Pięć lat temu był na ustach całego świata. Gdy któryś z bramkarzy popełni wpadkę, szybko porównują go do niego. Loris Karius chce wymazać z pamięci koszmarny finał Ligi Mistrzów z 2018 roku. Po raz pierwszy od pamiętnego spotkania, a w ogóle od dwóch lat, stanie w bramce w meczu o poważną stawkę. Jego droga do udziału w finale Pucharu Ligi Angielskiej była jednak dość długa i kręta.
26 maja 2018 roku – Stadion Olimpijski w Kijowie. Liverpool gra po raz pierwszy od jedenastu lat w finale Ligi Mistrzów, a jego przeciwnikiem jest obrońca trofeum, Real Madryt. Loris Karius przez cały sezon walczył o podstawowe miejsce w składzie i w końcu zdobył zaufanie Juergena Kloppa. Choć eksperci zgodnie twierdzą, że jest najsłabszym ogniwem swojego zespołu, ma okazję na utarcie im nosa. To miał być moment w którym kariera 24-latka ruszy z kopyta. Tymczasem noc, która miała być jedną z najpiękniejszych w jego karierze zamieniła się w istny koszmar.
The Reds przegrali 1:3, a największym winowacją porażki był Karius. To on w kuriozalny sposób "strzelił gola" Karimem Bezemą i to on przepuścił futbolówkę po strzale z dystansu Garetha Bale'a. Przez prawie cały mecz był elektryczny, wytrącony z rytmu, skołowany. Według wielu był to jeden z najgorszych występów w wykonania jakiegokolwiek bramkarza w historii Ligi Mistrzów. Opuszczał boisko zalany łzami, a gestami prosił kibiców swojej drużyny o przebaczenie. Ci na stadionie, zgodnie z tekstem klubowego hymnu "You'll never walk alone", pozostali mu wierni, choć niektórzy do dziś nie potrafią wybaczyć "popisów" Kariusa w bramce. Po finale Niemiec stał się obiektem memów, kpin i żartów. Niektóre były wręcz obrzydliwe, a jeszcze inne zawierały poważne groźby. W komentarzach i prywatnych wiadomościach piłkarzowi życzono nawet śmierci.
"To był mecz, w którym zniszczył swoją krótką karierę" – dolewał oliwy do ognia madrycki "As".
Karius tłumaczył się za słabszy występ kolizją głowami na początku drugiej połowy z Sergio Ramosem. Po tym zdarzeniu miał mieć ograniczone pole widzenia i przez to popełniał tak absurdalne wpadki. Tuż po finale udał się do Stanów Zjednoczonych, gdzie lekarze stwierdzili objawy wstrząśnienia mózgu.
– Kiedy opublikowano wyniki badań, pojawiło się mnóstwo złośliwości i obelg, większość poniżej pasa. Nigdy nie chciałem, żeby to była moja wymówka, ale jeśli kibice śmieją się z poważnego urazu głowy, to jest to dla mnie zupełnie niezrozumiałe (...) W wieku 24 lat zagrałem w finale Ligi Mistrzów. W takim meczu wśród niemieckich bramkarzy uczestniczyli tylko Neuer i ter Stegen. Nie ma sensu mówić, że sam awans do finału był wielkim sukcesem, lecz mój wkład w postaci dobrych występów nagle gdzieś zniknął (...) Reakcje po tym meczu były przesadzone i pozbawione szacunku. Błędy zdarzają się na każdym poziomie, nawet tym najwyższym i nie były nigdy tak surowo oceniane jak w moim przypadku – powiedział rozgoryczony Karius w wywiadzie z "Sport Bild".
Początkowo Juergen Klopp bronił swojego rodaka, uważając, że można na nim polegać, ale ostatecznie go skreślił. Szkoleniowiec odrobił pracę domową i ku uciesze kibiców zatrudnił bramkarza ze światowej czołówki. Allison Becker pomógł The Reds wygrać w 2019 roku Ligę Mistrzów, a rok później upragnioną Premier League. Karius został zaś wyrzucony na śmietnik historii. O ostatnim momencie w bramce Liverpoolu wolałby także zapomnieć. W sparingu z czwartoligowym Tranmere Rovers wypluł piłkę, którą rywal z zimną krwią zapakował do bramki. Kamery uchwyciły jak jeden z piłkarzy, Ben Tollitt kieruje w kierunku Niemca gorzkie słowa: "jesteś g*****ny". Jak się okazało, był również kibicem... Liverpoolu.
Prawie trzy miesiące po katastrofalnym finale Ligi Mistrzów, Karius udał się na dwuletnie wypożyczenie do Besiktasu. To tam miał odbudować swoją karierę. Choć w lidze tureckiej zazwyczaj spisywał się co najmniej przyzwoicie, to o udanych spotkaniach nikt w mediach społecznościowych nie pamiętał. Gdy tylko popełniał błędy, szybko przypominano o istnieniu Niemca. Kompromitował się tam, gdzie były skierowane światła reflektorów, w rozgrywkach Ligi Europy. "Kariusowanie" nie miało końca. Na drzwiach samochodu jego ówczesnej partnerki zdegustowani kibice klubu zamieścili napis "Loser", czyli przegrany. W końcu nie wytrzymał też ówczesny trener Besiktasu i legenda tureckiej piłki, Senol Gunes.
