowę zajętą tym, co dzieje się w Ukrainie. Musiałem się pozbierać, wziąć za treningi. Transfer do Legii w pewnym sensie pomaga w zapomnieniu o tych poprzednich dobach.
– Co myślisz o decyzji Polski, która szybko odmówiła gry z Rosjanami.
– To decyzja polskich piłkarzy i federacji. Sądzę, że zrobiłbym, związek zresztą też, dokładnie to samo. Kibice regularnie protestują przeciwko wojnie.
– Ostatnio wysłałeś na Ukrainę nieco potrzebnych rzeczy, choćby środki medyczne i drona dla ukraińskiej armii.
– Fakt. Mam w głowie ten temat, nawet przed rozpoczęciem naszego spotkania rozmawiałem w tej sprawie z ludźmi, którzy pomagają w załatwieniu tego tematu. Chciałem pomóc ludziom w Ukrainie. Wysłałem drona, który kosztuje około ośmiu tysięcy euro. Do tego trochę medykamentów, a udało też się zdobyć kamizelki kuloodporne. Cieszę się również, że w całej sprawie pomogła także Legia. Wiem, że gracze również dołożyli cegiełkę do pomocy.
– Jakie są dla ciebie pierwsze dni w Warszawie?
– Za mną dopiero pierwsze dni w Warszawie, która jest bardzo ładnym miastem. Szybko dostrzegłem, że ludzie są mili i pomocni. Nie jestem pierwszy raz w Polsce. Byłem tutaj po ewakuacji z Ukrainy, na meczu reprezentacji, a także przyjechałem kiedyś do kliniki medycznej w Poznaniu. Błyskawicznie zaakceptowała mnie też drużyna. Mam też do czynienia z dobrym trenerem. Chcę się teraz w pełni skupić na grze w piłkę.
– Legia była z tobą w kontakcie jeszcze przed wybuchem wojny.
– To prawda. Pierwszy kontakt pojawił się w momencie, kiedy w Ukrainie nie było jeszcze wojny. Pojawił się temat wypożyczenia do Warszawy. Rozmawiałem o tym z trenerem, który chciał, bym został w Dynamie.
– Dlaczego zdecydowałeś się na Legię? Na pewno miałeś inne oferty.
– Dostałem sporo telefonów, zapytań. Były kluby z Ameryki Północnej, z Europy, ale ja tylko zawiesiłem swój kontrakt z Dynamem. Inne kluby chciały transferu definitywnego. Legia była gotowa zgodzić się na to, że zwiążemy się umową tylko do końca obecnego sezonu. Dodatkowo możliwość gry w Warszawie była dla mnie interesująca.
– Wielu kibiców zastanawia się, co będzie latem. Wyobrażasz sobie, że zostaniesz w Legii na dłużej?
– Zobaczymy, co się wydarzy. A może tak bardzo polubię to miejsce, że będę chciał zostać tutaj na dziesięć lat?
– Awans do europejskich pucharów może pomóc?
– Trudno przewidzieć, co się wydarzy. Pierwszego lipca wrócę na Ukrainę, mam taką nadzieję. Cały czas jestem w kontakcie z prezesem klubu, z którym tylko ostatnio rozmawiałem ze cztery razy. Interesują mnie losy Dynama. Wielu zawodników stara się pomagać, wysyła nawet pieniądze na działania armii. Ci, którzy są w Ukrainie, trenują, biegają, dbają o kondycje, ale nie mają jak rozgrywać meczów. W kraju nie ma jednak ich żon i dzieci.
– Celje, FC Kopenhaga, Dynamo… Nie grałeś w wielu klubach. Cenisz stabilizację?
– Tak. Nie lubię zmieniać klubów. Kiedy poleciałem do Kijowa, osiedliłem się tam. Mam dziewczynę z Ukrainy, wspólnie wychowujemy dziecko. Dobrze się tam odnalazłem. Wiadomo, że w piłce nożnej niczego nie można wykluczać. Mój kontrakt z Dynamem obowiązuje do końca 2022 roku. Co będzie dalej? Zobaczymy.
– We wtorek byłeś na trybunach, zobaczyłeś mecz Legii z Niecieczą (4:1). Jakie wrażenie zrobili na tobie kibice?
– Już wcześniej słyszałem, że Legia ma kibiców, którzy nie milkną choćby na sekundę. Cały czas dopingują drużynę. Cieszę się, że będę występował w klubie, który może szczycić się świetną atmosferą na trybunach. Fani wciąż wspierają drużynę, są na stadionie, choć wyniki mogą rozczarowywać.
– Na Ukrainie jest inaczej?
– Dynamo miało nieco problemów z kibicami. Stadion jest duży i na meczach z Szachtarem atmosfera była świetna, a trybuny były zapełnione. Inne spotkania? Bywało różnie. Doszedł też z czasem problem z trenerem, który nie jest akceptowany przez część fanów.
– Jak oceniasz Mirceę Lucescu? Można go chyba nazwać legendą ukraińskiego futbolu.
– Mam o nim dobrą opinię. Ma wizję i ciekawe spojrzenie na futbol. Jego celem są kolejne sukcesy. Wystarczy tylko chwilę z nim porozmawiać, by dostrzec jego determinację. Miał wielki wpływ na zespół. Trafił do nas po sporych zmianach i zdobyliśmy mistrzostwo, a także zagraliśmy w Lidze Mistrzów. Ceni ciężką pracę. Po kontuzji zasiadłem na ławce i wiele o tym rozmawiałem ze szkoleniowcem. Szanował moje zdanie, a ja miałem takie samo podejście do jego poglądów. Mieliśmy dobre relacje, ale musiałem akceptować, że drużynie szło i nie miał wielu powodów do zmian.
