| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Gdy zapytasz kibiców Zagłębia Lubin, z którym piłkarzem kojarzy im się słowo "napastnik", wielu z nich odpowie – "Iljan Micanski". W obszernej rozmowie nie tylko o futbolu z TVPSPORT.PL była gwiazda Ekstraklasy opowiedziała szczerze o wzlotach i upadkach, imprezach z kolegami z Zagłębia, golu przeciwko Liverpoolowi oraz nieudanej przygodzie w Bundeslidze. Bułgarski piłkarz zdradził także, czym zajmuje się obecnie.
Iljan Micanski, niekiedy podawana jest także forma imienia Ilijan, ale sam zawodnik woli używania pierwszej formy (ur. 1985) – były reprezentant Bułgarii, znany dobrze miłośnikom Ekstraklasy. Występował między innymi w Amice Wronki, Lechu Poznań, Odrze Wodzisław, Koronie Kielce i Zagłębiu Lubin, którego kibice do dziś darzą go wielkim sentymentem. Miał również okazję zasmakować Bundesligi, gdzie grał w Kaiserslautern. Był także powoływany do reprezentacji Bułgarii – wystąpił w niej w 17 spotkaniach, zdobywając cztery bramki.
O golach w meczach z Liverpoolem i reprezentacji Włoch, Franciszku Smudzie, imprezowym towarzystwie w szatni Zagłębia, kilku miesiącach w Korei Południowej oraz własnym greckim hotelu hotelu Iljan Micanski opowiedział w dłuższej rozmowie.
***
Przemysław Chlebicki, TVPSPORT.PL: – O czym marzyłeś, gdy jako dziewiętnastolatek przyleciałeś do Wronek?
Iljan Micanski: – Oczywiście o wielkiej karierze! Chciałem zagrać na mistrzostwach świata z reprezentacją Bułgarii, no i mieć własny malutki helikopter. Ale jedno i drugie się nie spełniło. Może w innym życiu się spełni.
– Jak wygląda twoje życie trzy lata po zakończeniu kariery?
– Trochę się pozmieniało. Mam żonę, córeczkę i spokojne życie. Wraz z bratem jesteśmy przedstawicielami firmy JAKO na całą Bułgarię. Poza tym, trzy lata temu wybudowałem hotel w Grecji, gdzie spędzam rocznie pięć miesięcy.
– Co cię skłoniło do takiej inwestycji?
– Byłem już po trzydziestce i zdawałem sobie sprawę z tego, że granie w piłkę niedługo się skończy. W zasadzie hotel to był pomysł mojego ojca i dziś bardzo się cieszę, że go posłuchałem. Dobrze, że nie zainwestowałem pieniędzy w coś innego.
– Miałeś inne pomysły?
– Wiesz, piłkarze zarabiają dużo pieniędzy, dlatego wokół nich kręci się dużo ludzi, którzy tylko czekają na to, że coś ugrają na tej znajomości. Jeśli nie masz za dużo w głowie – pewnego dnia obudzisz się nie mając nic. Nie po to jednak przez kilkanaście lat oddajesz zdrowie na boisku i łamiesz nogi, żeby później zostać bankrutem. Koło mnie też kręciło się kilka osób, które chciały mnie namówić na różne inwestycje – mniej lub bardziej ryzykowne. Na przykład na zakładanie akademii piłkarskich. Oddaliłem się jednak od piłki i dobrze wybrałem.
– A nie chciałeś wybudować hotelu w swoim kraju? Bułgaria to również popularny kierunek turystyczny.
– Myślałem o tym, ale się na to nie zdecydowałem. W Bułgarii jest niby coraz lepiej, ale realistycznie, jesteśmy bardzo do tyłu w porównaniu z innymi europejskimi państwami. Także z Polską, która bardzo się rozwinęła, od kiedy przyleciałem tam osiemnaście lat temu. A Bułgaria w tym czasie poczyniła jedynie małe kroki do przodu.
– Zatrzymajmy się na chwilę w 2005 roku. Jakie było twoje pierwsze wrażenie, gdy zawitałeś do Wronek?
– Byłem w szoku, gdy zobaczyłem, że to tak mała miejscowość! Chyba każdy piłkarz chciałby grać w dużych miastach i być ulubieńcem setek tysięcy kibiców. Ale dla tysiąca też warto grać. Najpierw spędziłem we Wronkach tydzień na testach, spodobałem się i zaproponowano mi kontrakt. Miałem wątpliwości, ale zależało mi na tym, żeby zrobić kolejny krok, dlatego zgodziłem się zostać we Wronkach. Na początku nie było mi łatwo, ale po dwóch miesiącach czułem się jak u siebie, choć byłem obcokrajowcem. I właściwie mogę powiedzieć, że to w Polsce się wychowałem, a nie w Bułgarii.
