W meczu 2. kolejki Ligi Narodów reprezentacja Polski zmierzy się na wyjeździe z Belgią. Zdaniem byłego zawodnika belgijskich klubów Tomasza Dziubińskiego, biało-czerwonych czeka bardzo trudne spotkanie. Nasz rozmówca upatruje jednak pewne szanse dla zespołu Czesława Michniewicza. – Jeżeli rywale będą wyglądali w starciu z nami równie słabo, jak z Holendrami, to możemy to wykorzystać – powiedział w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Adrian Janiuk, TVPSPORT.PL: – Był pan zaskoczony, że Holendrzy rozbili Belgów (4:1) w meczu 1. kolejki Ligi Narodów?
Tomasz Dziubiński (były piłkarz m.in. Club Brugge): – Byłem przede wszystkim zaskoczony słabą postawą Belgów. Do końca nie wiadomo, czym było to spowodowane. Być może było to podyktowane świetnym podejściem taktycznym Holendrów, którzy zagrali wysokim pressingiem. A może tym, że Belgowie są bez formy. Na pewno wpływ na to miała sytuacja z kontuzją Romelu Lukaku, bo jest to bardzo ważny piłkarz w układance Roberto Martineza. Po jego zejściu stracili ogromny atut.
– Zatem reprezentacja Polski nie ma się czego obawiać w Brukseli?
– Tak bym do tego meczu nie podchodził. Nie zapominajmy, że to wciąż jest czołowa drużyna świata, która w Rankingu FIFA zajmuje drugie miejsce. Być może po prostu przytrafił im się słabszy mecz, a może belgijscy piłkarze mogą odczuwać trudy sezonu. Jeśli chodzi o naszą drużynę to musimy zagrać o wiele lepiej niż z Walią, żeby osiągnąć korzystny rezultat. Holendrzy wygrali bardzo łatwo, ale mimo tego, nas czeka niezwykle trudne spotkanie.
– Belgowie są podrażnieni i może tak się stać, że będą chcieli się na nas wyładować?
– Tak właśnie może się stać. Wiadomo, że są w piłce reprezentacyjnej ważniejsze rozgrywki od Ligi Narodów, ale oni po wysokiej porażce z Holendrami są bardzo rozzłoszczeni. Przegrali niezwykle prestiżowy mecz, bo dla nich rywalizacja z Oranje jest niebywale ważna. Są to nacje, które grają najczęściej przeciwko sobie. Na zawodników spadła wielka fala krytyki po meczu z Holandią.
– Z Belgami nie graliśmy bardzo dawno. Ostatni mecz odbył się w 2007 roku. Trudno wyrokować jak będzie wyglądał ten mecz?
– Z Walią też graliśmy po latach, ale oni raczej niczym nas nie zaskoczyli. Belgowie mają jednak złotą generację i zbliżający się mundial może być ostatnim dzwonkiem dla wielu piłkarzy, żeby powalczyć o triumf. Mecze Ligi Narodów posłużą im w dużej mierze za przygotowanie do tej imprezy, ale jestem przekonany, że nikogo lekceważyć nie będą. Muszę jednak przyznać, że wypowiedź Kevina De Bruyne, że podchodzą luźno do tych rozgrywek bardzo mi się nie podobała. Jeżeli Belgowie będą wyglądali w starciu z nami równie słabo, jak z Holendrami, to możemy to wykorzystać. Widzę pewne szanse dla nas, ale jeśli jednak był to tylko wypadek przy pracy, to poprzeczka będzie zawieszona bardzo wysoko.
– Patrząc na bilans z Belgami możemy być optymistami. Co prawda, nie graliśmy z nimi 15 lat, ale z tym rywalem częściej wygrywaliśmy.
– Najlepiej pamiętam mecz podczas MŚ w Hiszpanii w 1982 roku. Wygraliśmy wtedy 3:0 i wszystkie gole strzelił ten sam zawodnik. Byłoby cudownie, żeby któryś z naszych chłopaków powtórzył wyczyn Zbigniewa Bońka. Miłe wspomnienia, ale skupiając się na teraźniejszości trzeba powiedzieć, choć Belgowie są w małym dołku, przyjdzie nam się mierzyć z silnym zespołem pełnym gwiazd.