Od początku wiedział, że pojawił się temat przenosin do Legii. Lucescu był zadowolony, że mogę kontynuować karierę w Warszawie. Trener się cieszył i ma nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.
– Podpytywałeś znajomych o polską ligę?
– Trochę. Rozmawiałem z Domagojem Antoliciem. Już w Warszawie, w hotelu, poznałem Ivicę Vrdoljaka, który opowiedział mi trochę o mieście i klubie. Przede wszystkim Legia to klub, który w Słowenii jest doskonale znany. Ma najwięcej mistrzostw w historii Polski. Mój agent od razu powiedział, że będę zadowolony z tego wyboru.
Inna sprawa, że bardzo się zdziwiłem, gdy w pewnym momencie spojrzałem w tabelę Ekstraklasy, a Legia była siedemnasta. To dziwne, gdy taka sytuacja dotyka zespołu, który w ostatnich sześciu latach zdobył pięć mistrzostw. Legia to taki klub, który zawsze musi walczyć o trofea. Nie inaczej będzie w kontekście walki o Puchar Polski. A liga? Chcę pomóc, by lokata na koniec rozgrywek była jak najwyższa.
– Jesteś gotowy do gry?
– Sądzę, że tak, choć nie ja będę podejmował decyzję dotyczącą występów. Jestem zdrowy, a we wtorek po raz pierwszy trenował z Legią. Mam za sobą pewną przerwę, muszę wrócić do rytmu, ale wierzę, że przerwa na mecze kadry będzie pomocna. Ostatni raz zagrałem w połowie lutego w trakcie sparingu. Byłem przez chwilę chory, a po powrocie do Kijowa rozpoczęła się wojna.
W barwach słoweńskiej kadry będę miał okazję zmierzyć się z Chorwacją oraz Katarem. Oba mecze rozegramy w Ar-Rajjan. Spotkania odbędą się 26 i 29 marca, a dzień po rywalizacji z miejscową drużyną narodową, będę już w Warszawie. Od razu rozpocznę przygotowania przed Lechią Gdańsk.
– Masz ulubioną pozycję, ustawienie?
– Odpowiada mi system 4–2–3–1. Pozycja? Lewe skrzydło. Grywałem jako napastnik, ofensywny pomocnik, ale nie podoba mi się tam aż tak bardzo, jak na moim nominalnym miejscu.
Zawsze grałem na lewym skrzydle. Mogę tam skorzystać ze swojego dryblingu i strzału. To najlepsze rozwiązanie. Kędziora porównał mnie kiedyś do Arjena Robbena, ale to niemożliwe, bo mowa o jednych z najlepszych skrzydłowych świata. Idolem zawsze był Leo Messi. Szanuję Ronaldo, ale wolę Argentyńczyka. Bezapelacyjnie. Miło było też zagrać z Barceloną w Lidze Mistrzów.
– Można powiedzieć, że pochodzisz ze sportowej rodziny?
– Coś w tym jest. Mój tata grał w piłkę, choć nie był to profesjonalny poziom. Z kolei Tina Trstenjak zdobyła złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w Rio De Janeiro w judo, a cztery lata później mogła cieszyć się ze srebra. Nie jest to jednak bliska rodzina.
– Kim jest dla ciebie Tomasz Kędziora?
– Po ostatnich dniach mogę go już nazwać bratem. Bardzo mi pomógł, gdy przyszedł czas ewakuacji z Ukrainy. Podobnie było z polskimi władzami.
– Na pewno nie był zadowolony, że podpisałeś kontrakt z Legią?
– To prawda! On sam jest emocjonalnie związany z Lechem. Nie zmienia to faktu, że życzył mi wszystkiego dobrego w nowym klubie. Rozmawiałem z nim na temat Legii. Od początku mówił, że nie mogę tu trafić i muszę iść do Lecha. Oczywiście to żart. Tak naprawdę, to powiedział, że to bardzo dobrze zorganizowany klub, który jednak w tym sezonie nie prezentuje się idealnie, co pokazuje tabela.
– Czekasz na opcję zmierzenia się z nim w Ekstraklasie? On prawy obrońca, ty na lewym skrzydle…
– Jeśli trafi do Lecha? To byłoby ciekawe i śmieszne. Ale mamy to już odhaczoną grę przeciwko sobie w spotkaniu reprezentacji Słowenii z Polską. Na treningach też nigdy nie było zmiłowania. Przyznaję jednak, że rywalizowanie z Tomkiem było specjalnym momentem.
– Mecz Lecha z Legią już niedługo, bo 9 kwietnia.
– Pewnie teraz oczekuje się ode mnie, że powiem, jaka będzie jego przyszłość? Wiem, ale nie powiem. Może dołączy do innego klubu? Nie wiadomo. Sam Tomek to dla mnie ważny człowiek, bo najmocniej wspierał mnie w Kijowie, od samego początku. Jest przyjacielem, z którym regularnie widuję się poza boiskiej. Pomógł mi w kwestii nauki języków. W tej chwili znam rosyjski, ukraiński, słoweński, angielski, serbski i... kilka polskich słów. Zwłaszcza tych brzydkich. Ale dobrze, jest też kilka normalnych: cześć, siema, co robisz.