– Manuel Arboleda mi mówił, że przed transferem do Zagłębia zapewniano go, że będzie miał blisko do morza. Czy ciebie Amica też przekonywała nierealnymi obietnicami dotyczącymi położenia klubu?
– Przed tym, jak poleciałem na testy, menedżer mi powiedział, że za stadionem ulica się kończy i nie ma nic innego. Żebym się nie zszokował! Sam jednak pochodzę z niewielkiego bułgarskiego miasta i na miejscu nie czułem się dziwnie. Nie każdy musi być od razu bohaterem w Paryżu albo w Londynie.
– W Poznaniu nim nie zostałeś.
– Dużo sobie obiecywałem po fuzji Amiki z Lechem, ale do dziś mam niedosyt. Mogłem zrobić dużo więcej. Nic się nie ułożyło tak, jak chciałem. A gdyby się udało, szybciej trafiłbym do topowej ligi. Niestety, w pierwszych pięciu meczach piłka się tylko ode mnie odbijała, kompletnie nie wpadała mi pod nogi! A jeśli jesteś napastnikiem i nie możesz trafić do bramki to zostaje ci ławka i zaraz potem musisz zmieniać klub. Lubię Poznań jako miasto, ale nie zdołałem go zawojować.
– Jakie były twoje relacje z trenerem Smudą?
– Na początku było w nich więcej minusów niż plusów. Potem wszystko się poukładało, ale dopiero na sam koniec. Tak już bywa, że każdy trener ma swoich dwóch-trzech ulubieńców i także tylu piłkarzy, których nie lubi. Niestety się znalazłem wśród tych drugich. I chyba mi to pomogło – nabrałem charakteru i zrozumiałem, że muszę walczyć o swoje. Potem się spotkaliśmy w Zagłębiu i znów nie było łatwo – choć byłem gwiazdą drużyny, to trenerowi zdarzało się mnie posadzić na ławce. Mieliśmy już jednak lepsze relacje niż wcześniej. Do dziś mam do niego szacunek, bo wiem, jak wiele osiągnął przez całą karierę.
– Czy wypożyczenie do Odry Wodzisław uważasz za przełomowy moment?
– Z dnia na dzień musiałem opuścić duże miasto oraz większy klub na taki, w którym musiałem się pokazać z jak najlepszej strony. Gdyby mi nie wyszło, musiałbym wracać do Bułgarii, czego nie chciałem w tamtym momencie. Ale udało mi się tam dobrze zaprezentować i po sezonie dostałem telefon z Zagłębia. Nie był to może klub na poziomie Lecha i Legii, ale mający stabilną pozycję w lidze, co mnie przekonało.
– Nie odstraszyła cię karna degradacja Zagłębia?
– Sporo piłkarzy z mistrzowskiego składu zostało wtedy w klubie, poza tym był stabilny budżet. Wydawało się oczywiste, że po roku drużyna wróci do Ekstraklasy. Dlatego nie zastanawiałem się długo. I wyszło na to, że zrobiłem tam kilka kroków do przodu.
– Po awansie do Ekstraklasy przyszedł jednak fatalny początek sezonu.
– Nie myślałem, że przyjdzie taki moment. Ale to była wina nasza i trenerów – sami byliśmy za to odpowiedzialni i musieliśmy z tego wyjść. Jeśli drużyna i trener nie pokażą charakteru na początku, wtedy cały sezon może być niezwykle trudny. Ale sobie poradziliśmy, choć w pierwszych miesiącach mieliśmy kilku trenerów. Wtedy mnie denerwowały tak częste zmiany. Choć z drugiej strony, trener Smuda wtedy dostał wtedy propozycję z reprezentacji Polski, dlatego nikogo nie dziwiło, że odszedł. Gdy jednak jest takie zamieszanie z trenerami, nie ma to dobrego wpływu na drużynę. Na szczęście wiosną wszystko się ustabilizowało.
– Pamiętasz spotkanie z Polonią Warszawa? Można powiedzieć, że nieudana interwencja Łukasza Trałki przy twoim golu przeszła do historii Ekstraklasy.