– Z czego wynika fakt, że polskich piłkarzy jest obecnie tak mało w lidze belgijskiej? W zeszłym sezonie tylko Kacper Kozłowski grał w Jupiler Pro League.
– Kiedyś Belgowie, podobnie jak Holendrzy, chętnie zatrudniali naszych piłkarzy. Bracia Żewłakow grali tam przez lata. Wcześniej chociażby Mirek Waligóra, Krzysiek Bukalski czy Marcin Jałocha. Już nie wspomnę o Włodzimierzu Lubańskim czy Grzegorzu Lacie. Za moich czasów zarobki w lidze belgijskiej były na bardzo dobrym poziomie, jak na warunki polskiego piłkarza. Obecnie w czołowych klubach typu Anderlecht, Club Brugge czy KRC Genk zawodnicy mogą liczyć również na wysokie pensje. Z kolei w średniakach ligi zarabia się podobnie jak w Polsce. Dlatego nasi zawodnicy wolą wyjeżdżać do innych krajów – do Włoch, Anglii, Niemiec czy wcześniej do Rosji. Wydaje mi się, że względy finansowe odgrywają w tym przypadku kluczową rolę.
– Względy finansowe to jedno, ale jeżeli już polski piłkarz na przestrzeni ostatniej dekady zawitał do Belgii, to przepadł w tamtejszej lidze. Przykłady można mnożyć – Rafał Wolski, Grzegorz Sandomierski, Filip Starzyński, Seweryn Michalski, Jakub Piotrowski, Rafał Pietrzak czy nawet Bartosz Kapustka w drugiej lidze belgijskiej.
– Zderzyli się z bardzo fizycznym futbolem. Gra się tam siłowo i nie wszyscy potrafią się do tego stylu dostosować. Wolskiego znam doskonale, bo pochodzi z moich okolic i często grywał przeciwko mojemu synowi Adrianowi. Często spotykali się również na zgrupowaniach reprezentacji Mazowsza. Rafał jest zawodnikiem technicznym, podobnie jak Starzyński, więc ta liga po prostu nie była dla nich. Typowy belgijski futbol opiera się na walce, walce i jeszcze raz walce. Większość naszych piłkarzy, którzy na przestrzeni ostatnich lat tam trafiali, preferowała techniczną grę i stąd ich niepowodzenia. Tamtejszy futbol porównałbym do stylu, który prezentowany jest na Wyspach Brytyjskich. Nie jest to łatwa liga do gry. Wręcz przeciwnie, żeby się w niej przebić trzeba prezentować nieprzeciętne przygotowanie fizyczne.
– Pan w Belgii spędził pół dekady oraz rok we Francji. W swoim pierwszym sezonie w Club Brugge wywalczył pan mistrzostwo Belgii, ale skuteczność nie stała na takim poziomie jak podczas gry w Wiśle Kraków. W barwach Białej Gwiazdy został pan królem strzelców Ekstraklasy.
– Wyjeżdżałem jako król strzelców, ale jako wysunięty napastnik grałem tylko przez jeden sezon. Jak Kazek Moskal odszedł do Lecha Poznań, to trenerzy Musiał i Kmiecik dostrzegli „coś” we mnie i zostałem przesunięty na szpicę. Udało mi się zostać najlepszym strzelcem ligi. Co prawda, wielu zarzucało mi, że połowę tych bramek zdobyłem z rzutów karnych, ale niech robią to dalej. Zawsze żartuję sobie, że ci, którzy to robią, niech spróbują strzelić w lidze chociaż jednego gola.
– W barwach Wisły rozegrał pan 62 mecze i strzelił 30 goli. Bilans godny uznania.
– I Wisła w dużej mierze wykorzystała sytuację. Zostałem sprzedany jako napastnik, bo taka była potrzeba. Wiśle brakowało wtedy pieniędzy, a wiadomo, że na napastniku najwięcej się zarobi. Po transferze do Club Brugge nie grałem już na szpicy. Wróciłem na swoją nominalną pozycję jaką było skrzydło. W lidze belgijskiej oraz w Lidze Mistrzów grałem na lewej stronie boiska.
– Miał pan oferty z innych krajów?