– On zatrzymał się w rozwoju. Wygląda bardzo elektrycznie między słupkami. Od początku brakuje mu motywacji i entuzjazmu. Nie czuję się częścią tego zespołu i nie udało się nam tego zmienić. Jest utalentowany, ale jego wypożyczenie jest nieudane. Gdyby tylko Tolga Zengin był do mojej dyspozycji, to w bramce wybierałbym właśnie jego, a nie Kariusa.
Po tych słowach Karius już nie miał czego szukać w Stambule, choć i on sam miał już dosyć. Ostatecznie jego wypożyczenie zostało skrócone w maju 2020 roku, po tym jak poskarżył się FIFA o nieuregulowanie czterech należnych pensji przez Besiktas.
Liverpool wypożyczył Kariusa raz jeszcze, tym razem do Unionu Berlin. To tam Karius miał zastąpić między słupkami... Rafała Gikiewicza, który przeniósł się do Augsburga. Etap w Berlinie może jednak uznać za kompletną porażkę. Przegrał rywalizację z doświadczonym Andreasem Luthe i ostatecznie wystąpił w zaledwie pięciu spotkaniach (cztery w Bundeslidze, jeden w pucharze kraju). 1 lipca 2022 roku Kariusowi wygasł kontrakt z Liverpoolem. Dopiero dwa miesiące później, Niemiec podpisał półroczną umowę z Newcastle United, ale miał być tam dopiero trzecim bramkarzem. O powąchaniu murawy mógł tylko pomarzyć.
Po pięciu latach wydaje się, że los w końcu uśmiechnął się do Kariusa. Swoje trzy grosze do tego, że to właśnie Niemiec będzie bronił w finale Pucharu Ligi Angielskiej, wtrącił... Liverpool. W meczu ligowym z The Reds podstawowy bramkarz, Nick Pope w absurdalnym stylu zatrzymał futbolówkę ręką poza obrębem pola karnego, za co otrzymał czerwoną kartkę. Ta kara oznaczała, że Anglik nie zagra w finale pucharowych rozgrywek. Poza kadrą musiał też znaleźć się jego zmiennik, Martin Dubravka. Słowak zagrał spotkanie w Carabao Cup w barwach... Manchesteru United, a więc niedzielnego rywala Newcastle. Tym samym po raz pierwszy od 28 lutego 2021 roku (Union Berlin – Hoffenheim 1:1), Karius rozegra mecz w seniorskiej piłce.
Nie od dziś wiadomo, że Karius ma swoich zwolenników, jak i przeciwników. Ci pierwsi uważają, że powinien dostać szansę na odkupienie win i pokazać, że nie bez przypadku trafił kiedyś do Liverpoolu i był bramkarzem numer jeden. Druga strona odpowiada – to wciąż bramkarz z maślanymi palcami, idealny przykład powiedzenia "pycha kroczy przed upadkiem". Jego najwięksi krytycy zarzucają mu zbytnie obnoszenie się z bogactwem w social mediach, imprezowaniem, sesjami zdjęciowymi, drogimi samochodami i nowymi dziewczynami. Część kibiców The Reds pięć lat temu miała mu za złe, że gdy jeszcze przeżywali żałobę porażki z Realem, on wstawiał na Instagrama zdjęcia ze słonecznego Los Angeles.
Przez ostatnie dwa lata o Kariusie mówiło się głównie w kontekście celebryckim, a nie piłkarskim. Znów był na świeczniku, gdy zaczął się spotykać z popularną włoską dziennikarką, Dilettą Leottą. Gdy Pope wylatywał z boiska, Karius w tym czasie przebywał w mediolańskiej restauracji z partnerką. Co ciekawe Włoszka ma być reporterką DAZN podczas transmisji finału Carabao Cup z udziałem swojego chłopaka.
Pięć lat po finale Ligi Mistrzów, Niemiec zagra w finale Carabao Cup. Może pod względem rangi to starcie nie ocieka aż tak bardzo prestiżem, ale presja towarzysząca temu starciu będzie wciąż duża. Wembley, trybuny wypełnione po brzegi, Manchester United w gazie i oczekiwania saudyjskich właścicieli Newcastle United, którzy pragną pierwszego sukcesu.
Sroki czekają na swoje pierwsze klubowe trofeum od 1969 roku, kiedy to w Pucharze Miast Targowych pokonali węgierski Ujpest. Ostatni raz na krajowym podwórku triumfowali zaś w... 1955 roku, kiedy to w Pucharze Anglii pokonali Manchester City.
– Przed nim szansa, aby na nowo napisać historię swojej kariery. Historia futbolu zna podobne przypadki piłkarzy, którzy odradzali się po swoich pomyłkach. To jest właśnie piękno piłki nożnej. Ta nieprzewidywalność jest tym, co czyni ją tak niesamowitym sportem do oglądania – powiedział trener Newcastle, Eddie Howe, który wierzy, że Sroki po 67 latach dodadzą kolejne trofeum do zakurzonej już klubowej gabloty, a pomóc ma im w tym celu Karius.
Przed Niemcem być może mecz "być albo nie być" w poważnej piłce. Taka druga szansa może mu się już po raz kolejny nie przytrafić. Albo zostanie pozytywnie zapamiętany w dziejach Newcastle, albo jako ten, który zawsze w pamięci wielu będzie nosił strój bramkarskiego błazna.