– Tak, tym bardziej, że był to ważny mecz. Przyjechali do mnie wtedy rodzice. Gdy wróciłem do domu, ojciec mi powiedział: Ilijan, zrobiłeś coś takiego, że ludzie będą teraz patrzeć na ciebie dziesięć razy częściej. Stwierdził też wtedy, żebym przez najbliższy tydzień dobrze uważał na to, co robię, bo poprzeczka jest ustawiona wysoko. To mi uświadomiło, na jakim poziomie jestem i uznałem, że to to dobry czas na kolejny krok.
– Czułeś się wtedy gwiazdą?
– Bardzo często ludzie mnie zaczepiali na ulicy. Ale to lubiłem – zawsze było miło z kimś porozmawiać. Gdy jesteś daleko od domu i swoich bliskich, nawet takie kontakty dodają pewności siebie. Wtedy człowiek czuje się zauważony i bardziej wierzy w swoje umiejętności. Dlatego polubiłem mieszkańców Lubina i to miasto. Nie grałem tam za długo, ale dziś mam wrażenie, jakbym spędził tam kilka lat więcej.
– Niedawno Alan Stulin mi powiedział, że w Kaiserslautern chwaliłeś się wszystkim, że w Zagłębiu się bawiłeś na boisku.
– I nie tylko na boisku! Miałem wtedy 22-23 lata i wciąż jestem zdania, że w tym wieku powinieneś mieć czas dla siebie, choćby dlatego, żeby mieć otwartą głowę. Oczywiście, nie można przeginać i jako piłkarz trzeba zachowywać się odpowiedzialnie.
– Słyszałem, że w weekendy lubiłeś spędzać czas w legnickich i wrocławskich klubach.
– W Legnicy, Wrocławiu, czasem w Poznaniu. Wiadomo, że w Lubinie nie było wtedy za bardzo co robić. Na szczęście miałem kolegów, z którymi można było się spotkać, czasami gdzieś pojechać. Nie zawsze był na to czas, ale takie jest piłkarskie życie. To jednak wymagający sport, dlatego czasem trzeba było się wyluzować, żeby nie zwariować. Najczęściej jeździliśmy w czwórkę – z Costą Nhamoinesu, Mate Laciciem i Darkiem Jackiewiczem, czasami dołączał do nas Piotrek Świerczewski. Costa nie pił alkoholu, dlatego zawsze był kierowcą i woził nas swoim Fiatem Pandą. Śmialiśmy się, że jak zatrzyma nas policja to już po nas!
– Miałeś swoje ulubione miejsca w Lubinie?
– Trudne pytanie! Koło mojego mieszkania była całodobowa stacja benzynowa, w której robiłem zakupy po meczach albo imprezach, gdy wracałem o czwartej nad ranem. Wtedy kibice często do mnie podchodzili i chcieli ze mną porozmawiać. Niby zwykłe miejsce, ale jedno z takich, które wspominam po latach. Poza tym, lubiłem latem jeździć nad jezioro do pobliskich Rokitek.
– Rozmawiałem z wieloma piłkarzami, którzy niegdyś grali w Zagłębiu i większość z nich sądzi że w tym klubie mogli osiągnąć więcej. Też tak uważasz?
– Większość zawodników przychodzi do Zagłębia nie dlatego, że marzyła o tym, żeby tam grać. Często przyciąga ich stabilność finansowa, nawet jeśli pod względem sportowym bywa różnie. Mogłoby być lepiej, ale nie można oczekiwać, że klub co roku będzie w pierwszej trójce. Oczywiście nie wykluczam tego, że może być tak w przyszłości – tym bardziej, że życzę Zagłębiu jak najlepiej. Ale przez ostatnie dwadzieścia lat kierowało klubem sporo nieodpowiednich osób. Uważam, że tutaj powinni zarządzać ludzie, którzy czują się związani z drużyną i naprawdę ją kochają. Niestety nie zawsze tak było, o czym się przekonałem, gdy przyjechałem na testy w 2018 roku z myślą o kontrakcie. Zostałem powitany jak... zwykły obcokrajowiec, który potrenuje dwa-trzy tygodnie i może jechać gdzie indziej. Trochę mnie to zszokowało.
– Czy po przenosinach do Kaiserslautern, wtedy klubu Bundesligi, odczułeś duży przeskok sportowy?