– Owszem, kluby z innych lig również się odzywały. Jednak moim pierwszym menadżerem był Włodzimierz Lubański i postanowiłem, że dotrzymam słowa. Włodek jest legendą w Belgii i od dawna miał świetne kontakty w tym kraju. Po meczu z GKS-em Katowice byłem już po rozmowach z Club Brugge. Pokazałem się ze znakomitej strony w tym spotkaniu, ponieważ skompletowałem hat-tricka. Pamiętam, że pewien agent proponował dwa kluby niemieckie, ale chciałem zachować się fair wobec pana Lubańskiego.
– Po odejściu z Club Brugge trafił pan do stołecznego klubu RWD Molenbeek. Skąd pomysł na taki transfer? Opuścił pan czołowy zespół ligi na rzecz średniaka.
– Przeniosłem się do tego klubu, żeby mieć szansę na regularną grę. Mogłem odejść z Club Brugge już po drugim sezonie po dobrych występach w Lidze Mistrzów, bo trener Hugo Broos zakomunikował mi, że będę dostawał mniej okazji do grania. Jednak urodził mi się syn Adrian i chcieliśmy z żoną pozostać w Brugii. Chciałem powalczyć o miejsce w składzie, ale trzy miesiące przed końcem kontraktu zerwałem więzadła krzyżowe. Wtedy klub ładnie się zachował wobec mnie, bo przedłużył mój kontrakt. Nowa umowa była już na innych warunkach, ale i tak był to bardzo miły gest ze strony pracodawcy. Club Brugge objął mnie opieką, a potem wypożyczył do RWD Molenbeek. Szkoleniowiec tego klubu bardzo mnie cenił, więc uznałem to za dobry wybór.
– Dzielnica Brukseli – Molenbeek owiana jest złą sławą. Z pana czasów był to normalny region czy już wtedy było tam inaczej niż w pozostałej części miasta?
– Graliśmy tylko mecze w tej dzielnicy i może odbywaliśmy jeden trening. Na co dzień nasze zajęcia odbywały się na obiektach pod Brukselą. Ta dzielnica już wtedy, czyli w połowie lat 90., była inna niż wszystkie. Mieszkali tam ludzie różnych narodowości. Dochodziły mnie słuchy, że działy się tam różne rzeczy. Na pewno było tam niebezpiecznie. Pamiętam, że w Molenbeek panował straszny bałagan czy wręcz syf. Nie było to ładne miejsce i ludzie, którzy tam nie mieszkali omijali je raczej szerokim łukiem.
– Karierę przyszło panu zakończyć w wieku niespełna trzydziestu lat. To efekt odniesionych kontuzji?
– Po kontuzji zerwania więzadeł miałem spore problemy zdrowotne, które przesądziły, że musiałem wcześnie zakończyć karierę. Po powrocie z Belgii próbowałem jeszcze kontynuować grę w Polsce. Byłem blisko związania się z ówczesnym przedstawicielem naszej elity KSZO Ostrowcem Świętokrzyskim. Popełniłem błąd, że nie związałem się z tym klubem. Po namowie jednego z kolegów przystałem na transfer do Polonii Warszawa. Wszystko było już uzgodnione, ale zmienił się trener, który nie chciał mnie w drużynie. Byłem pewien, że uda mi się związać z Polonią, ale wyszło inaczej. Powrotu do KSZO już nie było, bo się na mnie zdenerwowali, że wybrałem Czarne Koszule. Potem trenowałem jeszcze z Ceramiką Opoczno, ale podczas obozu przygotowawczego kolano niewytrzymało i musiałem zakończyć karierę. Ówczesny lekarz reprezentacji Polski powiedział, że grozi mi wózek inwalidzki, więc byłem zmuszony zakończyć przygodę z piłką.
2 - 1
Polska
1 - 1
Albania
2 - 0
Cypr
0 - 4
Austria
3 - 0
Andora
8 - 0
Malta
4 - 3
Walia
0 - 1
Norwegia
2 - 1
Gibraltar
5 - 1
Czechy
14:00
Walia
16:00
Turcja
16:00
Malta
18:45
Belgia
18:45
Irlandia Północna
18:45
Hiszpania
18:45
Polska
18:45
Niemcy
18:45
Białoruś
18:45
Azerbejdżan