– Wtedy wierzyłem w swoje umiejętności i byłem głodny goli. Dlatego dziś żałuję, że nie postrzelałem tam za dużo, mam niedosyt. Po dwóch miesiącach treningów w Kaiserslautern koledzy byli mną zachwyceni i byli zdania, że powinienem grać w pierwszym składzie. Ale trenerzy chcieli dać mi czas. Drużyna wtedy zaczęła dobrze sezon – najpierw wygrała na wyjeździe z Koeln, potem u siebie z Bayernem. Gdybym grał wtedy od początku, mógłbym zrobić duże postępy i bardzo się rozwinąć. Może nie tak jak Lewandowski, aczkolwiek powalczyć o grę w czołowej drużynie. Wszyscy radzili sobie dobrze, dlatego niestety zostałem z tyłu. Miałem wobec siebie duże oczekiwania, dlatego czułem rozczarowanie. Potem grałem z powodzeniem w 2. Bundeslidze przez pięć lat. Liczyłem jednak na więcej.
– Za to strzeliłeś gola z Liverpoolem.
– Ten moment pozostanie mi w pamięci na całe życie. Właśnie po tym meczu sądziłem, że jestem w stanie dużo osiągnąć, bardzo uwierzyłem w siebie. W każdym razie, ten mecz jest moim najlepszym wspomnieniem z Kaiserslautern.
– Pierwszy sezon w klubie okazał się twoim ostatnim w Bundeslidze. Jak sam jednak powiedziałeś, dobrze grałeś na drugim poziomie. Czy oczekiwałeś, że w końcu znów zagrasz w najwyższej lidze?
– Gdy po roku i dwóch chciałem odejść z Kaiserslautern, klub nie pozwalał mi odejść. Nawet gdy byłem rezerwowym, tłumaczono że potrzebny jest drugi i trzeci napastnik. Trzymali mnie na ławce, ja się kłóciłem. Chciałem wrócić do Frankfurtu, gdzie byłem wypożyczony i czułem się dobrze. Ale klub wysłał mnie do Ingolstadt, gdzie nie było mi najlepiej. Z drugiej strony, poznałem wtedy sporo ludzi i teraz mam znajomych chyba w większości państw Europy.
– Co cię skłoniło do tego, żeby wyjechać potem do Korei?
– Pierwszym powodem były pieniądze. Miałem trzydzieści lat, dlatego uznałem, że jest to dobre miejsce, by spokojnie pograć na pewnym poziomie i nieźle zarobić. Poza tym, wtedy zaczęła się moda na wyjazdy piłkarzy do Chin. Uznałem, że po udanym roku w Korei, też mógłbym tam trafić. Niestety, dopadły mnie kontuzje, które trochę mnie sponiewierały. A szkoda, bo klub był dobrze zorganizowany – nawet lepiej niż niemieckie, w których grałem. Na mecze chodziło dużo kibiców, był świetny trener.
– Byłeś rozczarowany?
– Zdawałem sobie sprawę z tego, że byłem już po trzydziestce. Założyłem sobie, że jeszcze pogram trzy-cztery lata i zakończę karierę w Polsce. Potem wróciłem do Korony, ale po dobrych występach znów kontuzja mnie wyłączyła na kilka miesięcy. Wtedy skoncentrowałem się na biznesie.
– Po drodze były jeszcze testy w Zagłębiu, o których już wspomniałeś.
– Ojciec mi wtedy radził, żebym sobie odpuścił, skoro musiałem dzwonić do nich pięć razy z pytaniem czy mogę przyjechać na treningi. Chciałem tam jednak wrócić, już jako piłkarz, który dużo w życiu zobaczył i nawet jeśli sam nie będzie grać, mógłby się dzielić doświadczeniem z innymi. Mówiłem otwarcie prezesowi i trenerom, że nic nie chcę. Zapłaciłem wtedy ze swojej kieszeni za miesiąc pobytu. Miałem 32 lata, ale chciałem pokazać, że wciąż umiem strzelać. Nie strzelałbym może trzydziestu goli, ale dziesięć bramek na pewno bym zdobył. W klubie potraktowano mnie jednak jako faceta, który nie wiadomo, po co przyjeżdza. Niech sobie potrenuje z nami dwa-trzy tygodnie i może się pakować. Myślę, że wtedy jednak nie było miejsca w szatni dla osób, które miały swoje zdanie. Nie wszyscy trenerzy radzą sobie z takimi piłkarzami.
– Jak wspominasz czas spędzony w Koronie?
– Na początku wszystko układało się dobrze. Przyszedł wtedy do klubu niemiecki właściciel, który na pierwszym spotkaniu otwarcie mówił, że tylko mnie widział na boisku, jeszcze gdy grałem we Frankfurcie. Potem jednak prezesem został Polak. Brakowało mi jednego meczu, by automatycznie przedłużono ze mną kontrakt, ale byłem kontuzjowany. Powiedziano mi, że będę mógł zostać, pod warunkiem, że zgodzę się na obniżenie pensji. W rozmowie miałem wrażenie, że nic o mnie nie wie. Nie zależało mi na pieniądzach, ale uznałem, że skoro nie jestem szanowany, trzeba odpuścić. Choć bardzo ceniłem trenera Bartoszka.
– Za charakter?
– Tak. Jestem zdania, że trener musi mieć odpowiedni charakter. Bartoszek zrobił z nami wynik powyżej oczekiwań.
– Po Koronie był epizod w Bułgarii, a potem zakończyłeś karierę. Czy uważasz, że podjąłeś tę decyzję w dobrym momencie?
– W Sławii Sofia grałem i trenowałem normalnie. Klub jednak chciał wtedy postawić na młodych zawodników, co zrozumiałem. Nie chciałem już potem iść do drużyn z niższych lig, z innych państw albo miast. Poza tym, miałem dużo obowiązków pozasportowych. Miałem hotel i wraz z bratem zajmowaliśmy się dystrybucją sprzętu sportowego.
– Niektórzy piłkarze mówią, że w pierwszych miesiącach po zakończeniu kariery brakuje im treningów, wyjścia na boisko w meczach. A jak to wyglądało u ciebie?
– Szczerze mówiąc, nie brakowało mi tego. Potrzebowałem odpoczynku. Może przez ostatnie trzy lata nie grałem dużo przez kontuzje, ale wcześniej w Niemczech byłem jak robot. W głowie miałem tylko trening. Lubiłem wyjazdy na mecze, ale brakowało mi wolności. Gdy człowiek kocha coś robić, to o tym nie myśli. Po latach jednak zdałem sobie z tego sprawę.
– Nie myślałeś o tym, żeby zostać przy futbolu, w roli trenera albo agenta?
– Rozmawiałem z moimi znajomymi agentami z Fabryki Futbolu. Pytali mnie czy chciałbym z nimi współpracować. Myślę o tym, żeby kiedyś pójść tą drogą, ale wymaga to większego zaangażowania, a nie chcę robić tego dla pieniędzy. Na razie zajmuję się sprzętem sportowym – mam w ten sposób kontakt z klubami najwyższej ligi w Bułgarii. Muszę jednak przyznać, że w moim kraju trochę brakuje agentów, którzy w odpowiedni sposób prowadzą piłkarzy. Przez to niestety, wiele młodych talentów przepada.
***
– Na koniec mam do ciebie osiem "szybkich strzałów". Na początek wymień trzech najlepszych piłkarzy, z którymi grałeś w jednej drużynie.
– Kostas Fortounis w Kaiserslautern. A nad kolejnymi musiałbym się zastanowić dłużej.
– Czy żałujesz jakiejś decyzji?
– Za szybko odpuściłem w Kaiserslautern. Może gdybym spojrzał bardziej pozytywnie na sytuację, mogłem zrobić więcej ze swoimi umiejętnościami.
– Moment, w którym najbardziej przegiąłęś.
– Gdy przeszedłem z Amiki do Lecha myślałem, że jestem gwiazdą. Odbijało mi, a nie miałem jeszcze żadnych osiągnięć. Niestety czasami u młodych piłkarzy się to zdarza.
– Najlepszy trener, z którym pracowałeś?
– Ljubosław Penew, selekcjoner kadry Bułgarii. Szkoda, że w tamtym czasie w Bułgarii nie doceniano polskiej ligi, bo powinienem wtedy grać.
– Najważniejszy gol w karierze?
– W reprezentacji, przeciwko kadrze Włoch. Bardzo ważne były także trzy bramki przeciwko Koronie, gdy walczyliśmy o awans do Ekstraklasy.
– Z którym zawodnikiem grało ci się najlepiej?
– W Zagłębiu dobrze wspominam tercet, który miałem za swoimi plecami – Szymon Pawłowski, Michał Goliński i Mateusz Bartczak. Bez nich na pewno nie doszedłbym tak daleko.
– Najdziwniejsza sytuacja, która cię spotkała w Polsce?
– Gdy przez dziesięć dni było poniżej zera stopni! To był dla mnie szok, nigdy wcześniej się z tym w życiu nie spotkałem.
– Najlepszy kompan do imprez?
– Mate Lacić!